Nie bała się żadnej pracy, spełniała pragnienia Polek. Nina Kowalewska-Motlik o sprowadzeniu do Polski Harlequinów
„Niebezpieczne były ataki intelektualistów, że to szmira i ataki Kościoła, że to pornografia”
- Beata Nowicka
Jedna z najbardziej wpływowych Polek w biznesie. Kobieta sukcesu. Spełniona żona i matka. To ona sprowadziła nad Wisłę romanse Harlequina i walentynki. Dziś jej pasją jest Sense Dubai – imperium perfum. Żyje intensywnie, z przytupem i przygodami. Żadnej pracy się nie boi. „Nigdy nie miałam korony, więc nie bałam się, że coś mi spadnie”, mówi Nina Kowalewska-Motlik w rozmowie z Beatą Nowicką.
Nina Kowalewska-Motlik w VIVIE 14/2023 - fragment wywiadu
„Jestem kobieta pracująca. Żadnej pracy się nie boję…” – wciąż mam przed oczami Irenę Kwiatkowską, kiedy wypowiada te słowa w kultowym „Czterdziestolatku”. Pani energia jest niespożyta.
Nigdy nie miałam korony, więc nie bałam się, że coś mi spadnie. Moja pensja w radiu wynosiła sześć tysięcy, jako sekretarka dostałam 26 plus bony peweksowskie, byłam najbogatszą kobietą pracującą, jaką znałam (śmiech). Stwierdziłam, że nie mogę tam pójść z poczuciem klęski, więc zostanę najlepszą sekretarką na świecie. I zostałam. Jeździłam na szkolenia do Austrii i Szwajcarii. To mi dużo dało. W 1989 przyleciał do Warszawy Rudi Zimermann z zarządu. Szef wysłał mnie po niego na lotnisko. Zanim dowiozłam Rudiego do firmy, opowiedziałam mu skróconą historię Polski, Warszawy i swoją. Tego samego dnia zaprosili mnie do gabinetu szefa i zapytali, czy nie chciałabym pracować w filii w Londynie. Poleciałam do Londynu, stanęłam do konkursu na kierowniczkę działu tradingu i wygrałam. Był styczeń. Czekałam na zgodę Home Office i zaczęłam się pakować. Znalazłam nam dom, szkołę dla córki i podpisałam plan emerytalny. W marcu zadzwonił smutny Rudi: „Home Office odpowiedział, że jest tyle talentów w Europie Zachodniej, że nie musimy sięgać za żelazną kurtynę”. Nie przyznali mi wizy.
Żal i rozczarowanie?
Ogromne. Obraziłam się i odeszłam. Postanowiłam wrócić do dziennikarstwa. Wtedy wszystkie liczące się zagraniczne media miały u nas swoje przedstawicielstwa. Otworzyłam książkę telefoniczną i zaczęłam dzwonić: ABC, CBS, BBC. Nikogo nie potrzebowali. Doszłam do litery F i zadzwoniłam do „Financial Timesa”, odebrał Krzysztof Bobiński i zapytał: „A skąd pani wie, że kogoś szukam?”. Po godzinie miałam pracę. Był lipiec ’89 roku. Nie wiedziałam, na czym ta praca miała polegać. Weszłam do biura i… zaczęłam od sprzątania, umyłam okna. Pod koniec lipca Krzysztof powiedział, że wyjeżdża, ale pojawi się u nas John Lloyd, żeby napisać artykuł o urynkowieniu polskiej gospodarki. Odebrałam go z lotniska, zawiozłam do Holiday Inn i nagle gruchnęła wiadomość, że premierem zostanie Tadeusz Mazowiecki.
Dostała Pani zadanie specjalne: umówienie wywiadu z przyszłym premierem…
Tak było. Pojechałam do redakcji „Tygodnika Solidarność” i Beata Chmiel, która była szefową sekretariatu, wpisała nas do zeszytu. Byliśmy 77. w kolejce! Na podłodze koczowali dziennikarze z całego świata. Postanowiłam tam zapuścić korzenie. Pojechałam z Lloydem do peweksu, kupiłam ekspres, trzy kilogramy kawy, herbatę, kartony papierosów, kubeczki, czajnik i butelkę szampana oraz brandy dla pana premiera. Z domu wzięłam papier toaletowy, mydło, ręczniki. Siedziałam tam całymi dniami. Któregoś dnia Beata pyta: „Czy ktoś ma samochód, bo muszę szybko jechać do Sejmu”. Zawiozłam ją na klaksonie. Beata wręczyła premierowi dokumenty, chwilę porozmawiali i usłyszałam: „Lloyd może zrobić wywiad”. Do północy wysyłałam wywiad, który następnego dnia ukazał się na pierwszej stronie „Financial Timesa”. Pierwszy zagraniczny wywiad premiera Mazowieckiego! W nagrodę Lloyd pojechał jako korespondent do Moskwy, a mnie zaproszono do Londynu. Legendarny Frank Barlow słyszał, że zrobiłam kilka spektakularnych akcji, więc mi zaproponował, żebym została przedstawicielem „Financial” w Polsce.
„Financial Times” i Harlequin to dwa różne światy, jak Pani trafiła do krainy romansu?
Dwa lata później Beata Chmiel zapytała mnie, czy mogłabym pomóc jej przyjacielowi z Toronto, który pracuje dla wydawnictwa Harlequin, przy rekrutacji dyrektora wydawnictwa w Polsce. Trzeba było zamieścić ogłoszenie, zrobić selekcję, wysłać dokumentację faksem, poumawiać spotkania i pilnować, żeby kandydaci na siebie nie wpadali, bo to byli czynni prezesi i ważni redaktorzy. Wszystko poszło gładko, po ostatniej rozmowie panowie zaprosili mnie na lunch i mówią: „No to zgadnij, kogo wybraliśmy?”. „X?”. „Nie”. „Y?”. „Nie. Wybraliśmy ciebie”. Zaczęłam się śmiać, ale po ich minach zrozumiałam, że mówią na poważnie: „Ci ludzie wydają osiem książek rocznie, my planujemy wydawanie 26 tytułów miesięcznie i oni się do tego nie nadają. Mają swoje nawyki. Łatwiej jest kogoś nauczyć, niż oduczyć. Ty masz to »coś«. Człowieka, który ma to »coś«, można nauczyć wszystkiego”. W ten sposób zostałam prezeską Harlequina, nie przeczytawszy w życiu ani jednego romansidła. Dostałam carte blanche i trzy lata na to, żeby zacząć przynosić zyski. Zyski przyniosłam w pierwszym półroczu.
I pokazała Pani Polkom, że dobrze jest marzyć. Pamiętam taką reklamę: kobieta kładzie się obok męża na wersalce, on chrapie, ona nie może zasnąć, więc bierze książkę i przenosi się na piękne łoże z baldachimem, gdzie książę z bajki już, już ma ją pocałować…
Byłam zdumiona, kiedy okazało się, że po wojnie nikt nie przeprowadził badań, o czym marzą Polki, jakie mają potrzeby, aspiracje. Zaczęliśmy sami pytać w kolejkach do sklepu mięsnego: „O czym pani marzy? Za czym tęskni? Co pani ogląda? Kto jest pani ulubionym aktorem?”. Wtedy modny był serial „Radio Romans”. W reklamie, o której pani wspomina – a nakręciliśmy ich trzy – wystąpił Dariusz Kordek, sprawdziliśmy, że kobiety bardzo go lubią. Dla Harlequina niebezpieczne były dwie rzeczy: ataki intelektualistów, że to szmira, i ataki Kościoła, że to pornografia. Tłumaczyli dla nas pod pseudonimami intelektualiści, jak profesor Marcin Król, i najlepsi tłumacze literaccy. Okazało się, że te książki, przefiltrowane przez talent i osobowość tych ludzi, po polsku brzmiały lepiej niż w oryginale. A w ramach ukłonu w stronę Kościoła wprowadziłam autocenzurę. „Kamera” zatrzymywała się przed drzwiami sypialni.
_________
SPRAWDŹ TAKŻE: Żyją w różnych krajach, wspierają się na każdym kroku. Taką relacją ma Michał Szpak z siostrą Marleną
Nowa VIVA!, w której przeczytasz cały wywiad z piosenkarzem, już w sprzedaży. W środku także:
- Marianna Janczarska: jej ojciec – dramaturg i satyryk Jacek Janczarski odszedł, gdy miała sześć lat. Dziś chce ocalić jego pamięć
- Michał Szpak. O karierze, pandemii, miłości i chęci zostania ojcem: „Przedłużenie linii życia jest dla mnie niezwykle ważne”
- Iwona Lewandowska i Jacek Zwoniarski: „Po roku pierwszy raz się Iwonce oświadczyłem. Po dwóch latach ponownie, już przy rodzinie.” Teraz czeka ich ślub!