Justyna Szyc-Nagłowska: „Wiele osób zarzucało mi, że nie mam prawa chorować na depresję”
„Bałam się, że ktoś mnie oceni. I zostałam oceniona”, przyznaje
- Beata Nowicka
Twórczyni autorskich podcastów „Matka też człowiek” i „Nagłowska na głos” często porusza tematy, tak bliskie tysiącom kobiet w Polsce. „[...] Kobiety uciekają w pomaganie swoim mężczyznom, zajmują się nimi, a potem są nieszczęśliwe, bo: „On nic dla mnie nie robi”. Żyją w oczekiwaniach, które nienazwane – niestety – nie zostaną spełnione. Aby je nazwać, najpierw sama musisz dowiedzieć się, czego pragniesz”, przekonuje Justyna Szyc-Nagłowska w pełnej refleksji rozmowie z Beatą Nowicką.
Justyna Szyc-Nagłowska o depresji i terapii w wywiadzie VIVY!
Na przykład na terapii. Ale w Polsce korzystanie z pomocy specjalisty to wciąż temat tabu...
I trudno mi się z tym pogodzić. [...] Dziś ludzie rozstają się z powodu błahostek. Dlatego pary, które walczą o swoją relację, zasługują na szacunek, a nie na ploteczki, kpinę czy szyderstwa. O tym będę mówić w moim nowym podcaście „Nagłowska na głos”. Dużo osób pisze do mnie, że moje podcasty zmieniają ich życie. To bezcenne. Ja w ogóle jestem zwolenniczką zmian. Zmiany niesamowicie rozwijają, choć się ich boimy. Pamiętam, że kilka lat temu sama zastanawiałam się, czy powiedzieć, że choruję na depresję.
Czego się Pani bała, powiedzmy to na głos.
Dokładnie jak w moim podcaście (śmiech). Bałam się, że ktoś mnie oceni. I zostałam oceniona. Wiele osób zarzucało mi, że mając znanego męża aktora, fajne życie i zdrowe dzieci, nie mam prawa chorować na depresję. Te wpisy jedynie obnażyły naszą ignorancję na temat tego, czym ta choroba jest, kogo dotyka i skąd się bierze. Można mieć pieniądze, młodość i śliczne, zdrowe dzieci, a mimo wszystko być chorym. Wtedy już od jakiegoś czasu chodziłam na terapię. Zawsze chciałam dowiedzieć się, co się ze mną dzieje, żeby potrafić to nazwać. [...]
Czego się tam Pani nauczyła?
Pokory. Życia. Kiedy skończyłam studia, wydawało mi się – nawet ostatnio przypomniałam o tym tacie – że już wszystko wiem, od teraz mogę tylko żyć. Szybko okazało się, że nic nie wiem. Na terapii nauczyłam się czuć to, co czuję, i nie bać się o tym mówić. Kiedy poukładałam się sama ze sobą, przez jakiś czas bałam się powiedzieć mojej grupie, że jestem szczęśliwa. Zakładałam, że usłyszę, że już nie muszę przychodzić, a z drugiej strony było mi głupio chwalić się, że jest mi dobrze. Kolejne pokłosie wychowania i społecznych stereotypów. [...]
Jak zareagował tato, gdy usłyszał, że Pani już wszystko wie o życiu?
Uśmiechnął się. Teraz jesteśmy na fajnym, partnerskim etapie naszych relacji. Mam poczucie, że tato rozmawia z dorosłą kobietą, która wreszcie dobrze radzi sobie w życiu. Zawsze będę jego Justysią, Justynką, ale nasze rozmowy weszły na inny poziom. Rodzice słuchają moich podcastów, czytają wywiady, dowiadują się o mnie nowych rzeczy. Często słyszę od nich, że są ze mnie dumni. To bardzo ważne słowa dla dziecka.
Dziecka, które jest już dorosłe.
Kocham to dziecko w sobie, choć czasami musiałam z nim walczyć. Mój tata ma dwie córki i wychowywał nas na bardzo silne kobiety, a jednocześnie trochę swoje księżniczki. W pewnym momencie boleśnie zderzyłam się z tą dwoistością, bo chciałam wszystko robić sama, a z drugiej strony oczekiwałam, że ktoś zrobi coś za mnie. W końcu musiałam zadać sobie pytanie, w których sytuacjach jestem tą waleczną kobietą, a w których potrzebuję pomocy. Do dziś mam problem z proszeniem o pomoc. Pracuję mocno, żeby to zmienić.
I jak Pani idzie?
Coraz częściej wybieram to, co dla mnie dobre. Na terapii rozmawiałam o lęku. Czasami za bardzo się boję. Na wakacjach na Teneryfie wybrałam się na wycieczkę. Tam są strome tereny, na dodatek GPS często wariuje i jak pomylisz drogę, musisz jechać wiele kilometrów serpentynami, żeby zawrócić. Podjeżdżałam pod górkę drogą, na której samochód prawie stanął mi dęba. Nie wiedziałam, gdzie jestem, i zaczęłam nerwowo powtarzać: „Boję się, boję się, boję się...”. Dzieci były ze mną. Mówię potem do mojej terapeutki: „Zamiast zachować zimną krew, ja krzyczę, że się boję”.
Też krzyczałabym w takiej sytuacji. Na przedramieniu ma Pani wymowny tatuaż „Pani kara”. Można to odczytać – panikara. Co Pani usłyszała od terapeutki?
„Boisz się, ale co w tym złego? Dlaczego chcesz te emocje zakwestionować? To normalna reakcja, oznacza, że jesteś zdrowa. Każda na twoim miejscu bałaby się wjechać na taką górę z dziećmi”. Bardzo mi to pomogło. Przestałam obarczać się poczuciem winy, bo w tej sytuacji zachowałam się najlepiej, jak potrafiłam. Bałam się, ale dałam radę. Moje dzieci tego się nauczyły. [...]
Zobacz: Justyna Szyc-Nagłowska o macierzyństwie: „Ja przede wszystkim jestem człowiekiem, kobietą”
[...]
[...] Od myślenia, co będzie jutro i za miesiąc, cierpiałam na bezsenność. Nauczyłam się zasypiać z myślą o tym, co było dziś. Ostatnie słowa, które wypowiadam przed snem, to „Kocham cię”.
Dobra rada...
Nie udzielam rad. Nie mogę brać odpowiedzialności za cudze życie, a mówiąc: „Na twoim miejscu zrobiłabym tak i tak”, tę odpowiedzialność trzeba ponieść. Opowiadam jedynie o swoich doświadczeniach, a mam ich trochę (śmiech).
Cały wywiad z Justyną Szyc-Nagłowską dostępny w nowym numerze magazynu VIVA!, w sprzedaży już od 26 sierpnia