Joanna Przetakiewicz i Rinke Rooyens o miłości 50+ i życiowych zakrętach
„Będąc dojrzałym, już wiemy, jak się wspierać, a nie spierać. Umiemy dawać i brać: miłość, troskę, czułość”
- Katarzyna Przybyszewska-Ortonowska
Joanna Przetakiewicz i Rinke Rooyens niedawno stanęli na ślubnym kobiercu. To był dla nich wyjątkowy dzień pełen emocji i wzruszeń. Dojrzali ludzie, którzy odnaleźli się w zwariowanym świecie i postanowili zawalczyć o miłość. Wiedzą, że mogą na sobie polegać. Są dla siebie wsparciem, motywacją i inspiracją. Każde z nich niesie za sobą bagaż doświadczeń. Spotkali się w odpowiednim czasie. Oboje byli gotowi na wielką, dojrzałą miłość. W końcu na nią nigdy nie jest za późno! Rinke mówi o swojej ukochanej - ,,kobieta moich marzeń". ,,Na podstawie doświadczeń widzę, że naszym największym błędem jest to, że przestajemy wierzyć w przyjaźń, szczerość uczuć, w końcu w miłość. A małżeństwo jest ukoronowaniem każdego związku", dodaje Joanna Przetakiewicz. W niezwykłej rozmowie z Katarzyną Przybyszewską-Ortonowską zakochani opowiedzieli swoją historię.
Podobno wcale nie jest łatwo, „jak się zejdą raz i drugi kobieta z przeszłością, mężczyzna po przejściach”, jak to pięknie kiedyś napisała Agnieszka Osiecka.
Joanna: Zupełnie nie rozumiem, dlaczego niektórzy twierdzą, że później jest trudniej. Odwrotnie. Później jest dużo łatwiej. Już wiemy, co jest ważne, co budować, a co ignorować. Będąc dojrzałym, już wiemy, jak się wspierać, a nie spierać. Doceniać, a nie oceniać. Umiemy wybaczać. Umiemy dawać i brać: miłość, troskę, czułość. Słuchamy i słyszymy się nawzajem. Mamy więcej czasu i uważności na siebie. Kiedy wchodzi się w związek, tak jak ja w swoje pierwsze małżeństwo, w wieku 21 lat, staje się to kluczowym momentem życia. Ludzie decydują się na dzieci, na wspólny dom, kredyty. Często jest to rodzina, studia i praca jednocześnie. I nie zawsze jest jak w bajce. Przygniata ogrom obowiązków, na które wcale nie byli gotowi. Tak, młodym parom jest znacznie trudniej, bo większa jest odpowiedzialność takiej decyzji. Z drugiej strony młodzi ludzie są bardziej beztroscy. Wiedzą, że mają przed sobą całe życie, mnóstwo czasu i pewną lekkość bytu, która pozwala im na popełnianie błędów. Nie przeżyli trudnych doświadczeń, więc mniej w nich strachu przed rozczarowaniem.
Rinke: Miałem 28 lat, kiedy ożeniłem się po raz pierwszy. Wyjechałem ze swojego kraju, zamieszkałem w nowym, mama już nie żyła, straciłem też kontakt z ojcem. I choć z Kasią oboje staraliśmy się o nasz związek, nie udało się. Moi rodzice rozeszli się, jak miałem sześć lat, nasz syn Roch miał tyle samo, gdy się rozstawałem z żoną. I bardzo przeżywałem, że zafundowałem mu to, czego i ja doświadczyłem jako dziecko. Myślę, że dlatego też byłem taki samotny, nie chciałem się otwierać, decydować na nowy związek, w którym mogłoby się pojawić kolejne dziecko. Pierwsze, z mojego punktu widzenia, w jakiś sposób zawiodłem, bo nie dałem mu takiej rodziny, o jakiej sam marzyłem…
Joanna: Zobacz, jak z wiekiem nagrywamy sobie na „twardy dysk” lęki, traumy, rozczarowania, zranienia, upokorzenia czy zawstydzenia. Skoro mi się nie udało raz czy drugi, nie uda się kolejny. Tymczasem, wiem to po sobie, tyle błędów popełniłam w trakcie poprzednich związków, że ich nie powtórzę. I już wiem, co powinnam docenić w mężczyźnie, na jakich aspektach wspólnego życia skupić się bardziej, co odpuścić i jak nie wynajdować sobie problemów, bo życie i tak je przynosi, chcemy tego czy nie.
(...)
I tak pierwsza randka, jak widać, nie okazała się ostatnią. Ale po której wiedzieliście, że chcecie być razem?
Joanna: Rinke na początku kolejnego roku przyleciał do mnie do Londynu. I po kilku dniach wiedziałam już na pewno.
Rinke: A ja byłem „forever”, na zawsze jeszcze przed tą pierwszą randką. Ludzie boją się nieznanego. Ja natomiast uwielbiam nieznane. Nie ma nic fajniejszego jak droga, gdzie jeszcze nigdy nie byłem. Tam cały czas czekają niespodzianki. Tak samo jest w relacjach, warto iść razem nieznaną drogą, bo ta z jednej strony niepewność, z drugiej ekscytacja nowością bardzo zbliża. Uważam, że dzisiejszy świat jest pełen samotnych ludzi. Za bardzo jesteśmy zamknięci w sobie, nie otwieramy się na innych…
Może po prostu się boimy?
Joanna: Kiedy mówię komuś, że szczęścia można się nauczyć, czasami słyszę odpowiedź: „Nie wierzę w takie bzdury! To jest oderwane od rzeczywistości! Jestem realistką albo realistą”. Cóż, niepotrzebnie sami podcinamy sobie skrzydła. Zbierając materiał do książki „Nie bałam się o tym rozmawiać”, dostałam dwa tysiące traumatycznych historii od kobiet z całej Polski. Te dziewczyny przeszły przez piekło, a mimo to znalazły siłę, żeby z niego wyjść i otworzyć sobie drzwi na nowe i lepsze życie, także na nową miłość. Udowodniły, że szczęścia można się nauczyć! Nawet po najcięższych przejściach. Stąd idea ruchu Era Nowych Kobiet, który założyłam dwa lata temu. Inspirować i wspierać. Wspólnie uwierzyć, że po burzy zawsze wychodzi słońce! Dlatego, gdy słyszę od efektownych, niezależnych kobiet, że „facetów już dziś nie ma, że wszyscy zajęci albo nieudacznicy”, myślę, że same odbierają sobie szanse i nadzieje.
Przepraszam, zrobię nawias. Mówię o Was „dojrzali ludzie”, a Wam to nie przeszkadza?
Joanna: Nie przeszkadza, bo jesteśmy dojrzali. Kiedy słyszę brednie, że „pięćdziesiątka to jest nowa trzydziestka”, chce mi się śmiać. To co ta biedna trzydziestka ma powiedzieć? Będzie tą trzydziestką do końca życia? Każdy etap w życiu może być piękny. Nie wstydzę się swojego wieku, a otwarcie o nim mówię.
Rinke: A ja się z wiekiem nauczyłem dystansu i to jest bardzo fajne. Znam swoje słabe strony, pamiętam o klęskach i nie boję się o nich mówić. Stawiam w życiu na rozwój. Swój własny i w związku. I związek jest dla mnie ważny. I potrzebny.
Joanna: Dla mnie też. Znam wiele dojrzałych kobiet, które są tak niezależne i samowystarczalne, że mężczyzna jest im potrzebny tylko do łóżka i tylko na chwilę. To nigdy nie była moja droga ani moja filozofia.
Spytałam o kompromisy, a zeszliśmy na pierwszą randkę… Ale ponieważ sama swojego męża poznałam po trzydziestce, wiem dobrze, że dojrzali ludzie mają swój rytm, przyzwyczajenia, nie zawsze łatwo oddają pola tej drugiej osobie. I tu przychodzi refleksja, że albo akceptujemy się bezwarunkowo, albo taki związek nie ma sensu…
Rinke: Śmieję się, że wszystko, co robi Asia, mi odpowiada. Kiedy mieszkałem pod jednym dachem z Kasią, były tam miłość i walka. I miłość przegrała. Dopóki więc nie ma walki, zawsze się dogadamy. To jest chyba też dojrzałość. Nie muszę stawiać na swoim. Teraz chcę stawiać na nas. Pamiętam, że kiedy zbliżały się nasze pierwsze wspólne święta Wielkanocy, wyczułem w Joannie smutek. Zapytana, co się dzieje, odpowiedziała, że tęskni za swoim średnim synem. Filip mieszka w San Francisco i rzadko mają okazję się widywać. „To jedź do niego”, powiedziałem. Wiem, jak ważna jest w Polsce Wielkanoc, to po pierwsze. A po drugie, pomyślałem, że jak syn usłyszy, że matka specjalnie dla niego leci na drugi koniec świata, by spędzić z nim święta, będzie dumny. Powtarzam, nie stawiam na swoim. Stawiam na szczęście Asi, naszej rodziny i naszych chłopaków.
Joanna: Zastanawiam się nad tym pytaniem… Wydawało mi się, że będę musiała iść na kompromisy, a do kompromisów nie jestem skłonna. Jak to, myślałam, czy to znaczy, że nie będę mogła pojechać na wakacje z gangiem? (śmiech).
Rinke: Wyjaśniam, że „gang” to grupa najbliższych przyjaciół Joanny, coś jak rodzina.
Joanna: Z perspektywy czasu dostrzegam, że wszystko, co robiłam na co dzień i nie na co dzień, gdy jestem w związku z Rinke, jest dużo lepsze niż wtedy, gdy byłam sama. Wiadomo, życie we dwójkę jest inne niż w pojedynkę i trzeba liczyć się z opinią tej drugiej osoby. Ale po raz pierwszy jestem w związku z mężczyzną, który nie jest zaborczy. Wiem, że niczego nie muszę. Nie muszę poświęcać czegoś, bo on będzie miał pretensję albo źle coś odbierze. Nie mam takich obaw. A do tej pory miałam. Chociaż przepraszam, jest jeden kompromis… Musiałam dołożyć wieszaki z ubraniami w mieszkaniu w Londynie. W związku z tym w domu jest lekki bałagan, czego nie lubię (śmiech).
Rinke: Trudno mówić o kompromisach, gdy każdego dnia budzę się obok mojej żony i myślę, że jestem wyjątkowym szczęściarzem. Nie każdy tak ma. Uwielbiam w Asi, że jest zawsze pozytywna, ja zresztą też. Dużo się śmiejemy i śmiech naprawdę bywa lekarstwem na trudne sprawy. Ale to, że się dogadujemy, wcale nie znaczy, że we wszystkim jesteśmy podobni. Kiedy na początku próbowałem przytulać się do Asi, broniła się. Myślę, że całe życie musiała się przed czymś bronić i nie jest jej teraz łatwo odpuścić. Ale ja ciągle się zbliżam, dotykam ją. Ona mówi: „Kochanie, musimy trzymać ręce tak” i pokazuje, że daleko od siebie. Ja wtedy jej mówię: „Uważam, że jednak tak” i ją mocno przytulam. W końcu ona przestaje się bronić. Lubię robić Asi niespodzianki. Jakiś mały liścik na poduszce rano, śniadanie do łóżka, bukiet kwiatów, balony z wyznaniem miłości. Widzę, jak ją to cieszy, jak świecą jej się oczy… Czy ktoś, kto nie robi małych rzeczy, może zrobić rzeczy wielkie? I czy idąc dalej, czy ktoś, kto nie cieszy się z drobiazgów, może cieszyć się z czegokolwiek? Bardzo ładnie powiedział mi syn Asi Aleks, że obserwuje nasz związek i nigdy nie widział takiej pięknej, czystej miłości.
Joanna: Epoka Tindera, samotności on-line zabija w nas romantyczno-intelektualny flirt. A Rinke jest mistrzem bliskości i cieszenia się drobiazgami. To, czego nauczyłam się od niego, to pielęgnowanie w sobie pewnego rodzaju dziecinności. To jest bardzo odświeżające. Tak, jakby ktoś zdjął mi z głowy ciężar, że jestem odpowiedzialna za swoje dzieci, swoją mamę, pracowników, za tysiąc innych spraw, za ruch społeczny, który stworzyłam. Rinke pokazał mi, że czasem do życia warto podejść nieco naiwnie, bo to jest bardzo zdrowe. I pomaga.
Cały wywiad z Joanną Przetakiewicz i Rinke Rooyensem w nowej VIVIE!. Magazyn dostępny w punktach sprzedaży w całej Polsce i na hitsalonik.pl.