Reklama

Aktorka i piosenkarka. Joanna Liszowska od zawsze kochała tak samo śpiewać, jak i grać, dlatego postanowiła połączyć dwie pasje i dziś świetnie radzi sobie i jako aktorka i jako piosenkarka. Największą popularność i sympatię telewidzów przyniosły jej role w filmach i serialach, a także udział w programach telewizyjnych. Dziś Joanna Liszowska obchodzi urodziny. Z tej okazji przypominamy rozmowę Katarzyny Piątkowskiej z Joanną Liszowską dla magazynu VIVA!.

Reklama

Joanna Liszowska w wywiadzie o życiu, wieku i macierzyństwie

Debiutowała w spektaklu „Siedem grzechów głównych”. Dwadzieścia lat później zagrała monodram „Siedem sekund wieczności”. Joanna Liszowska przekroczyła magiczną czterdziestkę, ale mówi, że jej życie dopiero się rozkręca. Czy wierzy w magię liczb? Czy jest pogodzona z wiekiem? Jaką jest matką? I czy nie opuściło jej poczucie humoru? Sprawdzała Katarzyna Piątkowska.

Jak byś określiła siebie, kobietę po czterdziestce?

Kobieta po czterdziestce… jak to poważnie zabrzmiało (śmiech). Jestem kobietą silną, świadomą, jednak nieustająco trochę zwariowaną.

W przeciwieństwie do Twojej bohaterki Hedy Lamarr, którą grasz w monodramie „Siedem sekund wieczności” w Teatrze Polonia?

Och, ona była kobietą niesamowitą, wspaniałą i świadomą otaczającego ją świata. Jednak muszę zaznaczyć, że spektakl, choć silnie inspirowany i mocno oparty na życiu Hedy Lamarr, nie jest wprost o niej. Jest o kobiecie borykającej się z czasem, w którym przyszło jej żyć. Z wojną, z presją Hollywood. Hedy była silna, ale chyba niewystarczająco, żeby poradzić sobie z wiecznie towarzyszącym jej poczuciem niedocenienia głównie z tego powodu, że była kobietą. Ona naprawdę była wyjątkową osobą o błyskotliwym umyśle. Naprawdę wynalazła między innymi pierwszą zginającą się protezę. Naprawdę odkryła częstotliwości, które posłużyły jako podstawy dzisiejszego wi-fi i Bluetooth. A świat zapamięta ją przede wszystkim dzięki pierwszej w historii kina nagiej scenie w filmie „Ekstaza”, trwającej tytułowe siedem sekund.

Zobacz: Joanna Liszowska: „Jeśli przychodzi moment, że rozpadasz się na kawałki, musisz ulepić siebie na nowo”

Arek Wiedeński

– Życie…

Życie. Nieustająco dostarcza nam doświadczeń, które nas budują i kształtują. Nawet na te złe wolę patrzeć pod kątem tego, czego mnie nauczyły. Jeśli przychodzi moment, że rozpadasz się na kawałki, musisz ulepić siebie na nowo. Dzięki temu możesz stać się lepszą wersją siebie. Tak było ze mną. Zrozumiałam, co oznacza to określenie. To świetny stan.

Dziesięć lat temu powiedziałabyś o sobie, że jesteś silna...

Myślę, że wszystkie jesteśmy. Tylko albo dopiero z czasem to sobie uświadamiamy, albo… przeżycia nas wzmacniają. Kiedy masz 30 lat, wiesz już, kim jesteś, czego pragniesz i na co zasługujesz. Kiedy przekroczysz magiczną czterdziestkę, nie boisz się powiedzieć tego głośno. Taką czuję różnicę. Dziś mam inną świadomość siebie jako człowieka, kobiety, aktorki (uważam, że stając się dojrzalszą kobietą, automatycznie stajesz się dojrzalszą aktorką).

Kiedyś po przekroczeniu, jak mówisz, magicznej czterdziestki zaczynał się dla kobiet trudny czas.

Zdecydowanie był trudny dla inspiracji mojego monodramu, czyli Hedy. Presja świata filmu, presja tytułu „najpiękniejszej kobiety na świecie”, jak po słynnym filmie z nagością została okrzyknięta, coraz mniej propozycji zawodowych – to doprowadziło ją do utraty poczucia własnej wartości, atrakcyjności. Desperacko próbowała zachować urodę, poddając się operacjom plastycznym, które ją tak naprawdę oszpeciły. Czy żyjemy w innych czasach? No nie wiem (śmiech). Ale wbrew pozorom mam wrażenie, że właśnie teraz wkroczyłam w jakiś wspaniały okres w moim życiu. Wiek naprawdę postrzegam tylko jako liczbę. Nawet wtedy, gdy czasem stara kontuzja kolana daje mi o sobie znać, kiedy zbiera się na deszcz. Albo kiedy muszę się dobrze rozciągnąć, żeby jakoś sprawniej wstać z łóżka. Śmieję się wtedy, że metryka jednak się upomina. Co robić? Jej nie oszukasz – podobno.

Nachodzą Cię refleksje na temat upływającego czasu?

Problem z czasem jest taki, że go nie zatrzymasz. Chcę go więc jak najlepiej wykorzystać. Życie mam jedno. Jeśli ja go nie przeżyję, nikt tego nie zrobi za mnie. Muszę je ogarnąć po swojemu.

Potrafisz to zrobić?

Z jednej strony magią i urokiem, ale z drugiej zmorą życia jest jego nieprzewidywalność. Mogliśmy się o tym przekonać przez ostatnie półtora roku. Jeśli są rzeczy, na które mam wpływ, chwytam je i próbuję pokierować w stronę, którą ja wybiorę. A jeśli coś mnie ma zaskoczyć… Może to takie wyświechtane stwierdzenie, ale mam wrażenie, że sprawdza się w życiu, myślę pozytywnie, więc wierzę, że przyciągnę tylko pozytywne niespodzianki. Choć, niestety, czasem pojawia się lęk.

Mimo tego, że jest Ci dobrze?

Jest coś takiego w naturze człowieka, że kiedy wszystko w twoim życiu się zgadza, masz wrażenie, że to nie jest normalny stan. Że na pewno zaraz nadejdzie burza.

Tak jak wtedy, gdy zaskoczyła nas pandemia?

Dokładnie. Wiem, że dla wielu ten czas był dramatyczny, przepełniony lękiem o najbliższych, lękiem o przyszłość, o pracę. Dla mnie jednak okazał się wyjątkowy. Nagle zatrzymałam się w biegu, który do tej pory towarzyszył mi każdego dnia. Dzięki temu miałam możliwość zastanowić się, czy takie tempo życia jest dla mnie dobre i pozwala mi w pełni przeżyć każdą chwilę. Nagle mogłam wsłuchać się w siebie. Uzmysłowiłam sobie, jak niebywałą rolę odgrywają ludzie wokół nas. Spotkanie drugiego człowieka twarzą w twarz. Dotyk. Taki na powitanie, przyjacielski, serdeczny. Bardzo jasno zobaczyłam, jakim okropnym nawykiem jest takie nasze: „Oddzwonię w wolnej chwili”. Znasz to? I okazuje się, że ta chwila trwa kilka tygodni. Nigdy więcej tak nie chcę. Dzwonię od razu, bo za te kilka tygodni może okazać się, że po drugiej stronie jest już tylko cisza. Czas, który spędzałam z dziećmi, a zawsze był dla mnie najważniejszy, w tym dziwnym okresie nabrał zupełnie innej jakości. I już wiem, że tej jakości nigdy nie chcę zgubić, wracając do rytmu życia sprzed pandemii. Chcę się cieszyć i przeżywać w pełni każdą chwilę. Czy to w domu, czy w teatrze, czy na planie. Nie chcę, żeby życie przeciekało mi przez palce i przemijało gdzieś obok mnie.

Arek Wiedeński

Czasem jednak coś w życiu może zaskoczyć pozytywnie, jak na przykład telefon od Krystyny Jandy z propozycją monodramu.

Jak najbardziej. Pod koniec marca tego roku miałam już ułożony plan na kolejne dwa miesiące. Miało być spokojnie. Właśnie skończyłam 17. sezon „Przyjaciółek”, kolejny miałam rozpocząć w czerwcu. Powrót do teatru też zaplanowany był na czerwiec. A tu proszę! I co by nie mówić, jak nie wierzyć w znaki? Dwadzieścia lat temu debiutowałam w Teatrze Wielkim, dublując się z Krystyną Jandą. Miałyśmy premierę tego samego wieczoru, jedna po drugiej. Potem nasze drogi zawodowe już nigdy się nie przecięły. Spektakl reżyserowany przez Janusza Wiśniewskiego nosił tytuł „Siedem grzechów głównych”. Po 20 latach Krystyna Janda dzwoni do mnie z propozycją monodramu „Siedem sekund wieczności”. Mogłam odmówić? Monodram zawsze uważałam za najtrudniejszą formę sztuki aktorskiej.

Dlatego wcześniej tego nie zrobiłaś?

Może nie wierzyłam, że jestem gotowa? Tylko zanim powiedziałam „a” jak ale, „t” jak tak, to już powiedziałam „z” jak zagram! I bardzo cieszę się z tej decyzji. Praca nad tym spektaklem była wielkim odkryciem. Odkryciem siebie na nowo jako aktorki. On może być też odkryciem i wielkim zaskoczeniem dla widza. Musiałam wyzbyć się wszelkich lęków i niepewności. Miałam możliwość otworzyć drzwi do rejonów, do których wcześniej nie zaglądałam. Koleżanka powiedziała mi po spektaklu, że nie widziała jednej postaci, ale wiele kobiet w różnych stanach emocjonalnych, sytuacjach życiowych. To był piękny komplement. Ta sztuka stała się dla mnie lekcją barw, jakich my, kobiety, nabieramy z wiekiem. Tu często słowo mówione zamienia się w śpiewane, a historia jest opowiadana bardzo organicznie choreografią, którą ułożyła mi Ania Głogowska (moja przezdolna kobieta!), ciałem. Wbrew stereotypowi, z którym się spotykam, że monodram to smutna pani w czarnej sukience, opowiadająca o smutnych rzeczach, ten spektakl niesie ze sobą wszystko, co tylko aktor może z siebie dać. Barwy, emocje, wcielenia, kostiumy, choreografię, śpiew, czyli wszystko, co kocham. Musiałam bardzo zaprzyjaźnić się ze sobą, ze swoim ciałem i pozbyć wszelkich oporów. Chyba właśnie dzięki tej sztuce w dużym stopniu jestem w takim miejscu życia.

Jesteś aktorką i cały czas jesteś poddawana ocenom. A one nie zawsze są pozytywne.

Na konstruktywną krytykę dotyczącą mnie jako aktorki, mojej pracy na scenie, mojej roli jestem jak najbardziej otwarta. Takie opinie pozwalają mi się rozwijać i bardzo chętnie je przyjmuję. Oczywiście jest dla mnie bardzo ważne, aby widz po skończonym spektaklu wyszedł z mojego monodramu z poczuciem, że warto było spędzić ze mną te półtorej godziny w teatrze. Ale krytyka, która w gruncie rzeczy jest tylko przytykiem, opinie niepytanych o zdanie ktośków-cośków, czyli osób bez twarzy, bez nazwiska, z prywatnym kontem na Instagramie, przestają mnie zajmować. Jest taki mechanizm w człowieku, że podobno, kiedy podejdzie do ciebie dziesięć osób, dziewięć powie ci coś miłego, a jedna zrobi przytyk, to niestety w głowie pozostaną słowa tylko tej jednej osoby. Mam wrażenie, że kiedyś tak funkcjonowałam. Teraz chcę doceniać i słyszeć tę pozostałą dziewiątkę. Postanowiłam otaczać się życzliwością. A fakt, że komuś nie podobają się moje włosy, fryzura czy figura… trudno. Myślę, że z tego powodu pod koniec dnia ani życie tamtej osoby nie będzie lepsze, ani moje nie będzie gorsze. Jest przepiękne stare powiedzenie „De gustibus non disputandum est”, o gustach się nie dyskutuje. Gustów jest tyle, ile ludzi i należy je szanować.

Czy tego uczysz swoje dzieci?

Owszem. Miłe rzeczy można powiedzieć każdemu, zawsze i wszędzie. Jeśli tylko się to poczuje. Natomiast krytykować, wytykać – najpierw trzeba się zastanowić, po co w ogóle się to robi, potem trzeba się postawić na miejscu osoby, która miałaby to usłyszeć lub przeczytać. I wtedy wszystko powinno stać się jasne. Jeśli cały czas miałabym zwracać uwagę na to, co inni o mnie myślą, nie byłabym wolna i w pełni sobą, bo cały czas żyłabym, starając się spełnić czyjeś oczekiwania. A ponieważ nie można zadowolić wszystkich, najlepiej zadowolić siebie (śmiech). Oczywiście, że nie da się na takie przytyki być całkowicie obojętnym, ale wydaje mi się, że warto pracować, aby tym małym rzeczom poświęcać jak najmniej czasu i energii. W życiu jest o wiele więcej dużo przyjemniejszych i dużo ważniejszych spraw.

Zobacz również: Jak Joanna Liszowskazmieniła się po czterdziestce? Aktorka znalazła rozwiązanie na mijający czas

Jaką jesteś matką?

Chyba nie mnie to oceniać. Dowiem się za kilka lat. Ale na pewno robię wszystko, co w mojej mocy, żeby dziewczyny czuły się kochane i bezpieczne. I miały pewność, że zawsze zostaną wysłuchane. Oczywiście moim marzeniem, jak chyba każdej matki, jest, żeby wyrosły na mądre, silne i wrażliwe kobiety. Wierzę, że dzięki temu będą wiedziały, co daje im prawdziwe szczęście i będą potrafiły je pielęgnować.

Ty wiesz już, co daje Ci szczęście?

Powiem ci, że czasem wystarczy, że otworzę oczy, zobaczę, że jest słońce, że będzie kolejny gorący dzień i już jest dobrze. Jak wiesz, od zawsze działałam na baterie słoneczne i nic się w tym względzie nie zmieniło (śmiech). Ale tak poważnie… miłość zawsze była największą wartością w życiu i tu też nic się w tym względzie nie zmieniło. A dzięki moim dwóm skarbom mogę każdego dnia przeżywać, czuć i trwać w najczystszej, najpiękniejszej, najbardziej bezwarunkowej miłości, jaką można dostać i dawać. Doszłam też do takiego momentu, kiedy mogę czuć się szczęśliwa, nawet kiedy nie ma mężczyzny przy moim boku. Chociaż, co tu kryć, dzielenie z kimś życia, kochanie, bycie kochanym jest cudowne i fantastyczne, i absolutnie możliwe w każdym wieku. Jestem tego pewna.

Mówi się, że w pewnym wieku już pewnych rzeczy nie wypada.

Oj tam, oj tam. Nie wypada to oceniać ludzi po okładce, zaglądać komuś do portfela, kierować się zawiścią, ranić innych. Tego nie wypada. Dlaczego z wiekiem mamy się ograniczać? Dzisiaj wiem, że najlepsze jeszcze wciąż przede mną, że teraz właśnie pojawia się coraz więcej wspaniałych możliwości, nowych dróg, które chciałabym odkryć. Czy to oznacza, że z wiekiem mamy przestać być sobą? Zgubić swój temperament? Nigdy w życiu! Czasem obserwuję sobie tę moją najpiękniejszą kobietę na świecie, za jaką uważam JLo. Dwadzieścia lat temu wystąpiła na rozdaniu nagród Grammy w słynnej wydekoltowanej sukni Versace. Wtedy postrzegałam ją jako bardzo ładną, ale bardzo niepewną siebie dziewczynę. W zeszłym roku zamykała pokaz domu mody Versace w nieco odważniejszej wersji tej kreacji sprzed lat. Na wybieg wyszła odważna, zmysłowa kobieta, w stu procentach świadoma swojej kobiecości, swojej seksualności. I wydaje mi się, że tak jak pewnie kroczyła po wybiegu, tak pewnie kroczy przez życie, osiągając cele, które sama sobie wyznacza. Taka przemiana kobiety bardzo mi się podoba. Kiedyś w wywiadzie Oprah Winfrey powiedziała, że my, kobiety, mamy nieograniczone możliwości, aby spełniać marzenia, jesteśmy just limitless. Tylko że same sobie w naszych głowach nakładamy blokady, które nie pozwalają nam poczuć się wspaniałymi. Nie bez przyczyny zapamiętałam ten fragment.

Reklama

Arek Wiedeński
Arek Wiedeński
Reklama
Reklama
Reklama