Jan Peszek: „Spadłem na dno psychiczne i fizyczne. Przeżyłem dzięki żonie i paru innym osobom”
Za aktorem kilka życiowych zakrętów...
- Beata Nowicka
Kończy dziś 80 lat, ale jako aktor i pedagog wcale nie zwalnia tempa. W rozmowie z Beatą Nowicką Jan Peszek opowiedział o swoich bogatych życiowych doświadczeniach, wzlotach i upadkach oraz trudach lat siedemdziesiątych. Przez jedną złą decyzję szybko zawaliło się wszystko, na co artysta pracował całe lata. „Przeżyłem dzięki żonie i paru innym osobom”, mówi dziś…
[Ostatnia aktualizacja tekstu na VUŻ 13.02.2024 r.]
Jan Peszek o dnie psychicznym, alkoholu i przewrotach losu. Fragment z VIVY! 2023
Jest! Znalazł się Pan kiedyś w sytuacji, która wydawała się pułapką bez wyjścia?
Tak, raz. Kompletnie się tego nie spodziewałem i najprawdopodobniej dlatego, że się nie spodziewałem, było to dla mnie wstrząsające doświadczenie. Rzuciłem cudowne miasto, środowisko, wspaniałych ludzi i pojechałem do Łodzi. Tam mnie zaproszono, po czym skazano na czteroletnie milczenie. Nie dostałem nic do zagrania. Aktorska banicja, której nie byłem w stanie zrozumieć. Na dodatek z cudownej willowej, poniemieckiej dzielnicy we Wrocławiu, pełnej zieleni, z kortami tenisowymi i z przedszkolem w języku angielskim – co w 1975 roku było ewenementem – trafiliśmy w środek Bałut, na ulicę Traktorową, do mieszkanka w bloku, obok zsypu na śmieci. Dwójka małych dzieci, ponury okres schyłku Gierka i ja bez pracy, totalnie upokorzony.
Jako aktor i jako mężczyzna. Ukształtowany w patriarchalnym systemie miałem wpisany kod myśliwego, który ma zagwarantować rodzinie zwierzynę, egzystencję. Tak było u dziadków, tak było u mnie w domu. Mama urodziła szóstkę dzieci, pracowała nad ich edukacją i czuwała nad domem – to dopiero była harówa! – a ojciec dbał o to, żeby rodzinie zagwarantować odpowiednie środki i poziom życia. Teraz, w wieku prawie 80 lat, z ciekawością obserwuję wszelkie zmiany społeczne, mając świadomość, że jestem już po drugiej stronie. Wprawdzie moja żona, inżynier po Politechnice Łódzkiej, pracowała wtedy w swoim zawodzie, ale ja spadłem na dno psychiczne i fizyczne. Z rajskiego ogródka do rynsztoka.
A jednak się Pan wydobył. Przeżył.
Przeżyłem dzięki żonie i paru innym osobom. Nie zdążyłem się załamać, choć było bardzo dużo alkoholu. Na dodatek wyszedłem z tego z jednym zyskiem, czyli kuloodporną skórą nosorożca. Mam tak silną odporność, że żadne baty, żadne ciosy nie są w stanie mnie złamać. Kiedy po tych czterech latach zmieniłem teatr, wysypał się róg obfitości. W ciągu dwóch lat zagrałem tyle ról, ile aktor gra przez 10 lat. Największe role u najwspanialszych reżyserów, wszystkie możliwe nagrody. Nagle odkryła mnie telewizja, film. Profesor Bardini dzwonił do mojej żony: „Gdzie pani trzymała tego człowieka?!”.
Z „rynsztoka” pod… rynnę obfitości.
Otóż to! Z totalnego niebytu i upokorzenia do raju, gdzie były wodotryski, race i sztuczne ognie. Z każdej lodówki wypadał Peszek, który potrafił zagrać wszystko, z deską sedesową włącznie. Jako mężczyzna mogłem załatać te straszne wyrwy, jakie tamten okres we mnie spowodował. Udało mi się nie zwariować od nadmiaru kariery, która nie jest łatwa do zniesienia. Potrafi człowieka wyniszczyć w inny sposób niż skrajna depresja. Mnie się udało dzięki bliskim. Moją kotwicą jest rodzina.
To ładne wyznanie.
Prawdziwe. Dlatego zawsze z uporem maniaka protestuję, kiedy moi koledzy czy koleżanki z teatru w najlepszej wierze mówią, że „teatr to ich rodzina”. Jaka rodzina?! Rodzinę to ja mam w domu, to jest moja żona, moje dzieci, rodzeństwo, wujostwo. To są więzy krwi. Za dobrą premierę dam sobie pociąć żyły, jestem gotów nie spać po nocach i pracować ponad siły, ale rodzina jest w domu, nie w teatrze.
Za pomoc w realizacji sesji dziękujemy Teatrowi im. Juliusza Słowackiego w Krakowie.
____
Sprawdź też: Trzeci ślub Kazimierza Marcinkiewicza tuż za rogiem! Kim jest jego przyszła żona?