Helena i Jan Lubomirscy-Lanckorońscy o córce. Dostała imię po dwóch wyjątkowych kobietach
„Człowiek szczęśliwy jest dobry dla innych ludzi. Trzeba nauczyć dzieci zaradności, zasad”
- Beata Nowicka
Ona hrabianka, wychowała się we Francji. On książę, wiele lat spędził w Austrii. Choć spotykali się na rodzinnych uroczystościach, bo ich rody są ze sobą splecione od wieków to nieustannie się mijali. W końcu los ich ze sobą zetknął. Dziś są szczęśliwymi rodzicami córeczki Elisabeth. Helena i Jan Lubomirscy-Lanckorońscy w niezwykłej rozmowie z Beatą Nowicką opowiedzieli o tym, czego chcą nauczyć swojej córeczki.
Pewnie nie spodziewała się Pani, że w Polsce znajdzie też miłość życia?
Helena: W pewnym momencie uznaliśmy z braćmi, że nie możemy żyć samą pracą, musimy się trochę socjalizować, prowadzić jakieś życie towarzyskie. Na weselu naszej kuzynki Cecylii bliżej poznałam Jana…
Jan Lubomirski: Kolejny zabawny zbieg okoliczności, mama mojej małżonki nazywa się Devaux, a moja prababka również nazywała się de Vaux. Chyba zawsze byliśmy ze sobą powiązani, żona czekała na mnie całe życie…
Zobacz: Książę i hrabianka. Jak Helena i Jan Lubomirscy-Lanckorońscy poznali się?
Helena: A ty czekałeś na mnie.
Jan: Myślę, że bardzo istotna jest w tym wszystkim bratniość dusz. W tym sensie, że z Helenką bardzo podobnie podchodzimy do wielu rzeczy, mamy wspólne wartości, pewnych spraw nie musimy omawiać, ponieważ oboje wiemy, jak postąpić w danej sytuacji. To nie są żadne czary-mary, tylko połączenie rodzinnych tradycji, wspólnej historii, wychowania. To przekłada się na trochę metafizyczne, a trochę zapisane w genach pragnienie bycia ze sobą, które nas do siebie przyciągało. Na przykład kobietą, która zapoczątkowała imię Helena w twojej rodzinie, była Helena Lubomirska, która wyszła za mąż za hrabiego Stanisława Mniszka, czyli sześć razy twojego pradziadka. Teraz twój ojciec remontuje pałac w Nawojowej, który w 1799 roku stał się własnością hrabiego Franciszka Stadnickiego, twojego pradziadka, ale wcześniej przez 200 lat należał do Lubomirskich. Są tam wasze i nasze herby.
Córeczka Elisabeth dostała imię po dwóch wyjątkowych kobietach z Pana rodziny.
Jan: Pierwsza z nich to Elżbieta Izabela Lubomirska, kobieta światowa, piękna, niezwykle przebojowa i bardzo niezależna jak na XVIII wiek. Postać niespotykana na skalę Europy. Na zamku w Łańcucie chroniła cześć dworu francuskiego w czasie rewolucji. Była prekursorką w wielu dziedzinach, chociażby teatru w Polsce. W tymże Łańcucie założyła pierwszy prywatny teatr, ale też wmurowała kamień węgielny pod Teatr Narodowy w Warszawie. Założyła hutę szkła, papiernię, inwestowała w uprawę roli. Wprowadziła świadczenia socjalne, lecznictwo i szkolnictwo dla służby i pracowników zatrudnionych w jej posiadłościach. Była między innymi właścicielką pałacu na Ursynowie, zwanego Rozkoszą, i Pałacu Szustra na Mokotowie. Wtedy w tamtej części Warszawy rozciągały się pola, na wzgórzu stał jej pałacyk, który nazywała Mon Coteau, „moje wzgórze”. Stąd nazwa Mokotów, przed wojną pisany Monkotów. Jeździła po Europie, była kolekcjonerką sztuki, promowała sztukę kobiet, między innymi obrazy Angeliki Kauffmann. Jej babka, księżna Elżbieta z Lubomirskich Sieniawska, nazywana królową bez korony, również była niesamowitą postacią. Rozbudowała pałac w Wilanowie, który wcześniej był średniej wielkości willą. Jej ojciec Stanisław Herakliusz wybudował Łazienki. Była obdarzona wielkim talentem politycznym, utrzymywała ścisłe kontakty z królem Ludwikiem XIV, carem Piotrem I i królem Szwecji.
Rozumiem, że imponują Panu silne kobiety?
Jan: Ogromnie. Nie mógłbym być z kobietą, która nie ma charakteru, silnej osobowości, nie jest moją partnerką. Nie potrafiłbym z kimś takim funkcjonować.
Helena: Jan jest dumny, że pracuję. Kiedy urodziłam dziecko, musiałam wycofać się na kilka miesięcy. W tym trudnym okresie stery przejął mój brat Nicolas. Powoli wracam i zaczynamy współpracować jak wcześniej. Bardzo dobrze się uzupełniamy. Za kilka miesięcy finalizujemy największy projekt w historii firmy – rewitalizację dawnego sanatorium Hutnik. Pieniny Grand to 120 pokoi, centrum odnowy biologicznej Medical Spa, restauracje, kawiarnia i Sky Bar położony na dachu 13-piętrowego budynku, obłożonego taflami szkła, w których przegląda się cała pienińska dolina. (...).
Czego chcieliby Państwo nauczyć swoje dzieci?
Jan: Przede wszystkim bycia szczęśliwym. Człowiek szczęśliwy jest dobry dla innych ludzi. Trzeba nauczyć dzieci zaradności, zasad. Savoir-vivre wymyślono po to, żeby się wszystkim dobrze żyło ze sobą.
Helena: Ważny jest wzajemny szacunek, otwartość na świat, innych ludzi, jak również kultury i różne, często odmienne tradycje.
Całą rozmowę z parą znajdziecie w najnowszym wydaniu magazynu VIVA!, który od czwartku 16 grudnia w sprzedaży.