Gołda Tencer: "Patrzyłam za odjeżdżającym pociągiem i myślałam: A mnie kto odprowadzi? Kto zostanie?"
Gołda Tencer najważniejsze lata swojego życia spędziła w Łodzi w miejscu naznaczonym piętnem Holocaustu. W szkole żydowskiej imienia Icchoka Lejba Pereca zawarła najważniejsze przyjaźnie. Niektóre trwają do dziś, a niektóre zostały przymusowo zakończone po Marcu '68. Wspomnienia o rodzinnym mieście są bolesne, ale cenne. "Z tego miejsca udało mi się pójść dalej i to jest mój bagaż, który dźwigam przez życie. Pewnie gdybym nie przeżyła tego wszystkiego, nie zostałabym strażnikiem pamięci. Nie umiałabym opowiadać historii tych, którzy opowiedzieć ich już nie mogą" - powiedziała redaktor naczelnej "Vivy!", Katarzynie Przybyszewskiej.
– Ze zdjęć spogląda na mnie śliczna dziewczyna z czarnymi, kręconymi włosami…
Które i wtedy, i dziś usiłuję prostować.
– I jak dziś ubierałaś się na czarno?
Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, może dlatego, że jak mówiłam, widzę Łódź i wszystko, co się wówczas działo, w czerni i bieli. Za to pamiętam inną historię. Ponieważ nam powodziło się lepiej, tata miał przecież prywatną inicjatywę, mama kupowała mi w „Telimenie” sukienki, których nie nosiłam. Wstydziłam się, że będę lepiej ubrana niż koleżanki. I jak one do dziś wspominają, wpadły kiedyś do mnie po południu i chyba Hanka otworzyła z impetem szafę. Jakież było jej zdziwienie, gdy odkryła, że wisi w niej mnóstwo sukienek z nieoderwanymi metkami… Byłam skromna. Nie lubiłam się wyróżniać.
– To czemu chciałaś zostać aktorką?
Mówiłam o tym od dziecka. Występowałam w teatrzykach, śpiewałam piosenki. Na maturze dostałam książkę „Labirynt teatru” Arnolda Szyfmana z dedykacją: „Przyszłej Idzie Kamińskiej”. Jaka byłam dumna. Chciałam grać w Teatrze Żydowskim. Kiedy Teatr Żydowski przyjeżdżał do Łodzi, to było święto. A przyjeżdżali szczególnie z jednym przedstawieniem – „Sen o Goldfadenie”. Widziałam go wiele razy i chciałam grać Mirele. I po latach ją zagrałam. Bube Jachne też zagrałam… I dostałam się do Teatru Żydowskiego w Warszawie… Ale to już inna historia. Tak odległa od tej łódzkiej…
– Wasze kolorowe lata przerwał Marzec ’68.
To się nie miało prawa wydarzyć. A jednak… 20 lat po wojnie znów trzeba było pakować się, zostawiać domy, przyjaciół, świat. Skrzynie… Pamiętam skrzynie. W domach wyjeżdżających stały skrzynie, tylko jedną można było zabrać. W niej obowiązkowo dywan, zgodnie z tradycją, by móc gdzieś od nowa zacząć. Dywan musiał być stary, nowego nie można było wywieźć. Więc jak ktoś kupował nowy, chodziliśmy po nim godzinami, by wyglądał jak stary. Wielu moich przyjaciół noc przed wyjazdem spędzało w naszym domu. Rankiem odprowadzałam ich na dworzec Łódź Fabryczna. Bywały tygodnie, że codziennie kogoś odprowadzałam. A potem patrzyłam za odjeżdżającym pociągiem i myślałam: A mnie kto odprowadzi? Kto zostanie? Janusz, mój brat, wrócił któregoś dnia pobity i zadecydował: „Wyjeżdżam”. Wyemigrował do Szwecji, nawet myśleliśmy, żeby do niego dołączyć, ale on sam napisał: „Nie przyjeżdżajcie. Tata by tego nie przeżył”. I miał rację. Tu, w Łodzi, tata był „tym” Szmulem Tencerem od torebek. Miał swój zakład i swój sklep, życie, które po wojnie na nowo odbudował, ludzie go szanowali, kłaniali się: „Dzień dobry, panie Szlamek”. Kim byłby tam? I czy umiałby raz jeszcze zaczynać od zera? Zdecydował: „Zostaję”. Zresztą Marzec ’68 przeżył tylko o trzy lata.
– Dlaczego Ty zostałaś?
Ja wyjechałam do Warszawy, do teatru, do pracy, do wymarzonego aktorstwa, do dorosłości. Ale to było co innego. Musiałam zostać, bo oni musieli mieć do kogo wrócić. Wiele lat później na warszawskim Dworcu Gdańskim razem z Fundacją Shalom powiesiliśmy tablicę poświęconą tym, którzy w Marcu ’68 wyjechali z dokumentem w jedną stronę. I cytat: „Oni więcej zostawili po sobie, niż mieli”. Chciałam powiesić tę tablicę, bo to jest symbol wszystkich dworców, z których wyjeżdżali polscy Żydzi, także symbol mojej Łodzi Fabrycznej, gdzie żegnałam przyjaciół i gdzie rozsypywał się mój świat. Myślałam: Jak można tak zniszczyć ludziom życie? Dlaczego? Za co? Wielka aktorka Ida Kamińska, założycielka Teatru Żydowskiego, która również wyemigrowała po Marcu, kiedy przyjechała po latach, na scenie powiedziała do publiczności: „Żydzi Warszawy, nie wiem, kto lepiej zrobił. Ja, która wyjechałam, czy wy, którzy zostaliście”. Za trzy lata minie 50 lat od wydarzeń marcowych. A to wciąż boli. I wciąż tęsknię. Stworzyłam Festiwal Kultury Żydowskiej imienia Isaaka Bashevisa Singera, by moi rozsiani po świecie przyjaciele mieli po co przyjeżdżać. I przyjeżdżają wszyscy, ja jeżdżę do nich. Kiedyś listy, teraz e-maile idą w obie strony przez granice, przez Atlantyk. Któregoś razu dostałam od nich piękny zeszyt z wpisami: „Kochana Gołdo, dzięki Tobie spotkałam się z moją klasą po 50 latach”. Albo: „Gołda kochana. Twoje ogromne, gorące serce ogrzewa nas, gdziekolwiek jesteśmy”. „Dzięki Tobie jesteśmy razem, nie tylko w Warszawie, ale cały czas”. Niektórzy wpisali się po polsku, inni po angielsku, jeszcze inni po hebrajsku. Przechowuję ten zeszyt jak relikwię. Nie żyjemy przeszłością, ale od wspomnień nie da się uciec. Więc ta nasza Łódź nieustannie pojawia się w rozmowach. „A pamiętasz, Gołda, że wy mieliście jedyny telewizor w kamienicy? Jaki to był? Rubin?”. Ktoś inny: „A jak się kłóciliśmy, gdy był mecz Polska – Izrael? Tylko czy ktoś pamięta, w co grali?”. „A studniówkę pamiętasz?”. Pamiętam. Pamiętam. Nawet ostatnio odnalazłam swoje pamiętniki z tamtych czasów.
– Z pamiętnika 18-letniej Gołdy Tencer. Przeczytaj…
„Studniówka, 17 lutego 1967. Przeszło miesiąc trzeba było namawiać chłopców, by się zgodzili na studniówkę. Rodzice się zgodzili, a oni nie. Panie też chciały zrezygnować, tylko ja dotrwałam do końca. To trzeba było widzieć, co wyprawiałam w klasie. W końcu ich przekonałam. Program mieliśmy dobry, piosenki wyśmienite. Wyglądałyśmy bardzo ładnie, byłam w czarnej garsonce. Zresztą Grosmanowa następnego dnia powiedziała mamie: 'Gienia wyglądała najładniej ze wszystkich dziewczyn w tej swojej minispódniczce'. Z Warszawy z prasy przyjechał Natan Tenenbaum. Wszystkim studniówka się podobała, do końca życia jej nie zapomnę. To była moja studniówka, była na niej cała rodzina Tencerów. Tego wieczoru nie można opisać, może dlatego, że był mój”.
– Szczęśliwy jest ten, kto ma co wspominać.
Dlatego tak przechowuję zdjęcia, przedmioty, listy. Oglądam je czasami, jak ten fartuszek szkolny, który ci pokazałam. Jest śliczny, ma cudne kieszonki, cery na rękawach, które zaszywała mi mama. Brakuje mu jedynie białego kołnierzyka, który się nie zachował. W tym fartuszku codziennie chodziłam do szkoły, a on rósł wraz ze mną. Te wszystkie kleksy, łaty, cery są kawałkiem historii. Przypominają mi o przyjaciołach. Oni wyjechali, ja zostałam z fartuszkiem.
Cały wywiad z Gołdą Tencer w najnowszej "Vivie!", w kioskach.