Dorota Szelągowska: „Często brakowało mi pieniędzy na podstawowe rzeczy”
W VIVIE! Projektantka opowiedziała o dzieciństwie, przeprowadzkach i domu na Warmii
- Katarzyna Piątkowska
Dorota Szelągowska szybko została jedną z najpopularniejszych gwiazd TVN. Projektantka wnętrz od paru ładnych lat pomaga widzom urządzać swoje mieszkania. Sama ma w tej kwestii spore doświadczenie. Nikt nie spodziewał się, że aż takie! Okazuje się, że Dorota Szelągowska przeprowadzała się ponad dwadzieścia razy! Gdy zapytałam ją, jak wyglądał jej dom rodzinny, miała spory kłopot z określeniem, który w ogóle był jej rodzinnym. Okazało się, że to dlatego, że Dorota tak dużo razy się przeprowadzała. Powiedziała mi też, że w końcu znalazła swoje miejsce na Ziemi. Gdzie ono jest? Czy to jest jej warszawskie mieszkanie, czy ukochany dom na Warmii? A może jeszcze gdzie indziej?
Jak wygląda dzisiaj Twoja galaktyka?
To moje dzieci, przyjaciele, praca. Tak zwany kieracik, który kocham. Mam szczęście, że mogłam dokonać wyboru, żeby tak żyć. I wydaje mi się, że to jedna z ważniejszych rzeczy w życiu – móc wybrać. Zdaję sobie sprawę, że do tego jednak trzeba mieć warunki finansowe.
Ciężko na to zapracowałaś.
Bez przesady. Ciężką pracę mają pielęgniarki, lekarze czy górnicy. Ale tak, zapracowałam. Pracuję bez przerwy od 18. roku życia. I wiesz, te trzydniowe wyjazdy na zdjęcia, kiedy kręcę „Tu jest pięknie” i nie ma remontów i kurzu, to takie moje miniwakacje (śmiech). Cieszy mnie to, że wszystkie rzeczy, które robiłam: dziennikarstwo, produkcja programów, projektowanie zeszły się w jedną całość i stworzyły pełnię. I że w końcu znalazłam ujście dla miliardów pomysłów, które rodzą się w mojej głowie. Na szczęście mama wpoiła mi, że nie ma w życiu rzeczy niemożliwych. Ale zawsze, na wszelki wypadek, mam plan B, C, a nawet D. I o dziwo często okazuje się, że plan B albo któryś kolejny jest lepszy niż ten pierwotny.
Tak było z Twoim domem na Warmii?
Dokładnie. Marzyłam, że kupię siedlisko z domem, stodołą i oborą. I tak kupiłam taki, który jest zupełnie inny niż ten, który sobie wymyśliłam. Znalazłam tu też fantastycznych ludzi, którzy stali mi się bardzo bliscy. Jest mi tu bardzo dobrze. I wiesz, co zrobię, jak skończymy rozmawiać? Pójdę rozpalić ognisko i będę patrzeć na gwiazdy.
Zanim jednak to zrobisz, powiedz mi, proszę, który to już Twój dom?
Sama nie wiem. Tyle razy się przeprowadzałam. Nawet nie wiem, który nazwać domem rodzinnym. Chyba ten w Milanówku. Mieszkałam tam z mamą tylko trzy lata, potem się wyprowadziłam do Warszawy. Domu już nie ma, bo mama wybudowała na jego miejscu nowy. Tamten był maleńki, na betonowej podłodze miał wykładzinę remontową, zlew zrobiony w starym kredensie i kominkowe ogrzewanie. Żeby było w nim ciepło, trzeba było rąbać drewno.
Może dlatego widzowie tak bardzo Cię lubią. Jesteś zwyczajna, taka dziewczyna z sąsiedztwa.
Możliwe. Nigdy nie opływałam w luksusy. Często brakowało mi pieniędzy na podstawowe rzeczy. Gdy urodziłam Antka, miałam 21 lat i zero kasy na koncie. Często stawałam przed dylematem, czy kupić mu droższe, czy tańsze pieluchy i z czego ugotować obiad. Ale nawet w takich sytuacjach musiałam mieć ładnie w domu. Mama i babcia nauczyły mnie, że nie pieniądze są wyznacznikiem tego, jak mieszkamy i co mamy u siebie w domu. Myślisz, że nie ma u mnie mebli ze śmietnika? Muszę ci powiedzieć, że w szkole byłam okropna, bo w ogóle nie przykładałam się do nauki. Ale przykładałam się do pracy w domu, ogarniania przestrzeni, gotowania dla siebie i dla mamy.
Ty prowadziłaś dom?
Mama pracowała, chorowała, gdy byłam mała. Byłam dzieckiem z kluczem na szyi. Żeby nie być głodna, musiałam albo sobie sama odgrzać jedzenie, albo ugotować. Jak już się tego nauczyłam, gotowałam też dla mamy. Ale mama też gotowała. Po prostu razem prowadziłyśmy nasz dom.
Nie powinnam się dziwić, skoro jako sześciolatka sama przesuwałaś pianino.
Nie mam pojęcia, jak mi się to udało. Na szczęście miało kółka.
Jaką jesteś mamą?
Patrząc na moje dzieci, myślę, że fajną. Z Antkiem mamy bardzo dobry kontakt i oprócz tego, że go bardzo kocham, to go po prostu lubię. Mam w nim wielkie oparcie. On do 13. roku życia nie zdawał sobie sprawy
z tego, że pracuję. Wtedy byłam skazana na dziecko 24 godziny na dobę. I dokładnie chcę użyć słowa „skazana”. Z Wandą jest inaczej. Pracuję i ona to wie. Ma nianię, często zabieram ją ze sobą do biura. Mam do niej więcej cierpliwości. Widzę w niej siebie. Może chcę jej dać to, czego ja nie dostałam? Syn i córka, dwa inne światy złączone w mojej galaktyce. Nie jestem urodzoną matką. Gdybym tylko miała zajmować się dziećmi, zwariowałabym, choć bardzo je kocham.
Znalazłaś już swoje miejsce na Ziemi?
Jest we mnie. Zawsze szukałam czegoś na zewnątrz – partnerów, miejsc, domów, mieszkań. A to było tak blisko. I to jest pogodzenie się, posiadanie wolności i danie jej innym. Już za niczym nie biegnę. Każdego dnia staram się spełniać nie tylko moje marzenia, ale też ludzi wokół mnie. Staram się dbać o najbliższych i nie być dla nich cholerą. I nawet czasem mi się udaje (śmiech). Ale nie zapominam o sobie. Dbam o siebie, choć jako osoba działająca w trybie „matka pracująca na full”, jest to trudne. Moje miejsce na Ziemi się przesuwa w zależności od tego, gdzie jestem. A teraz jestem na Warmii. Tutaj oddycham. Wychodzę rano na dwór, bo moja córka wstaje o szóstej, i widzę, jak sarny podchodzą blisko domu, przebiega zając. Słyszę, jak wrzeszczą żurawie. Łatwiej mi tutaj skupić się na innych rzeczach niż na tym, co złego dzieje się na świecie. Jeszcze niedawno miałam plan na najbliższe dwa lata. Chciałam stworzyć siedlisko z domami na wynajem. I zrobię to. Ale teraz mam plan tylko na jutro. Dokończę sprzątać taras i naprawię drzwi do domku do zabawy dla Wandy. Pośpiewam i może namaluję obraz. Może być kiepski, przecież nie jestem artystką. Bardzo lubię robić rzeczy, których nie umiem, bo nie muszę przejmować się oceną.
Cały wywiad w najnowszym numerze dwutygodnika VIVA!, dostępnym na rynku od czwartku 23 kwietnia oraz w sprzedaży internetowej na hitsalonik.pl.