– Masz ogromną determinację w realizacji swoich marzeń. Wymyśliłaś sobie, że będziesz aktorką, i udało Ci się. Masz w rodzinie artystów?
Moja mama jest pedagogiem szkolnym, a tata jest budowlańcem. Brat studiuje nawigację, będzie marynarzem. A ja całe życie chciałam śpiewać. Tańczyć, grać. Miałam trzy latka, kiedy mama zastała mnie wpatrzoną w telewizor. Leciał Teatr Telewizji. Mama pyta: „A co ty tam widzisz?”. A ja na to: „Nie wiem, ale mi się podoba”. I tak mi się podoba do dziś. Nie wyobrażam sobie życia bez sceny.
– I wymyśliłaś sobie, że będziesz zdawała do szkoły aktorskiej. Nikt Ci nie powiedział, że jesteś za gruba?
Oczywiście, że to słyszałam, ale pod skórą czułam, że to jest bullshit, nieprawda. Jeszcze będąc w liceum w Gdyni, chodziłam na mnóstwo zajęć. Ze śpiewu, z prozy i wiersza. Nie dostałam się za pierwszym razem do żadnej szkoły aktorskiej. Poszłam więc do policealnego studia aktorskiego Lart w Krakowie. Byłam tam przez rok i to był magiczny czas. Pod koniec roku przygotowywałam dyplom pokazowy. To był marzec, siedzieliśmy do późna w nocy. Mówiłam tekst o jakiejś zgwałconej dziewczynie, bardzo dramatyczny. Szef Lartu, Leszek Zdybał, siedział na widowni i obserwował. W pewnym momencie zaczął krzyczeć: „Tak! Dobrze!”. Koleżanka, która siedziała obok niego, aż podskoczyła. Zszedł z widowni, przytulił mnie i powiedział: „O to mi, k… od początku chodziło”. A ja poczułam, że to jest ten moment, kiedy mogę zacząć pracować na to, żeby w przyszłości zostać aktorką. I dwa tygodnie później zadzwonili do mnie, że mam przyjechać na casting do filmu.
– To były „Galerianki”?
Tak. Przyjechałam, a tu siedzi reżyser obsady Marek Palka z jakąś dziewczyną. Moje zadanie polegało na tym, że mam ją zbluz-
gać. Więc zwyzywałam ją od najgorszych, po czym okazało się, że to reżyserka Kasia Rosłaniec.
– Ale do szkoły teatralnej nie dostałaś się też za drugim razem?
Byłam na liście rezerwowych. Przeszłam wszystkie trzy etapy i tylko to, że właśnie grałam w filmie fabularnym, uchroniło mnie od całkowitego załamania. Pomyślałam: w takim razie idę na dziennikarstwo do Warszawy. I tak się zaczęła moja przygoda z Polską Agencją Prasową, z prawdziwym newsowym dziennikarstwem. To było coś. Odpowiedzialność, adrenalina. Dziennikarstwo było moją pasją, ale miłością mojego życia było zawsze aktorstwo.
– W tym czasie cały czas grałaś?
Całe pięć sezonów w „Przepisie na życie”. Robiłam dwie cudowne rzeczy, na dodatek studiując, bo po dziennikarstwie poszłam jeszcze na filmoznawstwo na SWPS, potem zdałam eksternistyczny egzamin aktorski w Związku Artystów Scen Polskich. Przez te wszystkie lata chodziłam prywatnie na lekcje śpiewu, prozy, wiersza, wcześniej skończyłam ognisko muzyczne w klasie fortepianu. I w końcu mogłam się pokazać. Zdałam i dostałam dyplom aktora podpisany przez samego Olgierda Łukaszewicza. Czad!
– Jesteś strasznym kujonem.
O nie, nigdy nie miałam piątek czy szóstek, czasem wystarczały mi tróje. Mama mi zawsze powtarzała: „Nie musisz mieć najlepszych ocen, ważne jest to, co wiesz i czego chcesz od życia”.
– Zawsze wiedziałaś, czego chcesz?
Tak. Marzenia prowadziły mnie przez życie i zawsze szłam z podniesioną głową. Mam jeszcze jedną cechę, która nigdy nie zniknęła, może z wyjątkiem tego momentu, kiedy się pogubiłam – zawsze staję w pierwszym rzędzie.
– Dlaczego? Chcesz coś komuś udowodnić?
Po prostu chcę iść do przodu najszybciej i najdalej, jak się da. I nigdy nie stanę na końcu, no chyba że jest to rzecz, na której się nie znam. Wtedy wolę się nauczyć.
– Masz w sobie pokorę?
Mam, bo nauczyłam się już trochę w życiu, mimo że nie jestem bardzo stara, kończę w tym roku 29 lat. Szybko wyjechałam z domu, prawie 10 lat temu. Wiem, że w życiu nie ma nic za darmo, na wszystko trzeba ciężko pracować. Mi nikt nie pomógł, nie powiedział: „Chodź, teraz będziesz aktorką”. Drugi raz chyba nie zrobiłabym tego, co zrobiłam.
– Jak to?
Jak sobie dziś pomyślę, że zaraz po maturze wyjechałam z Gdyni do Krakowa… Zero przyjaciół, znajomych. Zostawiam wszystko i jadę. Pamiętam do dziś, jak przywiózł mnie dziadek i zostałam sama w wynajętym mieszkaniu. Rozejrzałam się i pomyślałam: co ja robię? Bardzo się cieszę, że nie muszę tego powtarzać.
– Jesteś z siebie dumna?
Absolutnie tak. Ja niczego w życiu nie żałuję, nawet tej przygody z odchudzaniem.
– Proponowano Ci występ w „Tańcu z Gwiazdami”, kiedy byłaś szczupła. Dlaczego zdecydowałaś się dopiero teraz?
Proponowano mi to już dwa razy. Kocham tańczyć, ale kiedy schudłam tak dużo, błędnik mi oszalał. Straciłam poczucie rytmu. Chodziłam na zumbę i okazało się, że w ogóle nie potrafię się poruszać, ruszam się jak człowiek kwadrat! Dobrze, że nie przyjęłam tej propozycji. Potem dzwonili jeszcze raz, ale miałam za dużo pracy, a poza tym trochę się bałam. I kiedy odezwali się po raz trzeci, już chciałam powiedzieć „nie”, ale pomyślałam: kurczę, przecież ja tak lubię tańczyć. Powiedziałam, że zadzwonię za dwa dni. Mama całe życie mi mówiła: „Może byś zatańczyła w tym programie, tam jest tak miło i te tancerki mają takie piękne sukienki”. I oddzwoniłam po godzinie i powiedziałam: „Przyjmuję tę propozycję”. Potem chodziłam przez tydzień i mówiłam: „Co ja zrobiłam?”. Teraz śni mi się to po nocach. Cieszę się bardzo. To jestem ja. W końcu robię to, co kocham! Mam próby do recitalu, którego premiera będzie w maju, ćwiczę do „Tańca z Gwiazdami”. Tańczę i śpiewam naraz. Szał!
– A co robisz, kiedy nie tańczysz i nie śpiewasz?
Oglądam filmy, czytam książki. Ostatnio byliśmy w Bieszczadach, pochłonęłam „Wołanie kukułki”, wydany pod pseudonimem kryminał Joan K. Rowling. Świetne.
– Co się robi w zimie w Bieszczadach?
Chodzi się po zaspach, rzuca śnieżkami, robi się kulig, chodzi się na spacery. W życiu nie widziałam tyle śniegu! Natura jest niesamowita.
– Gwiazdy rzadko mówią, że jeżdżą w Bieszczady. Raczej do Azji…
Kiedyś się już przyznałam publicznie i teraz Żora się ze mnie śmieje na każdym treningu. Może to wiocha, ale Dominika Gwit, aktorka i dziennikarka, tylko raz w życiu leciała samolotem. Na trasie Gdańsk–Warszawa. Ja wszędzie jeżdżę pociągiem, a za granicę raczej nie jeżdżę. Urlop, który miałam w styczniu, był moim pierwszym urlopem od siedmiu lat. Nie miałam okazji, czasu ani z kim.
– Nie marzysz o dalekich podróżach? Wszyscy mówią, że marzą.
Nie. Ja mam swoich najbliższych, jadę w Bieszczady i jest ekstra!