DJ Adamus: „Staram się zarażać swoją muzyką. Cały czas wierzę, że może zbawić świat!”
„Zawsze mówię, że jestem urodzony pod szczęśliwą gwiazdą”
- Redakcja VIVA!
W ramach cyklu Archiwum Vivy!: wywiady przypominamy rozmowę Piotra Najsztuba z DJ’em Adamusem. Wywiad ukazał się we październiku 2015 roku w magazynie VIVA!.
DJ Adamus wywiad VIVA!
„To nieustanne imprezowanie – bo w gruncie rzeczy, będąc DJ-em, imprezujesz – już powinno Cię zabić. A tu tylko oczy czerwone…”, ironizuje Piotr Najsztub. „Na nagłą śmierć jest już chyba za późno, bo się do takiego życia przyzwyczaiłem”, ripostuje DJ Adamus, juror popularnego show Polsatu „Twoja Twarz Brzmi Znajomo”. Kto w tym pojedynku na słowa będzie górą?
Wszedłem na Twojego Facebooka, przejrzałem ostatnie pół roku i dziwię się, że Ty jeszcze żyjesz.
W znaczeniu?
Dosłownym. To nieustanne imprezowanie – bo w gruncie rzeczy, będąc DJ-em, imprezujesz – już powinno Cię zabić. A tu tylko oczy czerwone...
Na nagłą śmierć jest już chyba za późno, bo w międzyczasie się do takiego życia przyzwyczaiłem. I nawet w jego obrębie zdarza mi się być asertywnym. Rzeczywiście to całe środowisko jest dosyć imprezowe, ale jeśli popatrzymy na historię naszego narodu, to tak naprawdę...
DJ-e są solą naszego narodu!
Jego esencją! Ale chyba nie ma środowiska, w którym nie pojawiają się używki różnego rodzaju.
Pal sześć używki, ale ten conocny tryb życia?
Można się przyzwyczaić. Są skowronki i sowy, ja należę do sów.
Najdłuższa impreza ile trwała?
To było na plaży w Łebie z 10 lat temu, graliśmy longiem w dwie osoby 16 godzin. Ale warto wspomnieć, że ta muzyka generuje dużo energii. Może dlatego, że jest głośno, organizm jest pobudzony, agresywny i wyzwala się jakiś stres. A może muzyka rzeczywiście daje pozytywną energię? Bardzo często przychodzę do klubu bardziej zmęczony, niż kiedy kończę grać.
Więc degeneracja to w istocie regeneracja?
Tak. Mam swoją teorię, że my wysysamy tę energię czy też ją kumulujemy z muzyki. Ona się najpierw pojawia na parkiecie, a potem w nas. I ludzie wychodzą naładowani.
Raczej pijani, ujarani?
To jedna strona medalu. Druga jest taka, że wierzę w to, że jednak ludzie przychodzą dla muzyki do klubu.
15 lat jesteś DJ-em.
I 20 lat producentem.
Jak się zmieniali ludzie tańczący przed Twoim stołem mikserskim?
Na początku byli starsi ode mnie, później w moim wieku, a teraz są młodsi ode mnie.
Grasz w Polsce i za granicą. Polacy czym się różnią od tamtej publiczności: inaczej się ubierają, inaczej – gorzej, lepiej – tańczą?
Polacy są narodem bardzo introwertycznym i wstydliwym. To widać w klubach. Musi być o wiele ciemniej niż na Zachodzie, Polacy też później wychodzą na parkiet. Są w jakiś sposób zakompleksieni. Ale ludzie przed moim stołem zmieniali się też w inny sposób. Zaczynałem w undergroundowych klubach, a teraz częściej grywam w klubach, które są dyskotekami, gdzie nacisk na ciekawą muzykę jest mniejszy. Więc moje sety są bardziej przebojowe, niż były, ale nadal staram się „zarażać” swoją muzyką. Cały czas wierzę, że muzyka może zbawić świat!
Żaden wielki przywódca religijny tego nie potwierdza.
Z meczetów co rano wydobywają się ładne dźwięki.
Ale nikt się tego nie odważy tańczyć. Polacy popadają w ekstazę taneczną, mamy taki chasydzki czy derwiszowski rys.
To fajnie widać na festiwalach, bo tam przyjeżdżają ludzie nastawieni tylko na muzykę. I wtedy ta muzyka jest bardzo plemienna i doprowadza do naturalnych odruchów człowieka plemiennego, który zaczyna „tańczyć w rytm bębenków”. Bo ja cały czas uważam, że DJ-e są takimi szamanami, którzy nadawali rytm na pierwszym bębenku.
I chcieli wprowadzić współplemieńców w trans.
Ja tę analogię dostrzegam w klubach, kiedy ten trans doprowadza do tego, że jego uczestnicy rano budzą się w jakiś sposób oczyszczeni.
A powiedz mi, zdarzyło Ci się kiedyś tak rozhulać, roztransować publikę, że nie mogłeś zapanować nad nią czy klub nie był w stanie zapanować?
Muzyką możesz naprawdę zapanować nad klubem. To jest tak, jak dokładanie do pieca w lokomotywie, że coraz szybciej jedziesz, coraz szybciej, aż w pewnym momencie może wykipieć i rozgrzać ten piec do czerwoności.
Nie miałeś nigdy ochoty, żeby popalić ludzi?
Ale ja to w jakiś sposób robię!
Ale tak, żeby to nie miało końca?
Do tego stopnia jeszcze nie doszedłem. Może jeszcze takiego dźwięku nie wymyślono.
Rytmu, bo to może chodzić o rytm.
Tak jak w Monty Pythonie był dowcip, który zabijał. Czyli znaleźć taki utwór, który generalnie doprowadzi ludzi do ataku serca.
Zdarzyło Ci się, że grałeś, zmieniałeś muzykę i nic?
Nie, mam swój sposób. Gram dla kobiet. I jeżeli kobiety wychodzą tańczyć, to samcza chuć od razu się pojawia. I „oni” zaczynają krążyć jak satelity wokół Ziemi. Kobiety są rzeczywiście odważniejsze i chętniejsze do zabawy. Raz byłem bezradny. Grałem na imprezie firmowej, rozłożyłem się, a tu przychodzi pani i prosi, żebym grał spokojnie, bo akcje firmy, dla której gram, dwa dni temu spadły na łeb na szyję i ogólnie jest żałoba.
Grałeś nokturny?
Aż tak to nie. Myślałem, może Paradise Lost, bo to takie gotyckie, w końcu zagrałem taki spokojny easy jazz. Ale jak się okazało, kontrahenci tej firmy, z Rosji, nie przejmowali się tym, że akcje spadły, i przy pierwszej piosence zaczęli już wywijać hołubce na parkiecie. I po trzech minutach ta pani znowu przyszła i powiedziała, żebym przestał grać, bo prezes nie chce, żeby ktokolwiek się bawił. Honorarium było przelane wcześniej, więc to była chyba najkrótsza impreza w moim życiu, trwała cztery i pół minuty.
Twoja kariera, jak zawsze w bajkach, zaczęła się od pewnego oszustwa…
To nawet nie było oszustwo, tylko determinacja! Przyjechałem do Warszawy, koleżanka zapoznała menedżera jednego z lepszych klubów, Muzy. Wysłałem mu, po jej namowie, demo. Dzwonię po tygodniu i on mówi, że w sumie demo jest okej, ale tak w Warszawie gra każdy. Zapytałem, kiedy ewentualnie mogę się dowiedzieć, czy jest przynajmniej możliwość gościnnego wystąpienia. On na to, że wyjeżdża teraz na trzy miesiące do Meksyku, więc żebym zadzwonił za trzy miesiące. Mając świadomość, że w Meksyku nie będzie miał włączonego roamingu, bo to było ze 12, 13 lat temu, zadzwoniłem tydzień później do drugiego menedżera i powiedziałem, że wszystko jest ustalone z tym nieobecnym, tylko jeszcze nie ustaliliśmy daty. I zagrałem, a impreza była bardzo udana. Tamten menedżer muzyczny wrócił i się zdziwił, ale ja już zostałem rezydentem klubu. Miałem też szczęście – zawsze mówię, że jestem urodzony pod szczęśliwą gwiazdą – bo akurat dostałem wtorek do zagrania i to był wtorek przed środą popielcową, czyli tak zwane ostatki.
A wtedy ludzie chcą...
Tak, poszaleć. Wtedy jeszcze polski clubbing był na tyle nierozwinięty, że nikt nie miał świadomości, że w taki wtorek ludzie będą chcieli się bawić i większość klubów była zamknięta. A Muza była otwarta, pełna ludzi i impreza była do ósmej rano.
Zaraz, środa popielcowa zaczyna się o północy.
Ale myśmy pracowali w nowojorskiej strefie czasowej!
Mówię „Opole”, a Ty masz jaką myśl?
Rodzina, tam są mama i tato.
Jesteście tam tak zwaną ludnością napływową?
Tak, jestem tak zwanym kundlem, uwielbiam to słowo. Psy rasowe mają ten problem, że są słabe zdrowotnie.
Zależy jakiej rasy.
I niedorozwinięte umysłowo trochę, a kundle to okazy zdrowia. Jestem rzeczywiście skundlony, moja babcia była rodowitą Niemką, jeden z dziadków był krakusem, od strony taty znów to są korzenie żydowsko-polskie. Więc chyba najlepsza mieszanka, jaka może być – Żydo-Niemiec. Cenię sobie te swoje korzenie. Chyba po niemieckiej stronie mam taką pracowitość i ordnung, a zmysł samoakceptacji to wiadomo, po jakiej stronie, po jakim wyznaniu. Mój dziadek zmarł w tamtym roku, ostatni z dziadków, i zdążyłem jeszcze wypytać go dosyć konkretnie. Dziadek był ze swoim ojcem zesłany na Sybir. Jesteśmy bardziej w pełni, kiedy wiemy, skąd pochodzimy. Bo kiedy nie znamy swojej historii, podobnie dzieje się w odniesieniu do narodu, to stajemy się bezpaństwowi, bez historii, to ona dodaje nam wartości. A dla własnej samoakceptacji pomaga mi to, że jestem taki „miks”, gdzieś mi to imponuje, że nie jestem jednoznaczny, z jednej gliny ulepiony, tylko z różnych gatunków. Może dzięki temu strasznie lubię podróżować, wszędzie czuję się dobrze. Teraz sobie postanowiłem, że raz w miesiącu na trzy, cztery dni gdzieś uciekam, takie szybkie strzały – Madryt, Lizbona, Dubaj.
Ech, światowe życie DJ-a...
Światowe życie za 300 złotych tanimi liniami.
Tęsknisz za swoim opolskim heimatem?
Kiedy przejeżdżam przez to miasto, a zdarza mi się to raz na dwa miesiące, z dużym sentymentem jeżdżę ulicami, które mnie wychowały. Ale nie wyobrażam sobie tam powrotu. Swoją przyszłość widzę w cieplejszym klimacie.
DJ to jest zawód do pewnego wieku?
Patrząc na moich zagranicznych kolegów, myślę, że mógłbym to robić całe życie. Patrząc na starszych kolegów z Polski, myślę, że już powinienem skończyć. Jak masz 60 lat i grasz na imprezie, gdzie przychodzi pięć tysięcy osób i energia cię niesie, to jest fajne. Ale jeżeli masz 60 lat i grasz w pubie dla 30 pijanych osób, to nie jest fajne.
Ty masz 40 lat.
I jeszcze gram fajne imprezy.
A jak to jest z pannami i DJ-ami? Krążą legendy.
Jestem akurat Strzelcem.
I strzelasz?
Tak. A legendy? Tam, gdzie jest alkohol, dobra zabawa, są i kobiety, i śpiew, i wino, nie widzę żadnej różnicy między moim zawodem a jakimkolwiek innym.
Liczysz?
Nie. Przestałem w pewnym momencie.
Przy ilu?
Powyżej 20.
Ile lat temu to było?
Kilkanaście.
Mógłbyś być DJ-em i mieć rodzinę?
Oczywiście! Śledzę Instagramy kolegów, którzy zrobili światową karierę, i świetnie sobie z tym radzą.
To czemu Ty nie masz?
Bo ja jestem człowiekiem, który uważa, że wszystko musi się wydarzyć w odpowiednim czasie. Oczywiście oglądając serial „Czterdziestolatek”, inżyniera Karwowskiego, trudno jest mi wyobrazić sobie, że jestem metrycznie taką samą osobą, ale... Wydaje mi się, że po pierwsze, żyjemy dłużej, po drugie, w pewnych zawodach ludzie są bardziej infantylni i rzeczywiście dorastają dłużej.
A czy tego Twojego poglądu nie ukształtował czasem Kuba Wojewódzki? Obcowałeś z nim przez 10 lat, grając w jego programie, i zaraził Cię swoim chłopięcym niedorastaniem.
To chyba nie jest gruźlica. Nie myślałem tak o tym. Aczkolwiek Kuba był moim mentorem przez pewien czas. Niekoniecznie życiowym, bardziej uwielbiam jego podejście do mediów, zabawę z nimi, podejrzewam, że czerpał tu z Andy’ego Kaufmana, bo on jest dla mnie polską kopią Andy’ego Kaufmana, ja też uwielbiam Kaufmana. Każdy z nas powinien mieć w jakimś okresie życia takich mentorów. Ja miałem na pewno jednego człowieka, który był dla mnie mentorem w czasach licealnych.
Kto to był?
Przyjaciel zespołu, pokazywał mi pewne rzeczy, to wiązało się też z jakimiś eksperymentami. Mogę więc ustawiać się koło Steve’a Jobsa. Później miałem już umysł na tyle rozszerzony, że już nie potrzebowałem go dalej poszerzać.
A jaki jesteś z tym rozszerzonym umysłem, jak się zakochujesz?
Na pozór – wydaje mi się – jestem osobą naprawdę bardzo wrażliwą, ale udało mi się zbudować taki pancerz, w którym się chowam, bo niekoniecznie chciałbym, żeby każdy widział to, co jest w środku.
Każdy nie, ale kobieta, w której się zakochasz? Chronisz ją przed swoim środkiem tym pancerzem?
Wszystko wymaga czasu.
Ty nie masz czasu.
Mam dużo czasu.
Masz następny set do zagrania.
Nie, mam teraz bardzo dużo czasu, bo przewartościowałem swoje życie. I co ciekawe, im mniej człowiek wymaga od świata, tym jest bardziej szczęśliwy.
Teraz jesteś zakochany?
To jest bardzo trudne...
„To skomplikowane”?
Tak, związek jest skomplikowany.
Właściwie w ogóle nie pojawiasz się na zdjęciach w towarzystwie kobiet.
Bardzo sobie cenię swoją prywatność. I bardzo jestem dumny, że nikt do końca nie wie, co tak naprawdę u mnie się dzieje.
Widzę tu wpływy Kuby... Jesteś z wykształcenia dziennikarzem i politologiem, słuchałeś w studio, za stołem mikserskim, nagrań programu Kuby przez 10 lat. Nie było w Tobie takich myśli: Też bym tak umiał?
Pojawiła się myśl, czyby nawet nie spróbować, czy komuś tego nie zaproponować? Ale na tyle byłem pełny, że nie czułem wtedy potrzeby zmiany. Wszystko ma swój czas. Chociażby teraz pojawił się show „Twoja Twarz Brzmi Znajomo”, w którym jestem jurorem, w odpowiednim momencie i czasie. Gdyby ta propozycja pojawiła się trzy, cztery lata wcześniej, nie byłbym na to gotowy.
Bo? Nie umiałbyś czegoś, co umiesz teraz? Zawracanie głowy.
Bardziej chodzi o moją głowę, o nastawienie.
Popularność zagotowałaby Ci głowę?
Nie, „palemki” się nie boję, bo za długo do czegoś dochodziłem i jestem ze zbyt rozsądnej i zamożnej rodziny. Zamożnej jak na czasy, w których się wychowywałem. Mieliśmy wszystko, co wtedy można było chcieć, bo być może wczasy w Jugosławii to był luksus, ale już do Francji nie jeździliśmy, czy do Hiszpanii. I zawsze byłem wychowywany, że lepiej jeść małą łyżeczką, powolutku, i się nie spieszyć.
Żadnych traum z dzieciństwa, żadnego alkoholizmu w rodzinie, samobójstw w najbliższym otoczeniu, kuzynek – ofiar molestowania?!
Właśnie nic... Niestety, szczęśliwa rodzina.
Może chociaż jakaś miłość nieszczęśliwa i próbowałeś się ciąć?
Nic. Chociaż? Mam jedną traumę, determinującą moje życie...
Zamieniam się w czuły, podniecony słuch.
Więc nasza rodzina była szczęśliwa, życie na przedmieściach, za komuny szynka na stole, w święta klocki Lego, motorówka, motorower Simson, full wypas rzeczywiście, a jeszcze do tego ojciec kompletnie zrezygnował z pracy, bo mógł sobie na to pozwolić, i wychowywał dwóch synów. Gorzej być nie mogło.
Co robili rodzice?
Rodzice mieli kilka butików i wytwórnię odzieży.
Bananowa młodzież!
I o dziwo nie rozpuścili mnie. Tato nas nauczył, że jeżeli coś chcemy, to należy na to sobie zapracować, ale on bardzo chętnie nam pomoże. Jak stawiałem swoje pierwsze kroki handlowe, w pierwszej klasie liceum, ojciec mnie zawoził na giełdę komputerową, na której handlowałem grami. Rodzice pokazali nam, jak można zarobić pieniądze, a nie jak je od nich wyciągnąć. Ale była trauma... Należałem do tych „zdolnych, ale leniwych”, w siódmej klasie średnia była około 3,3. W siódmej klasie jest taka sytuacja, że już za chwilę jest podział, ktoś idzie do zawodówki, ktoś do technikum, a ktoś do liceum. I wtedy pani na języku polskim zapytała, kto gdzie się wybiera. No to ja nieśmiało, że do liceum. Po czym ona mówi mi: „Jaworski! Ty to się nawet do zawodówki nie nadajesz”. Ale traumę szybko wyleczyłem, jak się dowiedziałem, że...
Mój ty Boże...
Tak, to była trauma! Ale szybko odeszła w zapomnienie, kiedy się dowiedziałem, że sama niekoniecznie radziła sobie z wychowaniem swoich dzieci.
To może chociaż jakaś kobieta Cię zdradziła?
O zdradzie swojej kobiety dowiedziałem się dopiero pięć lat po fakcie, kiedy mi się sama przyznała, więc jakoś mną to nie rzuciło o ścianę.
Jesteś zazdrosnym facetem.
Teoretycznie nie, a praktycznie to nie wiem. Kiedyś bywałem zazdrosny, a teraz staram się wszystkie złe emocje trzymać na wodzy. Uprawiam tak zwany stoicyzm wewnętrzny. Przestałem pędzić w życiu i okazuje się, że życie nie w pędzie zawrotnym zdecydowanie jest piękniejsze.
Stoiku wewnętrzny, a jak byłeś zazdrosny, to przeglądałeś telefon kobiecie?
To jest raczej ciekawość niż zazdrość! Ale nigdy nie robię scen, bo uważam, że podnoszenie głosu i agresja jest oznaką braku argumentów i słabości.
I co, dusiłeś w sobie podejrzenia?
Nie, po prostu odwracam się wtedy na pięcie i odchodzę. Zdrada wynika z tego, że nie ma się czegoś w domu.
Nie zawsze.
Nie? Z ciekawości?
Z ciekawości, z okazji.
Aktywna ciekawość i okazja to nie jest dla mnie zdrada.
Widzę, że twórczo przełożyłeś stoicyzm wewnętrzny na relacje damsko-męskie.
Cóż... Uważam, że raczej bardziej zdradzamy umysłem, a nie penisem. A skoro jesteśmy zwierzętami i jest ta ciekawość poznania drugiej sytuacji...
Już powiedziałeś kobiecie, że nie potrafisz być wierny?
Jeżeli zależy mi bardziej na tym, z kim jestem, niż na przygodach, to świadczy to o tym, że będę wierny i nie muszę tego udowadniać w sposób oralny, słowami. Uwielbiam ten cytat: „oddałbym za ciebie życie” i myślę: jak je oddasz, to wtedy jestem w stanie ci uwierzyć. Słowa są tylko słowami.
Czy w ogóle kiedykolwiek tracisz równowagę?
Czy się wk*rwiam?
Tak.
Całe życie pracuję nad tym, żeby emocje przechodziły mi szybko, żebym potrafił zaakceptować i minusy, i wygraną 30 milionów w lotto.
A wygrałeś?
Nie. Ale pracuję nad tym, żeby przyszło mi to na spokojnie. Podobnie jak śmierć najbliższych czy inne dramaty, chciałbym móc przeżywać to bardziej na chłodno. Co nie zmienia faktu, że kiedy jadę i słyszę sygnał policyjny, zawsze wydaje mi się, że to po mnie.
Czujesz się winny, nosisz w sobie jakieś poczucie...
Nie jestem grzecznym chłopcem. Swego czasu lubiłem przycisnąć pedał gazu.
Walnąć kogoś w twarz?
Właśnie nie pamiętam, żebym się kiedykolwiek bił. Choć czasy są i niepewne, i chyba jednak powinniśmy mieć wszyscy szkolenie wojskowe... Ale ja jestem pod tym względem bardziej pacyfistyczny i powiem – to zabrzmi brutalnie – nie jestem gotowy na oddanie życia ani za naszych polityków, ani za kraj. Pierwsze, co bym zrobił, gdyby tutaj była wojna, tobym wyjechał. Mówię uczciwie. Życie sobie cenię strasznie, uwielbiam przeżywać każdy dzień i życzyłbym sobie, żeby żyć jak najdłużej, choć czasem w weekendy moje zachowanie temu zaprzecza.