Reklama

W ramach cyklu Archiwum VIVY! wywiady przypominamy niezwykłą rozmowę Krystyny Pytlakowskiej z Anną Kalczyńską i Haliną Rowicką. Wywiad ukazał się w magazynie VIVA! w styczniu 2021 roku.

Reklama

Anna Kalczyńska i Halina Rowicka wywiad VIVY!

To miała być rozmowa o więzi matki i córki. I była, ale zyskała także inny – egzystencjalny wymiar. Jak odnaleźć się w życiu po odejściu ukochanej osoby, w czym tkwi sekret udanych rodzinnych relacji i czy matka i córka mogą się przyjaźnić, Halina Rowicka i Anna Kalczyńska zdradzają Krystynie Pytlakowskiej.

Halina: Przeczytam wam coś (Halina wyjmuje kartkę): „Śmierć nadaje sens życiu, dlatego trzeba mieć ją zawsze przy sobie, w myśli. Człowiek jest jak dzień powszedni, dziś jest, a jutro go nie ma. Mimo to nie trzeba rozpaczać, bo dzień i wieczór sąsiadują ze sobą bliżej niż rok i wieczność. Myślenie o śmierci jest gwarancją życia. Gdy śmierć przychodzi, przestajemy o niej myśleć, stajemy się nią. W samej konieczności umierania tkwi wielkie szczęście. Uwierz mi. Cóż w tym niezwykłego, że umiera człowiek, którego całe życie jest niczym innym jak drogą ku śmierci”. Znalazłam to niedawno w zapiskach Krzysztofa.

Anna: Tata zapisywał różne myśli na karteczkach, w zeszytach, notesach…

Halina: Na pewno napisał to w ostatnim miesiącu swojego życia, kiedy miał już świadomość odchodzenia. Chociaż tak do końca jeszcze nie wiedział, nie znał diagnozy i jeszcze mógł mieć nadzieję. A to był rak płuc i wyrok zapadł od razu. Chroniliśmy Krzysztofa przed informacją od lekarzy, że nie ma szans. Nie chcieliśmy mu odbierać nadziei.

Anna: Mama do końca chciała tatę chronić. Brat i ja uważaliśmy, że powinien mieć prawo do pełnej informacji o swoim stanie. Ostatecznie okazało się, że to mama miała rację. Lepiej znała kruchość taty niż my.

Halina: Krzysztof na szczęście miał w sobie dużo naiwności. Irytowała go jego słabość, nie mógł pogodzić się z ograniczeniami, jakie towarzyszyły leczeniu. Cały czas się zastanawiał, dlaczego lekarze nie mogą mu pomóc. Leczenie, jakie mogliśmy mu zapewnić, było właściwie paliatywne, ale przekonywałam go, że to jedyne, co może mu przynieść ulgę.

Anna: Tata dał sobie wszystko wmówić. Mieliśmy cudownych lekarzy, którym należy podziękować. I w Centrum Onkologii (prof. Maciej Krzakowski), i w szpitalu na
Płockiej (prof. Tadeusz Orłowski), którzy na naszą prośbę ukrywali przed tatą jego faktyczny stan. Kiedy wchodziliśmy do profesora, ja szłam przed tatą i prosiłam, żeby nie odsłaniał całej prawdy. Był zdziwiony, ale dotrzymał słowa. A tata cieszył się, że został przyjęty przez autorytet medyczny. I cieszyło go, że jest tak dobrze zaopiekowany.

Halina: W pewnym momencie lekarz powiedział, że tkwimy w klimatach teatralnych i odgrywamy jakąś scenę. Krzysztof nie wiedział, że koniec jest bliższy, niż mu się wydawało, ale miał świadomość poważnego stanu, w jakim się znajduje.

Bartek Wieczorek/Visual Crafters

Miałam ten wywiad noworoczny zacząć od pytania o więź matki z córką, ale Wy opowiadacie o czymś, co dla Was było wielką traumą, jakiej trudno się pozbyć po śmierci kogoś najbliższego. Kim dla Was był Krzysztof Kalczyński?

Halina: Poznałam Krzysztofa, jak miał 35 lat. Był już wtedy dojrzałym mężczyzną, takim superamantem, polskim Alainem Delonem. Był bardzo przystojny. Stał się całym moim światem, moim życiem. Pierwsza miłość, pierwsze i jedyne małżeństwo. Każdy dzień w bliskości. Przypominam sobie, jaki był zaborczy i zazdrosny (uśmiech). Bardzo mnie kochał, podkreślał to na każdym kroku. A im byliśmy starsi, a nawet już bardzo starzy, to tym częściej wyznawał mi miłość i mówił, jakie ma szczęście, że jest ze mną. I rzeczywiście ta miłość jakby w nim rosła. To było coś niesamowitego. Mieliśmy różne okresy, ale im byliśmy ze sobą dłużej, tym nasze zespolenie było pełniejsze.

Anna: Tata nauczył się jeszcze bardziej doceniać to, że ma ciebie.

Aniu, jaki wpływ miało na Ciebie wychowanie w takiej atmosferze?

Anna: Tata był dla mnie opiekuńczy i czuły, był moim partnerem do rozmów, ideałem męskiego piękna. Zwracałam na to uwagę już jako dziewczynka, która nosiła w sobie archetyp mężczyzny. To do niego przyrównywałam potem moich partnerów. Był doskonały fizycznie. I był szalenie ciekawym człowiekiem, który nie znosił nudy. Bardzo trudno sprostać takim warunkom.

Halina: W ostatnim tygodniu życia codziennie rano wstawał, nie było dramatu umierania. Krzysztof umarł we wtorek, w niedzielę trafił do szpitala, a przedtem, w czwartek o godzinie 17, poprosił: „Może byśmy poszli na tego nowego Almodóvara „Ból i blask”? Film okazał się trochę o Krzysiu, o chorobie, umieraniu. I o artyście.

Anna: Tak właśnie żyliście. Ile razy dzwoniłam, nigdy nie było was w domu. Zawsze gdzieś fruwaliście. Premiera, znajomi, zwykle kino, wydarzenia… Na premierach bywaliście regularnie.
Halina: Nie umiem odpowiedzieć sobie na pytanie, na czym polegała nasza więź. Wydaje mi się tak naturalna i oczywista.

Bartek Wieczorek/Visual Crafters

Po odejściu kogoś bliskiego codzienność nabiera innego wymiaru?

Halina: Na pewno. Mnie ratowało to, że mam troje dzieci. Ania sama nie dałaby rady opiekować się ojcem i mną, bo też ma swoją trójkę. Natomiast Marysia, najmłodsza córka, przyjechała z zagranicy opiekować się Krzysztofem i była u nas dwa tygodnie, nawet tego ostatniego dnia jego życia. Została wtedy ze mną, natychmiast umościła się na tapczanie, gdzie zwykle leżał Krzysztof, i razem spałyśmy, oglądałyśmy filmy. Marysia zagospodarowała mój czas. Żyłam w trójkącie. Jednego dnia Ania, następnego Filip, no i Marysia. Nie było żadnych dyżurów. Czuliśmy tylko, że chcemy być razem.

Anna: A potem, w listopadzie, pojechaliśmy do Maroka. Zabrałam tam mamę na tydzień, a ona w autobusie jeszcze płakała, trzymając moje dzieci na kolanach.

Halina: Miałam wątpliwości, czy wyjechać – Krzysztof zmarł 10 września i to było niecałe dwa miesiące po jego śmierci. Ale dzieci Ani są tak czułe i wszystko rozumieją, wspierały mnie bardzo psychicznie, chociaż wcześniej też przeżyły cios, bo odeszła siostra Krzysztofa, którą bardzo lubiły. A on mówił, że Ala ciągnie go za sobą do grobu. Było w tym coś niesamowitego, bo jego choroba zaczęła się właśnie w momencie odejścia Alicji. Wtedy zaczął słabnąć.

Anna: Moje dzieci rozumieją śmierć – w tym samym okresie przeżyły też odejście niani, która wychowywała je od początku. Nie chciała obciążać dzieci swoim cierpieniem. Po prostu zniknęła z dnia na dzień. Nagromadzenie tych strat było dla moich dzieci naprawdę trudne do przeżycia. Dla mnie zresztą też.

Jaka więc rodzi się wtedy więź pomiędzy matką a córką?

Anna: Do tamtej pory byłyśmy bardzo blisko ze sobą, chociaż trudno to nazwać przyjaźnią. To głębsza więź niż przyjaźń.

O pewnych rzeczach się z matką nie rozmawia.

Anna: Tata czasami próbował rozmawiać ze mną na tematy, które ja chciałam pominąć milczeniem. Nie dotyczyły nawet mnie, a jego samego. To było onieśmielające. Wydawało mi się, że więź pomiędzy ojcem a córką nie powinna być przekroczona. I że ja nie chcę o pewnych sprawach wiedzieć. Mamie też nie zwierzam się z moich bardzo intymnych historii, ale prawie o wszystkim rozmawiamy. Nasza więź bardzo się zmieniła. Czułam, że to, co się stało, było dla mamy strasznym ciosem, natomiast ja miałam oparcie w dzieciach i mężu. To mama straciła kogoś, na kim mogła się oprzeć, wypłakać i przytulić. Staram się więc, jak mogę, żebym to ja stała się teraz dla niej oparciem.

Halina: Po odejściu kogoś bliskiego życie natychmiast się zmienia, ale dzięki rodzinie nie musi być smutne. Jest Ania, jest Filip z czwórką dzieci – Wandeczka, nasza siódma wnuczka, urodziła się już po śmierci Krzysztofa. Jestem bogata!

Bartek Wieczorek/Visual Crafters

Anna: Pamiętam, gdy umarła mama mojej mamy. Mama powiedziała, że została opuszczona, że teraz jest sierotą. Uderzyło mnie to. Jak to? Mówiłam, że przecież ma nas. Nie potrafiłam zrozumieć tego ogromnego bólu, którego nic nie zasklepi.

Halina: Miałyśmy z mamą bardzo silną więź. Ona kochała mnie bezkrytycznie. Zawsze mnie broniła, upominała moje dzieci: „Wykończycie
tę matkę, dajcie jej wypocząć”. Ja byłam zawsze w centrum jej myśli. Dopiero teraz sobie uświadomiłam, jak wielka to była miłość. Natomiast ja siebie nie usprawiedliwiam, znam swoje wady i zalety. Ania też nie patrzy na mnie tak bezkrytycznie, chociaż się bardzo kochamy.

Anna: Tata był wybuchowy, pełen temperamentu. Rodzice się ścierali, ale na koniec przeważało wzajemne uwielbienie. Tata był kolorowy, miał wiedzę, ostre poglądy, potrafił też być kontrowersyjny, apodyktyczny, zdarzało mu się obrazić przyjaciół. Ale robił to z powodu swojej pasji.

Z mamą jest inaczej?

Anna: Mama jest inna. Delikatna, taktowna, wrażliwa. Lubię z nią posiedzieć na tej kanapie. Opowiadamy sobie wtedy naszą historię.

Byłaś pierwszym dzieckiem?

Anna: Tak, chociaż nie mogę przyznać, że jakoś mnie wyróżniano. Rodzicom udało się rozłożyć swoją miłość sprawiedliwie. Jest piękna historia związana z moimi narodzinami. Miałam być wymarzonym synem. To były lata, kiedy jeszcze nie przeprowadzano wszystkich badań prenatalnych. Kwiecień 1976, szpital przy placu Starynkiewicza – urodziłam się w nocy i wtedy tata dowiedział się, że już ma dziecko. Ale cały czas nie wiedział, czy to córka, czy syn.

Halina: Był z kolegą, Bartkiem. Zaparkowali przed szpitalem i nabierali odwagi, żeby pójść do strażnika zadać mu to ważne pytanie. W końcu Krzysztof powiedział, że idzie.

Anna: Zapytał o Halinę Rowicką-Kalczyńską i czy to córka, czy syn. Strażnik spojrzał na tatę, a widząc bardzo przejętego mężczyznę, wiedział, że wszyscy czekają na pierworodnego syna. Oświadczył więc, że to syn. A tata przez cały wieczór opijał z teatrem pojawienie się na świecie małego Piotrusia. Tak więc Piotrusiem byłam przez jeden dzień.

Halina: Powiedział potem, że chyba za duży napiwek dał portierowi, który chciał go dowartościować, wprowadzając w błąd, że ma syna.

A jak wspominasz dzieciństwo pomiędzy dwojgiem artystów?

Anna: Było absolutnie cudowne. To były takie czasy, że brakowało wszystkiego, a jednak nie brakowało nam niczego. Mieliśmy mamę, tatę pracujących i spełnionych zawodowo.

Halina: Mieszkaliśmy przy Łowickiej, niedaleko telewizji, więc miałam blisko do pracy. Po próbach w teatrze jechało się na próby do telewizji i nagrania. Często bardzo wielu kolegów lądowało potem u nas. I wszystko wydawało się takie proste.

Anna: Były dwie babcie. Jedna na wsi, druga w mieszkaniu na Powiślu. Jedna mieszczańska, druga zabierająca nas w pole na sianokosy. No i była cudowna opiekunka, pani Wala, tak nam oddana, jakbyśmy byli jej drugą rodziną.

Halinko, rozmawiałaś z Krzysztofem o wychowaniu Ani?

Halina: Nie. Nie bardzo chcieliśmy wpisywać ją w nasz zawód – zdawaliśmy sobie sprawę, że nie jest łatwy. Niesie ze sobą wiele wyrzeczeń i problemów.

Anna: A jednak rodzicom wiele się udało. Wyjechałam do cioci Ali, do Belgii, i tam zetknęłam się z językiem francuskim. Potem więc w Warszawie poszłam do szkoły francuskiej, równocześnie ucząc się gry na pianinie w szkole muzycznej.

Bartek Wieczorek/Visual Crafters

Halina: Krzysztof był muzykiem, grał na wiolonczeli i fortepianie, skończył Wyższą Szkołę Muzyczną jako reżyser dźwięku. Pewnie stąd u Ani zainteresowanie muzyką. A my cieszyliśmy się, że poszerza horyzonty i że jest wrażliwa na sztukę.

Anna: To tata zaprowadził mnie na egzamin do szkoły muzycznej, to z tatą pierwszy raz weszłam do szkoły pełnej obcokrajowców. Tata uczył mnie odwagi i kochał mnie bezwarunkowo.

Był zazdrosny o Twoich chłopaków?

Anna: Nie. Zawsze się cieszył nowo poznaną osobą. Był bardzo kontaktowy i lubił kontakty z młodymi ludźmi. Gdy zaprosiłam kiedyś kolegów ze studiów, takie międzynarodowe grono, tata przyniósł albumy i pokazywał im zdjęcia, jak występował na Bałkanach.

Halina: Ja też jestem bardzo blisko z przyjaciółmi Ani. Spędzam z nimi część wakacji, jeżdżę z nimi na nartach. Kiedy Ania i Maciek byli w Zakopanem, zadzwonili, że właśnie przyjechał ich przyjaciel Adam. A ja na to, że może jednak bym do nich dojechała w takim razie.

Ania: Mama ma młodą duszę.

Halina: Trzeba się odmładzać. Krzysztof też miał coś z takiej naiwności dziecka. Był już starszym panem, ale nigdy nie widziałam w nim staruszka. Dla mnie pozostał młody, z młodą osobowością.

Anna: Tata zmarł na fizyczność, która nie pasowała do jego umysłu.

Halina: Umarł w biegu. Wprawdzie chorował przez te ostatnie dwa miesiące, ale nie leżał w łóżku. Pamiętam, jak na ostatnim obiedzie rodzinnym siedzieliśmy wszyscy przy stole, łącznie z dziećmi Filipa i Ani, a Krzysztof jadł z apetytem. Przygotowałam mu wtedy wątróbki z drobiu, które bardzo lubił.

Nie powiesz mi, Halinko, że lubisz gotować!

Halina: Z czasem mi się to pojawiło. Teraz gotuję głównie dla dzieci Filipa. A podczas tamtego obiadu Krzysztof pierwszy wstał od stołu, przysiadł koło mnie z kompotem, którym się zachłysnął. Wezwaliśmy więc pogotowie. Przyjechało i spytali, czy znieść go na noszach, a Krzysztof na to, że zejdzie sam. Był o 14 lat ode mnie starszy, ale ja nigdy tej różnicy nie czułam. Byliśmy partnerami. Zaraził mnie pasją pływania i innymi sportami.

Anna: To jest też w naszych genach. Pływanie w morzu, bieganie, Marysia i Filip startują w triathlonie i runmageddonie.

To przejęłaś od ojca. A co od mamy?

Anna: Mnóstwo. Miłość do książek, wrażliwość na słowo. Właściwie wszystko. Delikatność, czułość, zainteresowanie światem. Życzliwość, gościnność, towarzyskość.

Halina: Ja po mojej mamie mam pracowitość, choć nie jestem jakimś tytanem pracy.

Anna: A ja o tobie zawsze mówiłam, że jesteś siłaczką. Praca zawsze była dla ciebie na pierwszym miejscu. Pomogłaś mi wymyślić siebie w roli matki pracującej, czyli osoby, dla której rodzina jest na pierwszym miejscu, ale która dba o swoją zawodową ścieżkę. Dzięki tobie wiem, jakie to ważne, by to wyważyć.

A jednak nie chciała, żebyś była aktorką.

Anna: Nie chciała, ale ja też nie chciałam. Natomiast pamiętam, jak kiedyś dostałam ofertę dodatkowej pracy i myślałam, by ją odrzucić, bo przecież sobie nie poradzę: telewizja, nowy projekt, a przecież dom, rodzina. A mama mówi: „To oczywiste, że sobie poradzisz. Dasz radę, wszystko się poukłada”. Mama tak właśnie podchodzi do życia. Uważa, że jeśli odpowiednio poukładamy klocki, to wszystko się uda.
Halina: Gdy patrzę na Anię, mówię z zachwytem: „Ona to ogarnie”.
Anna: A ja mówię mamie, że to pomoc najbliższych i trochę szczęścia

Jak to się stało, że trafiłaś do telewizji? Nazwisko pomogło?

Halina: Nie mieliśmy z tym nic wspólnego.

Anna: Wtedy szefową „Pegaza” była Zuzia Olbrychska, do której trafiłam na praktyki. „Pegaz” to była dla mnie ogromna przygoda intelektualna. Funkcjonowałam tam na zasadzie totalnej pokory. Miałam 22 lata, kiedy współpracowałam przy realizacji materiału o Gustawie Herlingu-Grudzińskim. Przeczytałam jego „Dzieła zebrane”. To była dla mnie wielka szkoła. Ale potem wydawało się, że zupełnie zmienię azymut: po studiach wybrałam podyplomowe College of Europe w Natolinie.

Halina: I miałaś wątpliwości. Mówiłaś, że tam jest bankowość, ekonomia i ty nie masz szans. A ja mówiłam: „Jak to nie masz szans? Przecież ten projekt nie kończy się na finansach, a ty świetnie znasz języki”.

Anna: Studiowałam więc prawo po angielsku, historię po francusku. I okazało się, że z opanowanym językiem wszystko można przyswoić. Odbyłam staż w Brukseli w Komisji Europejskiej. Poznałam tam wielu ciekawych ludzi, dziennikarzy. Jednym z nich był Matthew Kaminski, który poradził mi, żebym zgłosiła się do Tomka Lisa, bo w Warszawie rusza nowa telewizja. I tak trafiłam do TVN24 do Adama Pieczyńskiego na staż, a właściwie już do pracy.

Pamiętam, że jako dziecko zawsze byłaś nieśmiała.

Anna: Podobno wielu ludzi telewizji przezwycięża przez pracę lęki i nieśmiałość. Świat jest brutalny, zwłaszcza w mediach. Ale ja broniłam się wiedzą. Akurat wtedy ruszała kampania informacyjna w Polsce przed referendum unijnym. Unia Europejska to był mój grunt. Dużo o niej wiedziałam, byłam jej ciekawa, chciałam, żeby widzowie poznali ją tak jak ja.

Bartek Wieczorek/Visual Crafters

Halina: A ja byłam z niej bardzo dumna. Chociaż wiedziałam, że telewizja to drapieżne miejsce.

Anna: Wszystkie miejsca są drapieżne. Prawnicy, lekarze też mają trudności z przebiciem się, każde miejsce wymaga silnych łokci. I tego trzeba uczyć nasze dzieci.

Halina: Ja ciebie „łokci” nie uczyłam. I obawiam się, że twoje dzieci są tak wrażliwe, delikatne, że się też tego nie nauczą. Boję się o nie.

Byłaś kiedyś zła na mamę?

Anna: No pewnie. Często się nie zgadzamy, ale różnica zdań nie oddala nas od siebie. Bardzo się o nią troszczę, myślę o niej. I pewnie mama ma tak samo wobec mnie.
Halina: Pamiętam, jak w piaskownicy dostałaś łopatką po głowie i nie rozumiałaś dlaczego. Nie miałaś odruchu rewanżu, nie wiedziałaś, o co chodzi. Myślę, że to jest ta nauka, którą powinnaś jednak wpoić swoim dzieciom.

Lubisz swojego zięcia?

Halina: Tak. I moją synową, którą bardzo podziwiam. A dla Maćka mam ogromny szacunek. Uważam, że jest świetnym partnerem dla Ani. Ona ma obok siebie mężczyznę, na którym może polegać, a to bardzo ważne. A jak dzwonię do Maćka i on nie odbiera, to natychmiast oddzwania. Jest niezwykle dobrze wychowany.

A teraz przeżywacie armagedon, bo odszedł z telewizji?

Halina: Był tam 16 lat.

Anna: To żaden armagedon, po prostu zmiana pracy. Liczyliśmy się z tym, że tak się może wydarzyć. I nastąpił dobry moment na zmianę. Ten rok to jakby cezura, żeby zacząć coś nowego.

Halina: Maciek ma pełno rozmaitych pomysłów. Jestem więc o niego spokojna.

Anna: A ja nie muszę podtrzymywać go na duchu, bo on nie ma ze sobą żadnego problemu.

Halina: Pewnie stworzy coś swojego.

Pomimo tylu smutnych wydarzeń wyglądacie na szczęśliwe.

Halina: Ania ma rodzinę i zawodowo też jej się wszystko układa. A mnie siłę daje właśnie rodzina. I ta najmniejsza Wandeczka, taka cudna. Uznałam, że teraz przez jakiś czas mogę się z Anią spotykać bez obaw, bo nabyła odporność na Covid-19.

Anna: Chorowałam ja i dziewczynki. A Jasiek i Maciek nie. I muszę przyznać, że to było bardzo komfortowe chorowanie, bo mój mąż wszystko ogarniał, gdy ja walczyłam z wirusem.

Halina: Wyobrażamy sobie, że następne wakacje będą już od niego wolne. Pojedziemy znowu na półwysep, do Zakopanego.

Lubicie razem spędzać wakacje?

Halina: Bardzo. Zwłaszcza z moimi wnukami, z którymi się bardzo przyjaźnię.

Dumne są, że mają taką babcię?

Halina: Tak mi się wydaje. Traktują mnie bardzo partnersko. Ostatnio, gdy byliśmy na Helu, a ja wróciłam nieco wcześniej z imprezy, dzieci jeszcze nie spały i wylądowaliśmy razem w łóżku. W takich sytuacjach opowiadamy sobie o wszystkich sekretach świata. Ja weszłam w inny świat, ich świat. I to jest piękne.

Reklama

Anna: Przekrzykują się wzajemnie, przerywając sobie na przemian. Krysia, Hania, Jasiek. A mnie bardzo cieszy, że moja mama jest dla nich kimś tak ważnym w ich życiu. Tak ważnym jak dla mnie.

Reklama
Reklama
Reklama