Reklama

Alicja Bachleda-Curuś do Polski wpada tylko na chwilę. Właśnie skończyła zdjęcia do nowego filmu "7 rzeczy, których nie wiecie o facetach", gdzie gra jedną z głównych ról. Na co dzień mieszka w Los Angeles z synkiem, 6-letnim Henrym Tadeuszem, którego ojcem jest aktor Colin Farrell. Jak wygląda jej codzienność w Mieście Aniołów? Opowiedziała o tym w najnowszym wydaniu "Vivy!".

Reklama

Wyjechała z kraju jako młoda dziewczyna, chciała być aktorką. Dziś czuje się w USA doskonale, ale nie zawsze tak było.

Byłam z daleka od domu, a że jestem osobą bardzo sentymentalną i przywiązaną do korzeni, to rozłąka mocno dawała mi się we znaki. Równocześnie byłam gnana jakąś ciekawością, na tyle silną, że dawała mi napęd, do odkrywania nowych horyzontów. I nawet kiedy było trudno, a było trudno, to to, że udało mi się przetrwać, dawało mi pewną radość. Ale teraz, z perspektywy czasu, nadal jestem świadoma, że ludzie przyjeżdżający tutaj mogą być rozczarowani, czy zniechęceni tym co tu widzą. Tą "plastikowością" sytuacji.

Amerykanie słyną ze swojego uśmiechu na każdą okazję. Często zarzuca się im, że ten uśmiech jest nieprawdziwy. Podobnie myślała Alicja, która była wychowana w zupełnie inny sposób.

Takie też było moje pierwsze wrażenie po przyjeździe do Stanów. To jest szok kulturowy i różnica między naszym stylem zachowania a tamtejszym jest bardzo wyczuwalna i drażniąca. Mnie też to kiedyś drażniło, bo przyjechałam z kraju czy może ze środowiska, które nauczyło mnie powściągliwości i tego, że nie należy się niczym chwalić. Trzeba raczej umniejszać to, co się ma i co się osiągnęło. Ta skromność, która jest cnotą, była może u mnie trochę przerysowana. Uważałam, że lepiej ukrywać emocje, niż się z nimi obnosić.

Dennis Leupold

W Los Angeles udało jej się nawiązać przyjaźnie i znajomości. Ma tam grono przyjaciół, z którymi spędza czas.

Jest wiele fajnych miejsc, w których można mieszkać lub bywać, spotykać ciekawych ludzi. Ja wybieram takie właśnie miejsca. Obracam się przeważnie wśród Europejczyków. Odkąd sama jestem mamą i Henio poszedł do szkoły, jestem w otoczeniu innych mam, które mają tysiące rzeczy na głowie, pracują i nie mają czasu na fiokowanie się i myślenie o tym, jak wyglądają. Przyjaźnimy się, mimo, że jestem od większości szkolnych rodziców nieco młodsza. Ta różnica jest czasem odczuwalna, szczególnie w sferze towarzyskiej. (...) Nigdy nie byłam kobietą, która chciała przesiadywać w parku z innymi mamusiami i plotkować albo opowiadać, jakie wspaniałe jest moje dziecko. Mam parę przyjaciółek, mam też bardzo fajne koleżanki. Mam dobry kontakt z kilkoma mamami ze szkoły. Wydaje mi się, że kobiety odgrywają coraz większą role w moim życiu.

Dennis Leupold

Nie kryje, że choć to "Nowy Jork dawał jej natchnienie i lekkość", to LA na miejsce do życia wybrała świadomie. Tu znajdują się agencje aktorskie, tu produkuje się większość filmów i seriali. Jest tu przestrzeń do życia. Piękna przyroda.

Dla Henia Los Angeles to raj. Ma i ocean, i góry, superszkołę, dużo przestrzeni do zabawy, ogród, w którym może się zgubić i kreować dżunglę amazońską lub świat dinozaurów. To są rzeczy, których nie chciałabym go pozbawić.

Przyznaje, że jest jej w Mieście Aniołów bardzo dobrze.

Do niedawna borykałam się z myślą, czy będę tu, czy będę tam. Gdzie jest moje miejsce. Aż doszłam do przekonania, że tak naprawdę moje miejsce jest i tu, i tam. Nie muszę dokonywać wyboru. Przynajmniej na razie.

Cały wywiad i sesja z Alicją Bachledą-Curuś, która powstała w Los Angeles, w najnowszej "Vivie!". Od dziś w kioskach.

Reklama

Dennis Leupold

Reklama
Reklama
Reklama