Reklama

Agnieszka Maciąg podkreśla, że pandemia nie zmieniła jej życia. Sama dokonała tego 14 lat temu. „W centrum mojego świata jest to, co naprawdę ważne – rodzina, relacje, miłość, bliskość oraz praca, która niesie wiele dobrego dla ludzi. Prowadzę proste, ale piękne, pełne i wartościowe życie”, mówi w rozmowie z Krystyną Pytlakowską. Czas poświęca rodzinie – mężowi i córeczce. Dziś jest szczęśliwa, ale potrzebowała czasu, by odnaleźć to uczucie. ,,Szukałam szczęścia na zewnątrz, a ono cały czas czekało uśpione wewnątrz mnie!", dodała Agnieszka Maciąg w rozmowie z Krystyną Pytlakowską w nowej VIVIE! Jak wyglądała jej droga?

Reklama

W przewidywaniu tego, co może się wydarzyć, zmieniłaś swoje życie już wiele lat temu? Porzuciłaś świat mody, salony, blichtr…

To prawda, choć przecież nie wiedziałam, że świat, jaki znaliśmy dotychczas, rozpadnie się jak domek z kart. Po prostu kierowałam się intuicją i wewnętrznym głosem, mądrością. To ona mnie popychała w odpowiednim kierunku. Dzięki temu cudownie żyję od czasu, kiedy zrezygnowałam z kariery modelki i pracy w telewizji. Zobacz, jak wiele pięknych książek napisałam, które tak bardzo pomagają innym ludziom.

Policzmy.

Dziesięć już jest i jeszcze dwie czekają na wydrukowanie. Czułam wewnętrzną pasję, zapał, a nawet presję, aby pisać i dzielić się z ludźmi tym, co tak bardzo uzdrowiło moje życie. To nie były kalkulacje biznesowe, ale moje wewnętrzne wołanie. Często zmieniałam tematykę książek. Najnowsza to „Słowa mocy”. Nie była w planach! Miałam podpisaną umowę na książkę ze zdrowymi przepisami na potrawy dla dzieci, ale pewnego ranka poczułam, że teraz muszę napisać zupełnie inną książkę, która doda kobietom siły. Pisałam ją niemal w amoku, wstawałam o czwartej rano, ogarniałam małe dziecko, dom, pomagałam mamie i w każdej chwili pisałam. Pytałam samą siebie, kiedy wreszcie odpocznę, ale mój wewnętrzny głos odpowiadał, że to nie czas na odpoczynek. Z tej pasji powstała książka, która niesamowicie wspiera ludzi w tym trudnym czasie – a ja mogę teraz trochę odpocząć. Czasem, kiedy odpuścimy naszą wizję, nasze plany i pozwolimy się poprowadzić, wtedy wszystko dzieje się płynnie, wręcz magicznie.

ROBERT WOLAŃSKI

Jesteś szczęśliwa?

Oczywiście! Nawet bardzo! Każdy człowiek, który jest na ścieżce swojego serca i powołania, jest głęboko szczęśliwy, niezależnie od tego, co dzieje się ze światem zewnętrznym. Pamiętam mój początek, który nie był łatwy. To był rok 2006. Mój tata umarł na raka, przeżywałam kryzys w małżeństwie, nie widziałam sensu w pracy i byłam chronicznie chora. Nie chciało mi się żyć. Ten kryzys spowodował, że padłam na kolana i zaczęłam modlić się o pomoc. Wcześniej studiowałam psychologię i miałam wrażenie, że o wszystkim wszystko już wiem. A jednak kompletnie nie umiałam poradzić sobie ze sobą. Byłam przepełniona lękiem, załamana. Ale ta modlitwa otworzyła przede mną nowe życie! Dzisiaj akceptuję to, co dzieje się na świecie, ponieważ jestem przekonana, że we wszystkim istnieje mądrość i sens. Wszystko jest ważną i potrzebną lekcją.

A co wtedy zrobiłaś?

Pojechałam sama na Korfu. Szukałam natury, spokoju i wytchnienia, a trafiłam w turystyczne miejsce pełne krzyków… Myślałam, że oszaleję! Położyłam się wymęczona na leżaku. Nie miałam nawet siły, aby czytać. Leżałam w cieniu oliwnych drzew, słuchając muzyki relaksacyjnej. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to była naturalna medytacja. Leżałam tak przez trzy dni, z przerwami na posiłki i sen. Trzeciego dnia, pod wieczór, stało się coś niesamowitego. Zdjęłam słuchawki, usiadłam na leżaku i spłynęła na mnie nieopisana błogość. Poczułam przypływ szczęścia, którego nie sposób wyrazić! A przecież nic się nie zmieniło. Mój związek nadal był w kryzysie, a ja nadal miałam te same problemy. Zmiana zaszła we mnie. Niesamowita, radykalna! Czułam, że wszystko jest jednością – woda, drzewa, wiatr, słońce i wszyscy ludzie, którzy wokół mnie krzyczą i śmieją się! Przestali mnie irytować – cieszyło mnie życie we mnie i wokół mnie. Szukałam tego szczęścia w świecie zewnętrznym – w mojej urodzie, w sukcesach, w podziwie adoratorów, a moja wewnętrzna samotność, ból i pustka ciągle rosły. Szukałam szczęścia na zewnątrz, a ono cały czas czekało uśpione wewnątrz mnie!

I to był dla Ciebie szok!

I to jaki! Ale chciałam to uczucie na zawsze w sobie zatrzymać – nie mogłam przecież leżeć na plaży na Korfu przez całe życie. Musiałam wrócić do Warszawy, do nastoletniego syna, do obowiązków. Prosiłam: „Boże, pomóż mi! Daj mi narzędzie, abym mogła codziennie doświadczać tej pełni i radości, ponieważ wiem, że to jestem prawdziwa ja!”. I przyszło do mnie wsparcie w postaci jogi i medytacji, ludzi, warsztatów, książek. Jak pilna uczennica uczyłam się wszystkiego, krok za krokiem i zmieniałam siebie. Wkrótce napisałam pierwszą książkę pod tytułem „Smak życia”. Ona była nie tylko o gotowaniu, ale celebrowaniu prostoty, natury, czerpaniu radości z życia w chwili obecnej. Przed 2006 rokiem bałam się dosłownie wszystkiego – kładąc się spać, bałam się o zdrowie, o życie, bałam się katastrof naturalnych, wojny, starości, kryzysów ekonomicznych. Byłam jednym wielkim lękiem. W procesie przemiany krok za krokiem uczyłam się panować nad umysłem i emocjami. Uczyłam się zarządzać istotą, którą jestem, i dokonywać wyborów – jak chcę się czuć, na czym koncentruję uwagę, czemu poświęcam energię. Uczyłam się, jak sprawić, aby nie miotały mną wydarzenia świata zewnętrznego, nad którymi nie mam kontroli.

Piękne to, co mówisz. Ale jak w sobie obudzić ten mechanizm zaufania? Jak uzyskać spokój w czasach zarazy?

Kiedy wierzymy, że jesteśmy wyłącznie naszym umysłem i ciałem, czyli naszym ego, ciężko jest pomóc. Ego jest nietrwałe, dlatego nieustannie się boi. Szuka sławy, bogactwa, aprobaty, aby wypełnić swoją pustkę. Dusza jest wieczna, wszystko posiada, niczego nie potrzebuje i nie boi się niczego. Bez połączenia ze swoją duchowością nie znajdziemy poczucia bezpieczeństwa. W świecie materii wszystko jest nietrwałe i nieprzewidywalne. Dlatego teraz jest tak ważne, aby nauczyć się bezpośredniego kontaktu ze swoją duchowością. Ksiądz za nas tego nie załatwi ani żaden inny człowiek. Nawet oni muszą sami sobie poradzić ze sobą i swoimi problemami. To jest nasza praca, nasze zadanie i temu służy obecna pandemia, aby ludzie zaczęli się rozwijać! Świat duchowy wpływa na świat materii.

Możesz mi dać przykład, jak to działa w praktyce?

Kiedy moja mama zachorowała, lekarze mówili, że nie będzie chodzić. Helenka miała dwa latka. Zajmowałam się nią i mamą, podczas gdy reszta rodziny była daleko. Mój mąż Robert często wyjeżdżał. Zostawałam sama, odnosząc wrażenie, jakbym dźwigała na barkach cały świat. Byłam zmęczona i przestraszona. No i jeszcze miałam podpisany kontrakt na książkę, którą powinnam była pisać codziennie. A jak to robić, gdy muszę gotować, prać, sprzątać, jeździć po leki, wzywać lekarzy? Padłam na kolana i powiedziałam: „Boże, pomóż mi, jak mam sobie z tym poradzić?”. I wtedy usłyszałam: „Masz wszystkie narzędzia, więc z nich korzystaj!”. Wow! Nie stał się cud. To ja miałam nad sobą pracować, aby cudu dokonać! Zaczęłam od tego, że zmieniłam sposób myślenia – przestałam przejmować się tym, co mówi lekarz. To była jego wizja, szanuję ją, ale ja stworzyłam inną, lepszą. Zaczęłam potężną pracę duchową. Pomimo tego, co było „realne”, co mi mówiono i co widziałam na własne oczy, zaczęłam wyobrażać sobie inny scenariusz. Oczami wyobraźni widziałam, że moja mama jest zdrowa i krząta się samodzielnie po własnym mieszkaniu. To mi dało siłę, abym zaczęła motywować mamę do pracy nad sobą, bo ona również musiała uwierzyć, że to możliwe! Nasza praca trwała kilkanaście miesięcy, ale stało się tak, jak sobie wyobrażałam! Mama stała się samodzielna i krzątała się po swoim mieszkaniu!

Cały wywiad w kioskach od 14 maja. Nowa Viva! dostępna jest także online KLIKNIJ TUTAJ

ROBERT WOLAŃSKI
Reklama

Reklama
Reklama
Reklama