Jest przystojny, ma 29 lat i właśnie został… mistrzem świata. Poznaj Roberta Karasia!
Zamiast obrączki, woli kupić sprzęt do roweru
Kim jest Robert Karaś? Jeśli jeszcze o nim nie słyszeliście, to teraz się to zmieni. 29-latek z Elbląga pod koniec lipca został mistrzem świata w potrójnym triathlonie Ironmana. A to oznacza, że przepłynął 11,4 kilometra, przejechał na rowerze 540 kilometrów oraz przebiegł 126,6 kilometra. W dodatku ustanowił nowy rekord świata, bo zrobił to wszystko w czasie 30 godzin 48 minut i 57 sekund! Robi wrażenie, prawda?
Robert Karaś o miłości i pokusach
Mówi się, że za każdym sukcesem mężczyzny stoi wyjątkowa kobieta. Karty historii są pełne dowodów na to, jak kobiece wsparcie potrafi zmotywować mężczyznę, dlatego z Robertem Karasiem postanowiliśmy porozmawiać wcale nie o sporcie, ale o kobietach i miłości. Co zdradził w rozmowie z Moniką Katarzyną Krupską?
Jesteś mistrzem świata! Czy zmieniło się twoje życie po wygranej?
Robert Karaś: Nic się nie zmieniło, jedyne co to jest teraz większe zainteresowanie moją osobą. To trochę męczy i nie mogę się doczekać, aż wyłączę telefon i odpocznę od wszystkich gratulacji. Z jednej strony bardzo się cieszę, ale z drugiej muszę też odpocząć.
Nie chce cię zatem zamęczyć pytaniami o triathlon. Masz kogoś?
Tak, żonę Natalię. Jesteśmy małżeństwem już od sześciu lat.
Sześć lat to bardzo dużo zważywszy, że oboje nie skończyliście jeszcze trzydziestki! Opowiesz mi jak się poznaliście?
Poznaliśmy się w 2009 roku. Pracowaliśmy razem jako ratownicy i tak wyszło, że się zakochałem. Trzy lata później oświadczyłem się Natalii i w tym samym roku wzięliśmy ślub.
Były spektakularne oświadczyny?
Nie, nie było. Bo ja po prostu taki nie jestem. Oświadczyłem się zwyczajnie w domu. Pamiętam, że jechałem wtedy po ciasto, dostałem mandat, a i pierścionek zgubił mi się w samochodzie... Zaręczynowy znalazłem, ale z obrączkami była już lepsza przygoda.
Jak to?
Swoją obrączkę zgubiłem po tygodniu na imprezie, gdy oddawałem kurtki to mi się zsunęła z palca. Za to tydzień później byliśmy nad morzem. Żona bała się, że zgubi obrączkę wchodząc do wody i dała mi ją. Założyłem ją na mały palec, a ta zsunęła się…
Ale dorobiliście się nowych?
Nie, nie mamy. Nie nosimy od sześciu lat. Były ważniejsze rzeczy, jak kupno części do rowerów… (śmiech)
Twoja żona okazuje ci dużo wsparcia?
Tak zdecydowanie. Natalia jeździ ze mną na wszystkie zawody, zajmuje się domem, ja nie muszę nawet gotować czy prasować, no czasem śmieci wyrzucę (śmiech). Żona pomaga podjąć mi różne decyzje, ale nie ma ostatecznego zdania. Ja mam trudny charakter, ona mi doradza, ja słucham.
Małżeństwo bardzo cię zmieniło?
Czy się zmieniłem? Od 15 roku życia prowadziłem rozrywkowy tryb życia i zdążyłem się już wyszaleć, teraz jestem spokojny. Jeśli chodzi o zmiany, to jedyne co zauważyłem, że Natalia mnie nie chce masować. Powiem ci, że ja lubię, gdy się mnie masuję, a na początku związku Natalia mówiła mi, że będzie mnie codziennie masować! Ale teraz to nie pamiętam, nawet kiedy to robiła ostatnio (śmiech). Nie wiem dlaczego tak jest i tu jest jedyna zmiana!
Żona też trenuje?
Nie wyczynowo, ale amatorsko tak. Natalia ma szkołę pływania, uczy dzieci.
Szkołę pływania ma też twój brat Sebastian, który jako pierwszy w historii przepłynął wpław Bałtyk. Jak to z wami braćmi jest, rywalizujecie o tytuły?
Kiedyś jak byliśmy młodsi, to na każdym etapie ścigaliśmy się ze sobą. Nawet kto pierwszy dobiegnie do domu, a potem się biliśmy, jak to w rodzeństwie bywa! Dzisiaj też się ścigamy, ale nie jest to chora rywalizacja. Zbijamy ze sobą piątki i tyle. Mam nadzieję, że teraz będziemy się ścigać razem w triathlonie. Wiadomo wygra lepszy i nie będę zły, jeśli będzie to mój brat.
Wróćmy na chwilę do twojego małżeństwa i… dzieci. Macie dzieci?
Jeszcze nie, ale planujemy. Na razie mamy pieska.
Jeśli twój syn czy córka będą chcieli trenować jak tata, to będziesz ich zniechęcał, a może wręcz odwrotnie motywował?
Jak najbardziej mogą iść w moje ślady! Ale nie będę ich nakierowywał na ten sport, każdy może robić co chce, powinien znaleźć własną ścieżkę. Będę napewno pchał dzieci w sport, bo to kształtuje charakter. Ale co to będzie za sport, to już syn czy córka sami sobie wybiorą.
Robert nie mogłabym nie zapytać o twoją poprzednią pracę. Długo byłeś strażakiem?
Trzy lata pracowałem. Zrezygnowałem, bo nie było możliwości treningów w kraju. To była ciężka decyzja, ale w straży nie ma tyle urlopów, abym mógł spokojnie ścigać się z czołówką świata. Wiedziałem, że jeśli wciąż będę w straży, to nie będę osiągał takich wyników, jakie chciałem.
Czyli nie żałujesz odejścia?
Nie. Wybrałem dobrze. Gdybym nie spróbował udziału w zawodach, wtedy tego mógłbym żałować.
Drzwi do straży są już całkowicie zamknięte, czy jesteś może w Ochotniczej Straży Pożarnej?
Nigdy nie byłem w ochotniczej straży tylko od razu w państwowej. Do straży dostałem się z „ulicy” i pracowałem. Teraz o tym już w ogóle nie myślę. Zamieniłem to na coś innego i wiem, że dobrze zrobiłem. Jasne było mi smutno, jak żegnałem się z kolegami, ale ten etap jest już za mną.
Zaczęliśmy od miłości, ale skończymy sportem. Czy każdy z nas ma w sobie potencjał ultramaratończyka?
Trudne pytanie. Nie wiem, jak to jest, czy trzeba się z tym urodzić czy też nie. Napewno trzeba to kochać bardzo i zdecydowanie chcieć. Podczas zawodów jest wielka walka z psychiką, z myślami. Trzeba też być przygotowanym treningowo, mieć dużo czasu na to.
Mówisz o walce z myślami. Czy podczas mistrzostw też z nimi walczyłeś, miałeś jakiś kryzys?
U mnie „wyścig z głową” był na a 60. kilometrze biegu. Kiedy zdałem sobie sprawę, że nie pokonałem połowy odcinka. Musiałem podzielić to na etapy i poprosiłem ekipę o krótkie 2-3 minutowe masaże, które były dla mnie nagrodą. Mogłem się wtedy też zatrzymać i zjeść posiłek. Dzięki tym małym nagrodom w postaci masaży mogłem przetrwać do końca. Tak naprawdę wyścig z głową rozpoczyna się wtedy, gdy dopuści się złe myśli.
Wspominasz o odżywaniu. Pizza i cola „uratowały cię” podczas tych zawodów. To były jednorazowe zachcianki, czy tak odżywiasz się na co dzień?
Korzystam z cateringu trzech tysięcy kalorii i nie będę ukrywał, pozwalam sobie na puszkę coli, red bulla czy słodycze. Jem to na co mam ochotę. Trzy tysiące zdrowej zbilansowanej diety, a reszta to „pokusy”, których nie odmawiam, bo bez nich nie osiągnąłbym wyniku.
Twoja ulubiona słodycz?
Nie nie mam takiej. Jem to na co mam po prostu ochotę. Każdego dnia coś zmieniam.
Tak na zakończenie, gdyby ktoś pobił twój rekord, to wystartowałbyś jeszcze raz?
Oczywiście, że tak! Gdyby nie temperatura, w ogóle mógłbym zrobić to półtorej godziny szybciej.
Twoje, a może wasze plany na przyszłość?
We wrześniu chce wyjechać na obóz. Mój kolejny cel to walka o Mistrzostwo Świata na Kona - Ironman Hawaii. Oczywiście jedziemy razem z żoną.
Owocnych treningów i powodzenia!
Dziękuję.