Wojciech Jaruzelski: „Wyrządziłem krzywdę różnym ludziom. Tego żałuję najbardziej”. Wywiad Najsztuba
1 z 7
Zmarły dwa lata temu Wojciech Jaruzelski w 2001 roku udzielił VIVIE! wywiadu, który przeszedł do historii. W rozmowie z Piotrem Najsztubem odpowiedział na kilka ważnych pytań: Jak radził sobie z przeszłością, jaki był prywatnie i czy... czekał na śmierć?
– Boi się Pan śmierci?
Wojciech Jaruzelski: Nie. Nie. Bywa, że dziś nawet jej pragnę, oczekuję. To nie cierpiętnicza poza. To realizm. Chociaż boję się śmierci na raty, na przykład wegetacji po wylewie, czy nowotworu. A teraz boję się, czy nasza rozmowa nie zostanie uznana – parafrazując Kieślowskiego – za „krótki wywiad o umieraniu”.
– Ma Pan jakąś wymarzoną śmierć?
Wojciech Jaruzelski: Tak. Zasnąć i nie obudzić się.
– A kiedy Pan zaśnie, to co powinno być napisane na Pańskim nagrobku?
Wojciech Jaruzelski: Wojciech Jaruzelski – generał.
– Panie Generale, Panie Prezydencie, proszę Pana... Który z tych zwrotów lubi Pan najbardziej?
Wojciech Jaruzelski: Najbardziej zżyty jestem z „panie generale”. Przez dziesięciolecia nosiłem mundur, właśnie generalski. On stał się moją drugą naturą.
– Czy coś się w człowieku zmienia, kiedy założy mundur?
Wojciech Jaruzelski: W moim przypadku to miało znaczenie wręcz przełomowe. Ja, zesłaniec, deportowany na Syberię, uzyskałem szansę zmienić łach na mundur. Trafiłem do Podchorążówki, Oficerskiej Szkoły w Riazaniu. To było dla mnie szokujące przeżycie. W środku wojny, daleko od kraju założyć polski mundur. Nie była to zwykła zmiana odzienia. To była zupełnie inna jakość, inne samopoczucie, inna perspektywa.
Polecamy: Bohaterki drugiego planu? Nie wszystkie i nie zawsze! Polskie Pierwsze Damy - co o nich wiesz?
2 z 7
– Generale, chciałby Pan stracić pamięć?
Wojciech Jaruzelski: Selektywnie tak. Całej nie.
– Pan czasem kłamie.
Wojciech Jaruzelski: Skłamałbym mówiąc, że nigdy nie kłamałem. Ale są różne kłamstwa. Są kłamstwa – nazwijmy to umownie – dobre. Na przykład wiem, że ktoś jest śmiertelnie chory, ale go okłamuję. Kłamię w żywe oczy. Takich kłamstw nie należy się wstydzić Są też kłamstewka drobne, banalne, dla świętego spokoju, żeby komuś nie zrobić przykrości, oddalić temat. Czytałem kiedyś takie dowcipne powiedzenie: „Dyplomacja to umiejętność mówienia komuś, że jest kretynem w taki sposób, by odebrał to jako komplement”.
– A wielkie kłamstwo?
Wojciech Jaruzelski: Tak nie kłamałem. Chyba że ktoś powie: „Komunizm był jednym wielkim kłamstwem”. Tylko rzecz polega na tym, że ja wierzyłem w tak zwany komunizm, którego zresztą, w dosłownej postaci, nigdy w Polsce nie było. Nie będę się przefarbowywał. To było autentyczne. Dziś modne jest odżegnywanie się od minionego ustroju. Ale przecież bardzo wielu ludzi, i to ludzi mądrzejszych ode mnie, starszych, doświadczonych, w tym wybitnych intelektualistów, było autentycznie zafascynowanych nową rzeczywistością. Porwała nas rewolucja społeczna, oświatowa, kulturalna, epopeja odbudowy, wir przeobrażeń, które, wydawało się, prowadzą do lepszego świata. Chociaż kosztują po drodze, a z tymi, którzy patrzą inaczej, trzeba walczyć. To było podporządkowane radykalnej idei, ale polegającej – generalnie rzecz biorąc – nie na tym, ażeby zdobyć jakiś majątek, większe korzyści. Być znaczyło więcej niż mieć.
Polecamy także: Urodę ma po mamie, charakter po ojcu. Jego nienawidzi pół Ameryki. Ivankę Trump kochają wszyscy!
3 z 7
– Pan siebie lubi?
Wojciech Jaruzelski: Nie wierzę nikomu, kto powie, że mu na sobie nie zależy. Ja też chcę, żeby mi było lepiej, a nie gorzej. Lubię siebie w tym sensie, że nie chcę być swoim wrogiem. Natomiast nie lubię siebie w tym wcieleniu, w jakim się znalazłem. Nie lubię starego, schorowanego, zgorzkniałego Jaruzelskiego. Chciałbym być inny, ale już nie będę, biologia na to nie pozwoli.
– Pan siebie kiedyś za coś nienawidził?
Wojciech Jaruzelski: Trudno powiedzieć. Wielu rzeczy żałuję. Nieraz należało inaczej, należało mądrzej... Nienawiść jest pojęciem ewidentnym. Musi się manifestować agresją skierowaną przeciwko czemuś lub komuś, a nawet przeciwko sobie. Mogę tylko powiedzieć, że byłem w takim punkcie... Autoagresja narastała. W tygodniach i dniach poprzedzających stan wojenny byłem bliski desperackich samobójczych myśli.
– Panie Generale, dotykają Pana epitety?
Wojciech Jaruzelski: Niewątpliwie tak. Chociaż słyszałem tyle różnego rodzaju potępiających słów, zniewag, że właściwie powinienem zobojętnieć. Ale nie zawsze potrafię. Jak słyszę lub czytam: „Sowieccy oficerowie w polskich mundurach”, to wciąż mnie boli. Ale z drugiej strony na zasadzie wisielczego humoru przywołuję czasami powiedzenie Szwejka: „Żołnierz powinien się cieszyć, jak do niego strzelają, bo wówczas przeciwnik będzie miał mniej amunicji”. Nie chciałbym być odebrany w manierze uciśnionej niewinności. Mam świadomość, że odpowiadam w jakimś sensie podwójnie za moich podwładnych. Z jednej strony za to, co czynili na mocy mojego rozkazu, polecenia, woli – to biorę na siebie. Z drugiej, poczuwam się zwłaszcza do moralnej odpowiedzialności za ich czyny, nawet te, o których nie wiedziałem lub nie miałem na nie wpływu. Istniała hierarchia, ja byłem na jej szczycie. W tym poczuciu nie obrażam się na krytykę, nawet na surowe sądy, jeśli są one obiektywne, sprawiedliwe, jeśli opierają się na faktach, uwzględniają realia, uwarunkowania, okoliczności.
– A osobiście krzywdził Pan ludzi?
Wojciech Jaruzelski: Tego żałuję najbardziej. To jest najgłębszym cierniem w mojej świadomości, że w swoim długim życiu niewątpliwie wyrządziłem – czy w sposób zamierzony, czy niezamierzony – różnym ludziom krzywdę.
Polecamy: Bohaterki drugiego planu? Nie wszystkie i nie zawsze! Polskie Pierwsze Damy - co o nich wiesz?
4 z 7
– Gdyby urodził się Pan w 1980 roku i miał dzisiaj 20 lat, to kim by Pan chciał być?
Wojciech Jaruzelski: Zazdroszczę tym, którzy uprawiają wolne zawody, mają poczucie, że właściwie wszystko zależy od ich pracy, zdolności, wysiłku. Bliska byłaby mi też profesja nauczyciela akademickiego. Szedłbym w tym kierunku.
– Co chciałby Pan wykładać?
Wojciech Jaruzelski: Na przykład historię. Myślę, że mógłbym być też dziennikarzem jakiejś poważniejszej gazety, czasopisma.
– Gdyby Pan mógł sobie wybrać zwierzę, w które miałby się zamienić?
Wojciech Jaruzelski: Rozumując abstrakcyjnie, to może w jakiegoś poczciwego słonia, na którego nikt nie poluje, który sobie chodzi po sawannie afrykańskiej, żyje długo, bardzo długo i przyjemnie.
– Jakie jest Pańskie marzenie o szczęściu?
Wojciech Jaruzelski: Dziś? Spokój, tylko spokój.
– Przecież mógłby Pan mieć spokój. Zamknąć się w domu i nie oglądać telewizji, nie słuchać radia, nie czytać.
Wojciech Jaruzelski: Można wyłączyć radio, telewizor, ale nie da się wyłączyć myśli. Tym bardziej iż cały czas jestem na celowniku. Polowanie pod różnymi tytułami trwa.
– A emigracja?
Wojciech Jaruzelski: Ja z Polski się nigdzie nie ruszę, tutaj się urodziłem i tu umrę. Chyba że mnie gdzieś deportują.
Polecamy też: Donald Trump: „Jako prezydent zrobiłbym kawał dobrej roboty”. Wywiad z milionerem i jego żoną Melanią
5 z 7
– Teraz ma Pan jakąś władzę?
Wojciech Jaruzelski: Żadnej.
– A nad sprawami domowymi?
Wojciech Jaruzelski: Minimalną. Tak się składało w moim życiu, że w sprawach bytowych nigdy nie byłem samodzielny. Najpierw byli rodzice, mama, niania. Potem internat w gimnazjum księży marianów, wszystko było załatwione – i wikt, i opierunek. Potem wojsko, a jak zostałem oficerem, miałem ordynansa. On o mnie dbał. Pieniądz wtedy nie był ważny. Później im wyżej, tym bardziej mnie w tych sprawach wyręczano – byli niezawodni adiutanci. Gdy ożeniłem się, doszedłem do wniosku, że nie będę prowadził domowego bilansu, budżetu. Nie noszę pieniędzy po kieszeniach. Idę się ostrzyc, to proszę żonę: „Daj mi na fryzjera”. To może swoiste wygodnictwo z mojej strony, ale wynika ono z ukształtowanego stosunku do tych spraw – nie miałem na nie czasu, nie miałem nawyku i doświadczenia.
– Był Pan kiedyś w życiu rozrzutny?
Wojciech Jaruzelski: Nigdy nie dysponowałem dużymi pieniędzmi, a od ślubu w ogóle nie mam fizycznego kontaktu z pieniądzem. Pojęcie rozrzutności kojarzy mi się z zasobnością, którą człowiek potem dysponuje w sposób lekkomyślny. Ja nigdy nie byłem szczególnie zasobny. Nie musiałem się liczyć z każdym groszem, ale też nie miałem wielkich wydatków. Kasyno tanie. Umundurowanie służbowe. W cywilnym wydaniu ubierałem się podle, zupełne bezguście. Później zacząłem się trochę cywilizować. Żona, córka – choć nie zawsze z powodzeniem – wpływają na moje opakowanie. Samochodu nigdy nie miałem. Od lat mam z oczami problemy, nie mógłbym prowadzić.
Polecamy: Bohaterki drugiego planu? Nie wszystkie i nie zawsze! Polskie Pierwsze Damy - co o nich wiesz?
6 z 7
– Czemu się Pan ożenił?
Wojciech Jaruzelski: Miałem wtedy 37 lat, to znaczy, że długo dojrzewałem do małżeństwa. Nie chcę powiedzieć, że byłem mężczyzną zupełnie pozbawionym kontaktów z płcią odmienną, były jakieś flirty. Nie był to zresztą najgorszy status. Małżeństwo, uformowanie rodzinne przyszło dość późno.
– Co się stało, że...
Wojciech Jaruzelski: Był finał Konkursu Chopinowskiego w marcu 1955. Grał laureat, słynny pianista chiński Fu Tsung. Byłem na tym koncercie, bo chodziłem w ogóle na koncerty, do teatru. Dzisiaj nie chodzę, zupełnie zdziczałem, stałem się barbarzyńcą. Chyba Pan rozumie: niezbyt chętnie pojawiam się publicznie. Na koncercie byłem ze swoim sąsiadem i dobrym znajomym – Adamem Wiernikiem. Jest muzykiem, obecnie mieszka w Szwecji. Moją szczególną uwagę zwróciła bardzo ładna dziewczyna. „Ja ją znam”, mówi Adam. „To Basia”. „To przedstaw mnie”. I tak się zaczęło.
– Przyszłej żonie też wpadł Pan w oko?
Wojciech Jaruzelski: Trudno mi powiedzieć, ale chyba tak. Potem – już miałem wtedy służbowy samochód – odwiozłem ją do domu.
– No to mógł Pan imponować.
Wojciech Jaruzelski: Mieszkała z matką. Potem zapraszałem ją do teatru, kina, kawiarni. I to trwało pięć lat. W międzyczasie byłem dowódcą dywizji w Szczecinie. Pobraliśmy się dopiero w 1960 roku.
– Przypomina Pan sobie moment oświadczyn?
Wojciech Jaruzelski: To się działo w sposób naturalny. Przez lata dojrzewaliśmy do stabilizacji. Nie było więc jakiegoś gwałtownego uniesienia znanego z powieści romantycznych, na klęczkach z kwiatkiem.
– Często Pan teraz z żoną rozmawia?
Wojciech Jaruzelski: Zostaliśmy sami. Córka mieszka już oddzielnie, ale często nas odwiedza. Jest mądra i samodzielna. Jesteśmy sobie bardzo bliscy. Rozmawiamy, chociaż powiem Panu, że ja z racji tego, co przeżyłem, przeżywam, co spodziewam się przeżywać, jestem bardzo kiepskim rozmówcą.
– W domu jest Pan milczkiem?
Wojciech Jaruzelski: Milczkiem. To nie znaczy, że jestem jakimś gburem, raczej zamykam się w sobie, straciłem radość życia. Jestem ponurakiem. Mówię o tym również z poczuciem winy wobec żony, córki. To się przecież im udziela. Nieraz różni ludzie mi mówią: „Dlaczego pan nie machnie ręką na te oskarżenia, przecież jest mnóstwo ludzi, którzy mają do pana stosunek dobry, życzliwy, badania opinii publicznej to potwierdzają”. Nie mogę, nie da się zakręcić sobie jakiegoś kurka ze złym samopoczuciem w głowie i być zadowolonym jak szczygiełek.
Zobacz także: Wywiad z Moniką Jaruzelską, córką Barbary Jaruzelskiej. O rodzicach oraz próbie samobójczej.
7 z 7
– Panie Generale, a co Pana śmieszy?
Wojciech Jaruzelski: Wiele rzeczy.
– A śmieszyły Pana w stanie wojennym dowcipy o Panu, WRON-ie, itd.?
Wojciech Jaruzelski: Tak. Znałem je i przyjmowałem z dystansem, bez ambicjonalnych, prestiżowych dąsów. Niektóre nawet na wesoło.
– Pamięta je Pan?
Wojciech Jaruzelski: Bardziej rysunki. W ciemnych okularach, różnego rodzaju sytuacje, w jakich przedstawiano mnie z siekierą albo z jakimś innym narzędziem. Ja rozumiem ludzi, którzy mnie osądzali, potępiali. Wiem i ubolewam, że stało się wiele rzeczy złych, niegodziwych, że różnym ludziom została wyrządzona krzywda, aczkolwiek nie było tego w moim zamiarze. Ale był to koszt uboczny koniecznej operacji, owo mniejsze zło. Ale każde zło jest złem.
– Panu Generałowi zdarza się płakać?
Wojciech Jaruzelski: Nie jestem z drewna. Co prawda nie zdarza mi się szlochać. Ale zdarza się, czytając coś czy oglądając w telewizji, wzruszyć się i mieć łzy w oczach.
– I co Pana tak porusza?
Wojciech Jaruzelski: To, co jest szczególnie bolesne, co jest smutne, jak również i to, co przypomina mi coś dobrego, wzniosłego, coś, z czego mam prawo być dumny. Zdarzają się i inne powody. Niedawno musieliśmy uśpić naszego pieska, kundelka znajdę, który przez blisko 16 lat był u nas. Córka, Monika, znalazła szczeniaka marznącego gdzieś w zimie, przywiozła i tak został. Muszka była strasznie schorowana, nowotwór zjadał ją zupełnie, już nie mogła się ruszać. No więc nie było wyjścia, przyjechał lekarz weterynarii, zastrzyk... Miałem ściśnięte gardło, zakręciła się łza. Wie pan... Ja, stary koń, stary żołnierz, generał.
Zobacz także: Wywiad z Moniką Jaruzelską. O rodzicach oraz próbie samobójczej.