„Powiedział, że w górach nie zginie”. Wdowa po Tomaszu Mackiewiczu o śmierci męża…
Jego historia wstrząsnęła Polską!
- Krystyna Pytlakowska
Gdy odchodził pod koniec stycznia zeszłego roku na swojej górze przeznaczenia, Nanga Parbat, czuła, że już nigdy go nie zobaczy. Wierzyła jednak, że czuwa nad nią i ich córką Zoją. Anna Solska-Mackiewicz w poruszającej i bardzo osobistej rozmowie z Krystyną Pytlakowską opowiedziała o ich trudnym związku, samotności oraz pewności, że miłość nigdy nie przemija...
Krystyna Pytlakowska: Opętany górami i niebezpieczeństwem, które ciągle musiał pokonywać. A może pewnego razu nie wróci? Zadawałaś sobie to pytanie?
Anna Solska-Mackiewicz: Kiedyś o tym rozmawialiśmy i powiedział, że w górach nie zginie i że to mi obiecuje. Byłam więc spokojna. Chciałam wierzyć nawet wbrew rozsądkowi. Wiedziałam też, jaki jest silny i jak się nie poddaje. Bywał impulsywny, szalony, czasami emocje tak nad nim panowały, że przestawał myśleć racjonalnie. Zwłaszcza gdy czuł się zraniony, skrzywdzony. Ale w górach był wcieleniem opanowania i rozsądku.
Przecież nigdy go w górach nie widziałaś, bo Ty się nie wspinasz.
Widywałam, gdy biega po pagórkach i ściankach. Zachowywał się jak cudotwórca, nagle wchodził w jakąś szczelinę i w sekundę wychodził z drugiej strony. Widziałam jego sprawność i spokój. Opowiadał mi, że w górach skupia się na każdym ruchu i że to jest jak taniec. Widziałam też, jak wspina się na maszty, bo to była jego praca. On je serwisował. Krytykowano go, bo wspinał się bez asekuracji.
Tłumaczył, że przepinając linę, się rozprasza, a to sprawia, że ryzyko błędu jest większe. Ja to rozumiałam. Wiedział, że to co robi, jest bardzo ryzykowne, ale wszystko miał przemyślane. Komuś, kto nie rozumie takiej pasji, nigdy nie polecałabym związku z takim człowiekiem. Ale związek z kimś to wybór. Miłość natomiast nie jest wyborem, bo ona człowieka zagarnia.
Dlaczego wybrał właśnie Ciebie?
O to jego trzeba byłoby zapytać. Tomku, powiedz coś, wszyscy czekają na twoje słowa, a ja za ciebie muszę je wypowiadać (Ania patrzy w górę). I brać na siebie odpowiedzialność za twoje myśli.
Pamiętasz jednak, dlaczego Cię kochał. Mówił ci to wiele razy w e-mailach i SMS-ach.
Mówił, że jestem jego aniołem, że w ogóle jestem aniołem. A dla mnie to on był aniołem. I tak się wzajemnie anieliliśmy. Byliśmy do siebie podobni w naszej wrażliwości na świat i ludzi.
Wierzę, że dla Tomka byłaś aniołem, bo mu się zburzyło poprzednie życie, rozstał się z poprzednią żoną, Joanną, została z nią dwójka jego dzieci, bo Xavery – jeden z bliźniąt – umarł, zanim się urodził, a on siebie o to obwiniał. Czy on w ogóle chciał ponownego związku?
Chyba każdy chce, nawet gdy mówi, że nie. Tomek na pewno szukał akceptacji, bo przez całe życie doświadczał odrzucenia, wynikającego z jego inności. Myślę, że oboje znaleźliśmy w byciu razem pewną bezwarunkowość. Ja byłam trochę inna, dziwna i zamknięta. Żyłam w swoim świecie, uparcie robiąc to, co sobie wymyśliłam. Mieliśmy podobne problemy.
Też cierpiałaś z powodu odrzucenia?
Podejrzewam, że doświadczyłam odrzucenia w mniejszym stopniu niż Tomek. Ale oboje nosiliśmy takie dziecięce cierpienie wynikające z nadwrażliwości. I Tomek u mnie znalazł całkowitą akceptację tego, jaki jest.
Jaki?
Trudny, nie do wytrzymania. Czasami nieznośny, ryzykant, bardzo emocjonalny, czasami impulsywny. Często konfrontujący ludzi z samymi sobą. Można by wymieniać jego cechy w nieskończoność.
Najważniejsza jest chyba lojalność i dotrzymywanie słowa.
A ja bym powiedziała, że po prostu uczciwość. I Tomek, wbrew temu, co się o nim mówi, był bardzo odpowiedzialny. Czasami się zapędził w swoje szalone pomysły, ale przez całe życie miał wielkie poczucie odpowiedzialności, a jeśli ktoś twierdzi inaczej, to znaczy, że go po prostu nie znał.
Pełny wywiad z Anną Solską-Mackiewicz, żoną tragicznie zmarłego Tomasza Mackiewicza, przeczytasz w najnowszym wydaniu magazynu VIVA!, dostępnym na rynku od czwartku 21 lutego