Reklama

Dwadzieścia cztery lata temu zamienił Warszawę na małą wioskę na Podlasiu. „Teremiski to było jedyne miejsce, gdzie z moją żoną Nurią mogliśmy być razem”, mówi dziennikarz, pisarz, przyrodnik Adam Wajrak. Opowiedział, jaki wpływ na zdrowie ludzi mają zwierzęta, dlaczego lenistwo może zapobiec katastrofie klimatycznej i czego nauczyło go życie w puszczy.

Reklama

Coraz więcej mówi się o wpływie zwierząt na zdrowie psychiczne człowieka.

One mają też wpływ na fizyczne. Moim wielkim pragnieniem było zobaczyć rysia. Obiecałem sobie, że jak to się wydarzy, rzucę palenie. Wyobraź sobie, że wracamy kiedyś z moją żoną Nurią do domu. Na siedzeniu w samochodzie leży właśnie kupiony karton papierosów. I nagle… wychodzi wielki wspaniały ryś. Zgasiłem ostatniego papierosa i od tamtej pory nie palę. Poza tym, żeby spotkać jakieś zwierzę
w lesie, trzeba dużo się nachodzić. To też plus dla organizmu. A jeśli chodzi o zdrowie psychiczne, wydaje mi się, że człowiek, który obcuje z przyrodą, jest lepiej zbilansowany. Chodzę po lesie, fotografuję, obserwuję
i dzięki temu jestem spokojniejszy.

Nie byłbyś taki, gdybyś nadal mieszkał w Warszawie na Żoliborzu?

Myślę, że byłbym innym człowiekiem. Zresztą nie mogę sobie tego wyobrazić. Mnie całe życie interesowały zwierzęta. Gdyby mi ktoś to zabrał, odciął od domu na Podlasiu, byłbym po prostu strasznym zgorzkniałym frustratem. Obcowanie z przyrodą daje mi prawdziwą radość. Pobudza produkcję hormonu szczęścia. Uważam, że najważniejsze w życiu są dwie rzeczy – miłość i przygody. Tu mam wszystko.

Musisz być bardzo zdrowym człowiekiem.

Zdrowym to chyba nie. Na razie mam podwyższony cholesterol. Ale poza tym jest w porządku.

Może za mało przytulasz się do drzew.

Żartujesz? To jest kompletne mambo jumbo. Dla zdrowia psychicznego wystarczy pochodzić po lesie. Ale jeśli ktoś ma taką potrzebę, niech się przytula. Kasia Simonienko jest psychologiem i prowadza ludzi do lasu. Twierdzi, że to działa. W sumie to nie ma znaczenia, co w tym lesie robisz. On i tak na każdego zadziała dobrze, bo często telefony nie mają zasięgu, więc ludzie nie są bombardowani żadnymi wiadomościami. To naprawdę daje spokój.
(...)

Czytaj także: Lara Gessler wspomina tatę: „Jest we mnie ogromny żal, że Go nie ma, że nie poznał Bernarda, nie miał kontaktu z Neną”

Szymon Szcześniak/Visual Crafters

Czego nauczyło Cię obcowanie z przyrodą?

Cierpliwości i tego, że trzeba mieć fart, żeby spełnić swoje przyrodnicze marzenia.

Mówiłeś, że dwa lata polujesz z aparatem na bociana czarnego.

Potrafię czekać też dłużej, jak wtedy, gdy próbowałem sfotografować orlika krzykliwego. Miałem przed domem słupek, na którym on lubił sobie przysiąść. Ale ani razu nie udało mi się zrobić dobrego zdjęcia. I tak przez cztery lata. Aż przyszedł sołtys Leszek Poleszuk i mówi: „Adam, ty tak się męczysz, a jak tylko włączę traktor, żeby trawę kosić, to on za mną biega po łące”. Umówiliśmy się i udało się. Kiedyś chciałem grubodzioba sfotografować. On lubi sobie owoce czeremchy poskubać. A tutaj te drzewa są bardzo wysokie i cienkie i nie da się na nie wejść. Wykopałem sobie jedną młodą czeremchę z lasu i posadziłem tu, przed oknem. Poczekałem trzy lata, aż zaczęła owocować. Przyleciał grubodziób. Zrobiłem zdjęcie.

Nauczyłeś się też przebiegłości.

(śmiech) Też. Ale tak naprawdę to jest to przygoda. Trzeba mieć różne sprzęty, przebrania, fotopułapki. Właściwie to jestem po trochu Jamesem Bondem, detektywem, przyrodnikiem. Polowanie z aparatem za każdym razem wygląda inaczej. Jak się czaję na wilki, muszę się bardzo szybko przemieszczać, jak chcę „ustrzelić” kruka czy żurawia, muszę być w ukryciu. A jak na przykład jelenia, to muszę się przebrać za „człowieka liścia” i w maskującym ubraniu siedzieć bez ruchu. W lesie nie ma nudy. Serio.

Cały wywiad już 4 maja w najnowszym numerze dwutygodnika VIVA!

Reklama

Marlena Bielinska/ MOVE

Reklama
Reklama
Reklama