Reklama

W ramach cyklu Archiwum Vivy!: wywiady przypominamy rozmowę Katarzyny Piątkowskiej z Ewą Wachowicz. Wywiad ukazał się w listopadzie 2020 roku w magazynie VIVA!.

Reklama

Magazyn VIVA! wywiad Ewa Wachowicz

Miss Polonia i wicemiss świata. Była rzeczniczka prasowa rządu. Producentka, prezenterka, dziennikarka, autorka książek kulinarnych i restauratorka. Pasjonatka gór. Mama Aleksandry. Ewa Wachowicz właśnie skończyła 50 lat i mówi, że… się z tego cieszy. Wierzyć Ewie czy nie? Sprawdza Katarzyna Piątkowska.

Właśnie skończyłaś 50 lat i mówisz, że się z tego cieszysz. Pojawiają się jednak komentarze, że to nieprawdziwa radość, że nie można się cieszyć, mając pół wieku na karku.

Naprawdę czuję, że wkroczyłam w tę fajniejszą część życia! Wiesz dlaczego? Jeden z przyjaciół napisał mi w życzeniach urodzinowych: „Teraz już nic nie musisz, a wszystko możesz”. Właśnie dlatego! Mam doświadczenie życiowe, zawodowe, mam wspaniałą dorosłą córkę, która zaczyna być samodzielna. A z drugiej strony ciągle jest we mnie siła, radość życia. Mnie się ciągle chce – doświadczać, zdobywać, pracować.

A co z kondycją fizyczną?

Mam wrażenie, że nigdy nie byłam w tak dobrej formie. Może dlatego, że mam większą świadomość swojego ciała. Powinnam chyba powiedzieć, że lepiej się z nim komunikuję. A tego nabywa się z wiekiem. Innymi rzeczami przejmowałam się, gdy miałam 21 lat. Wtedy na przykład wydawało mi się, że moim największym problemem jest cellulit, którego zresztą nigdy nie miałam. Podczas wyborów Miss Polonia jedną z nagród był krem od Diora na cellulit właśnie. Smarowałam się nim jak szalona. Dzisiaj patrzę z miłością i czułością na moje uda, widzę niedoskonałości i myślę, że wszystko ze mną jest w porządku. Moja radość z powodu wieku jest szczera, bo ja siebie naprawdę lubię. Miałam 50 lat, żeby się polubić. Nauczyłam się akceptować, dbać o siebie, jestem świadoma swojego ciała. Ale nie po przeczytaniu jednego poradnika, tylko dzięki doświadczeniom, obserwacjom, podróżom. Dlaczego więc mam nie lubić swojego wieku? Mam udawać, że jestem młodsza, niż jestem?

OLGA MAJROWSKA

Nie tęsknisz za młodością? Miałaś szaloną młodość. Byłaś Miss Polonia, wicemiss świata, doradcą premiera Waldemara Pawlaka…

Nie tęsknię. Wszystko zależy od tego, co się robi w życiu i czy się lubi to, co się robi. Mam w domu dwie korony z wyborów World Miss University z 1993, jedna jest pamiątkowa, bardzo ozdobna i stoi w specjalnej gablotce w bibliotece, druga – ta, którą dostałam na scenie, leży schowana z szarfami i z diademem z wyborów Miss World. Tę z wyborów Miss Polonia z 1992 roku niedawno przekazałam Miss Polonia 2019. Mam też za sobą 472 dni pracy u boku premiera Waldemara Pawlaka. Wiesz, to było tylko niespełna półtora roku, a ja zaliczyłam uniwersytet życia. Żyłam w nieprawdopodobnym tempie. Nie wiedziałam, na co się piszę. Z doświadczenia jednak wiem, że czasem dobrze nie wiedzieć, żeby nie stchórzyć. Gdybym się spodziewała tego, co mnie spotka, pewnie dużo rzeczy bym odpuściła. Nie podjęłabym wyzwania. Ale ja lubię wyzwania. To pcha świat i mnie do przodu. Teraz mam harmonię w życiu osobistym, poza tym prowadzę programy kulinarne, wspinam się, uprawiam jogę, wybudowałam wymarzony dom z bali pod Babią Górą, mam swoją restaurację w Krakowie. Naprawdę mam się z czego cieszyć.

Nie jest tak, że masz taką przekorę w sobie, że jak ktoś Ci mówi, że na pewno się nie uda, to właśnie robisz wszystko, żeby się udało?

Trochę tak jest: „Jak to? Ja sobie nie poradzę?”. To zasługa mojego taty, który bezgranicznie wierzył w moje możliwości. Nawet gdy byłam jeszcze dzieckiem, nie dawałam sobie rady z czymś, tata przychodził i mówił: „Ewa, ty nie dasz rady? To kto da radę jak nie ty?”.

Nauczył Cię zaradności i pewności siebie.

Masz rację. Gdy mama zadzwoniła do mnie w dniu moich 50. urodzin, jej życzenia zamieniły się w moje podziękowania dla nich za to, jak mnie wyposażyli na życie. To, co mi dali, miłość, wsparcie, wiarę we mnie, jest bezcenne.

Ludziom się wydaje, że za Twoim uśmiechem skrywa się tylko radość i szczęście. A przecież Ty masz za sobą wiele życiowych zakrętów.

Z niektórych długo się podnosiłam. Ale mam taki charakter, że nawet jeśli ktoś zrobił mi krzywdę, będę pamiętać jedną dobrą rzecz, którą zrobił. Na przykład nakarmił wiewiórkę w parku. To mi wystarczy, żeby o tej osobie nie myśleć źle.

Czasem trudno jest zapomnieć złe rzeczy wyrządzone nam przez ludzi.

To, że o kimś, kto mnie skrzywdził, nie myślę źle, nie znaczy, że dalej kroczę z nim u boku. Daję szansę, ale bez przesady. Jeśli ktoś z tego nie chce skorzystać, odcinam się. Dużo czasu zajęło mi zrozumienie, że nie muszę się męczyć. Poza tym to właśnie różne życiowe zakręty i niedogodności nas kształtują. Kiedy wszystko jest dobrze, nie rozwijamy żadnych umiejętności, tkwimy w komforcie.

Jednym z największych Twoich życiowych zakrętów był rozwód?

Rozwód z mężem i rozstanie z Robertem Makłowiczem, które zbiegły się w czasie.

Zacznijmy od męża.

Wychowałam się w domu pełnym miłości. Moi rodzice są 57 lat razem i tę miłość wciąż widać w ich oczach. Ogromnie mnie to wzrusza. Tak jak oni bardzo chciałam, żeby i w moim przypadku skończyło się jak w bajce. Niestety, nie udało się… Wróciłam ostatnio do tych wspomnień sprzed lat w mojej biografii „Wszystkie korony Ewy Wachowicz”, która się wkrótce ukaże. Może byłam za młoda na małżeństwo? Może źle wybrałam? A może nie potrafiłam tego unieść.

Nikt Cię przed tym nie ostrzegał? W domu miałaś sytuację idealną, a przecież nie zawsze tak jest.

Przed ślubem przyjaciółka mnie ostrzegała, że nie powinnam wychodzić za mąż. Zresztą nie ona jedna. Ale byłam młoda i zakochana. Kto wtedy słucha dobrych rad? Wiele osób mi mówiło, żebym poczekała, ale ja nie chciałam czekać. Wierzyłam, że nam się uda i że będziemy razem do końca życia. I widzisz? Ja swoje, a życie swoje.

Choć minęło tyle lat, ciężko Ci o tym mówić?

Zawsze trudno przyznać, nawet przed samym sobą, że coś się nie udało.

Długo dochodziłaś do siebie po tym rozstaniu?

Trzy czy cztery lata. Bez terapii być może trwałoby to dłużej. I chcę powiedzieć wyraźnie, bo może przeczytają ten wywiad kobiety w takich trudnych sytuacjach, że nie można się wstydzić, że się nie udało, że się nie daje rady. Warto zwrócić się po pomoc do fachowców. Zanim podjęłam ostateczną decyzję, chodziliśmy na terapię małżeńską, bo jak mówiłam, zanim się odetnę, próbuję ratować. Potem pomagała mi psychoterapeutka. Na szczęście mamy z Przemkiem bardzo dobre relacje i pamiętam raczej dobre rzeczy, jakie mnie spotkały z jego strony. On zrobił dla mnie bardzo dużo, uchronił mnie przed wieloma wpadkami i trudnościami, szczególnie w trakcie mojej kariery politycznej. Ale najważniejsze – dał mi wspaniałą córkę.

Czy Ola miała do Ciebie pretensję, że rozstałaś się z jej tatą?

Gdy Ola była mała, nie rozumiała, dlaczego nie jesteśmy razem. Gdy była już starsza, powiedziała mi: „Mamo, dobrze, że się rozstaliście. Jesteście tak różni, że nie moglibyście być razem”. Czekałam na takie słowa. Zdjęła mi tym samym wielki ciężar z barków. Dobrze wychowałam córkę, skoro potrafiła to zrozumieć.

Rozstanie z mężem zbiegło się też z zawodową katastrofą.

Przez 10 lat produkowałam program „Podróże kulinarne Roberta Makłowicza”. Kochałam ten program, zwiedziłam kawał świata, zajmowałam się kulinariami, pracowałam z fantastyczną ekipą. Robert był frontmanem, a ja stałam z tyłu i bardzo mi to odpowiadało. Po pracy z premierem Pawlakiem, gdzie byłam i przed kamerą, i za kamerą, po kilku programach telewizyjnych chciałam się trochę ukryć. Chciałam „spróbować” normalnego życia, bo przecież od wyborów Miss mogłam tylko o tym pomarzyć. Nawet ślub z Przemkiem wzięliśmy w RPA, żeby nie znaleźć się w gazetach. Jednocześnie nie chciałam zostawiać telewizji, bo praca w niej wciąga. Daje taką adrenalinę jak chodzenie po górach.

Dlaczego więc to wszystko się skończyło?

Robert zdecydował, do czego miał prawo, że teraz chce ten program robić sam. Czasem trzeba dać komuś odejść.

To spadło na Ciebie jak grom z jasnego nieba?

I to jaki! Te kilkanaście lat temu wszystko mi się zawaliło. Przestałam czuć się bezpiecznie i w życiu zawodowym, i prywatnym. To były takie emocje, że do dzisiaj pamiętam, gdzie się z Robertem spotkaliśmy na rozmowę, jak byliśmy ubrani i że on przyjechał na skuterze.

OLGA MAJROWSKA

Nie rozstaliście się w przyjaźni.

Trudno mówić o przyjacielskim rozstaniu, kiedy przez 10 lat wspólnie na coś się pracowało, oddało się temu czas, serce. Wtedy, gdy to się działo, bolało bardzo. Zostałam na wszystkich frontach wyrwana ze strefy komfortu. Ale teraz, po latach, muszę powiedzieć, że wyszło mi to na dobre. Wtedy miałam do niego żal. Ogromny. Gdybyś w tamtym czasie chciała ze mną zrobić wywiad, pewnie bym ci go w ogóle nie udzieliła, bo nie wiedziałabym, co mówić. Nie lubię się publicznie wypłakiwać. Ale już od dawna jestem wdzięczna Robertowi. Ta sytuacja zmotywowała mnie do tego, żeby w końcu postawić na siebie.

Zadawałaś sobie pytanie, po co to wszystko się wydarzyło?

Wiele razy. I już wiem, po co. Żebym stała się w pełni samodzielna i odpowiedzialna za siebie.

Tego też uczą góry, które kochasz? Jeszcze jeden szczyt i będziesz mieć na koncie Koronę Wulkanów Ziemi.

O tak! Ale one też uczą odpowiedzialności za innych. Nie możesz nie myśleć o współtowarzyszu, gdy na wysokości sześciu czy siedmiu tysięcy metrów jesteście spięci jedną liną.

Zdziwiłam się, kiedy się dowiedziałam, że zdobywasz wysokie szczyty.

Nie ty jedna. Na dokładkę pojawiły się też takie głosy, że to na pewno jest jakieś oszustwo, bo jak blondynka, Miss Polonia, wiecznie uśmiechnięta pani od gotowania ma wejść sama na taką wysoką górę? Na Damavand, najwyższym szczycie w Iranie, wskoczyłam na plecy kierownikowi wyprawy Krzyśkowi Kwiatkowskiemu i zrobiliśmy sobie zdjęcie, żeby udowodnić, że nie weszłam tam na niczyich plecach, tylko na własnych nogach (śmiech).

Został Ci do zdobycia jeszcze najwyższy wulkan Antarktydy Mount Sidley.

I mam nadzieję, że w przyszłym roku uda nam się go zdobyć. Choć nie jest najwyższy, jest najtrudniejszy do zdobycia. Ale jak nie teraz, po pięćdziesiątce, to kiedy?

Dlaczego chcesz zdobyć Koronę Wulkanów Ziemi?

Dlatego, że Koronę Ziemi zdobyło już mnóstwo osób, Polacy też. A Korony Wulkanów Ziemi w Polsce nie zdobył jeszcze nikt. Mam szansę być pierwsza. Wymyśliła to moja przyjaciółka Klaudia Cierniak-Kożuch. Podczas wspinaczki na Kilimandżaro stwierdziła, że wspinamy się bez sensu i może byśmy tym wyprawom jakiś sens nadały. Góry kochałam od zawsze, a teraz te wyprawy mają dla mnie szczególne znaczenie, bo stopują mnie w codziennej gonitwie. Uczą asertywności, żeby nie brać na siebie zbyt dużo, bo przecież mam plan – góry. Zaczynam więc selekcjonować propozycje, odmawiać, bo muszę się do każdej takiej wprawy przygotować, a na to potrzebny jest czas. Biegam, ćwiczę, chodzę z obciążeniem, bez obciążenia, jeżdżę na rowerze. I ja wiem, że jak się szykujemy na taką wyprawę, to wszyscy to robią, bo jesteśmy za siebie nawzajem odpowiedzialni. Nie mogę więc nie pójść na trening, choć mnie czasem ciągnie kanapa. Ale nie da się wejść na siedmiotysięcznik prosto zza biurka.

Zdarzyło Ci się zrezygnować ze zdobycia szczytu?

Dwa razy. Odpuściłam atak szczytowy na Ararat i na Kangri. Na Kangri miałam już szczyt na wyciągnięcie ręki. Podczas ostatniego postoju poczułam, że może bym i weszła, ale mogłabym nie dać rady zejść.

To była trudna decyzja?

I to jak. Ale w tym wszystkim potrzebny jest rozsądek. I znajomość swojego ciała, żeby wiedzieć, że to jest ten moment, kiedy trzeba odpuścić. Na Ararat też nie weszłam na sam szczyt, choć nie wiedziałam jeszcze wtedy, że mam odmrożoną nogę. Gdybym nie odpuściła, zaryzykowałabym życie moich towarzyszy. W trudnych warunkach, zapadającej ciemności kto miałby mnie zwieźć z góry?

W życiu też umiesz odpuszczać?

Z tym bywało różnie (śmiech). Teraz wiem, że w życiu ważna jest równowaga. Kiedyś dociskałam gaz do dechy dosłownie i w przenośni. Teraz często używam hamulca, żeby nie wypaść z zakrętów. Na szczęście już wiem, jak rozłożyć siły, żeby dojechać do końca. Wiem, jak biec przez następne 50 lat, żeby starczyło mi sił.

Nie biegniesz już sama przez życie?

Od dłuższego czasu biegnie ze mną Sławek, moja największa i najważniejsza miłość. Wierzę, że dobiegniemy razem do końca.

Reklama

Twoi rodzice nie byli na Twoim ślubie…

Jeszcze wszystko przed nimi (śmiech).

Olga Majrowska
Reklama
Reklama
Reklama