Tomasz Sekielski: „Nie boję się podpaść silnym i wkładać kij w mrowisko”
„Uwierzyłem, że to, co robię, ma sens”
- Krystyna Pytlakowska
Żona Ania czasem żartuje, że ma jakiś defekt w mózgu. Nie czuje strachu. Razem z bratem zrobił film o pedofilii w Kościele, który wstrząsnął Polską. Pokazał ofiary i sprawców. Bez kompromisów. „Uwierzyłem, że to, co robię, ma sens”, mówi Tomasz Sekielski. I zabiera się za następne trudne tematy.
Dlaczego przejmuje się Pan tym tematem, skoro Pana nie molestowano?
Dlatego, że znam takie osoby. A przez lata zajmowałem się dziećmi wykorzystywanymi seksualnie nie tylko przez duchownych, ale i własnych ojców, a sądy udawały, że nie widzą problemu. W moich programach pojawiały się reportaże o dyrygencie z Poznania, który wykorzystywał seksualnie chórzystów. Jego historię opisał we wstrząsającej książce Maestro. Historia milczenia Marcin Kącki. Dla mnie nie ma nic bardziej ohydnego niż wykorzystanie seksualne dziecka. Gdy takie osoby są już dorosłe, nie potrafią sobie ułożyć życia. Zanim wrócą do równowagi psychicznej, zajmuje im to całe lata. I nie zawsze wracają. Widziałem ich rozwalone życia, szukanie ucieczki w narkotyki, alkohol, ich próby samobójcze. Każde skrzywdzone dziecko to zraniona rodzina, porozbijane relacje z ludźmi. Żyją w milczeniu z poczuciem winy i wstydu. I w pewnym momencie – mówię tu o bohaterach mojego filmu – mówią sobie: „Nie mogę z tym żyć. Muszę to komuś opowiedzieć”. I zaczynają najpierw zwierzać się rodzicom, którym wcześniej nigdy nic nie powiedzieli.
A rodzice nadal nie wierzą?
Już wierzą. Nieprawdopodobne, co czuje rodzic, który dowiaduje się, że nie uchronił swojego dziecka przed gwałtem, i jakie w nim narasta poczucie winy. Ofiar jest więc dużo więcej niż molestowane dzieci. To całe rodzinne tragedie. I dlatego mnie wścieka, gdy słyszę, że to wydumany problem albo że ktoś nie będzie byle czego oglądał.
Długo Pan pracował nad filmem?
Ponad półtora roku. Najtrudniejsze były rozmowy z ofiarami. Jak już powiedziałem, byłem do bólu uczciwy wobec nich. Mówiłem, że nie jestem w stanie zagwarantować, że po emisji nie spotka ich coś przykrego. Nie wiadomo, co się z nimi stanie, gdy stracą anonimowość, jak zareagują najbliżsi. Ci ludzie podejmowali więc ryzyko z pełną świadomością, co jest dowodem na ich, a nie na moją wielką odwagę. Jedna osoba przez pół roku zastanawiała się, zanim wystąpiła. A ja nie wywierałem presji. Nie chciałem, aby podjęli decyzję pod moim wpływem, a później będą tego żałować. Jasno powiedziałem każdemu, że nawet po nagraniu może się wycofać. I były osoby, które to zrobiły. Ale i tak dostarczyły mi mnóstwo informacji. Jestem im wdzięczny.
Są tacy, co żałują, że zgodzili się wystąpić w tym filmie?
Nikt. Przeciwnie. Po obejrzeniu tego filmu powiedzieli, że tym bardziej zdecydowaliby się wystąpić.
Widzieli go przed premierą?
Nie. Zdali się na mnie. Zobaczyli go dopiero na zamkniętym pokazie. Ale byli tacy, którzy postanowili obejrzeć w domu, z bliskimi. Wiedzieli, jaką mam wizję, jak ten film skonstruuję. Informowałem ich o tym. Nie zawiodłem ich zaufania, z czego się cieszę. Po premierze mi podziękowali, chociaż to ja powinienem im dziękować. Uspokoili się. Ja też, bo do premiery cały dygotałem.
Chciał się Pan wycofać?
Nie, byłem strasznie nakręcony. Zależało mi tylko na tym, żeby film był dobry. Chciałem, żeby wywołał dyskusję, żeby był oglądany. Nie mogłem zawieść zaufania osób, które wpłaciły pieniądze na realizację.
Nie bał się Pan wyklinania na ambonie i wrogości katolików?
Nie, bo to nie jest film antykościelny. Moja żona czasami żartuje, że mam jakiś defekt w mózgu, jak ci, którzy nie czują bólu. A ja nie boję się podpaść silnym i wkładać kij w mrowisko. Dla mnie najważniejsze, żeby oczekiwania poszkodowanych zostały spełnione.
Jakie oczekiwania? Przeprosiny, odszkodowanie?
Nie, głośne powiedzenie prawdy w ich imieniu, której sami nie byli w stanie wyrazić tak, by zostać wysłuchanymi przez społeczeństwo, hierarchów i polityków. Gdyby Kościół lata temu podchodził do ofiar pedofilii z większą empatią, gdyby biskupi pochylili się nad ich krzywdą, przeprosili, wysłuchali, to nie byłoby tego wszystkiego. Jestem oszołomiony burzą, jaką wywołał nasz film. Udało nam się osiągnąć to, na czym mi zależało. Żeby nie można było tego filmu zbagatelizować, spłycić jego przekazu do taniego antyklerykalizmu. To jest film o wielkich ludzkich tragediach.
Czy film zmieni cokolwiek?
Już zmienił świadomość społeczną. W Kościele rozpoczęła się dyskusja. Wiele osób mówi: „Jestem wierzący, chcę chodzić do kościoła, ale Kościół musi się oczyścić”.
A w Panu ten film coś zmienił?
Muszę poczekać i ochłonąć, żeby znaleźć czas i się nad sobą zastanowić. Myślę jednak, że ten film pomógł mi odzyskać wiarę w to, co robię. I że to ma sens. Gdyby miał przejść niezauważony, zacząłbym się pewnie zajmować czymś innym. A tak dostałem zastrzyk energii na kolejnych kilka lat. Potwierdziło się także to, co już od lat myślę o moim zawodzie. Że najważniejsze jest umieć słuchać ludzi i że dzisiejsze dziennikarstwo jest zbyt pospieszne i powierzchowne.
Ale empatii Pan nikogo nie nauczy. Empatię dostajemy w spadku.
To prawda. Cieszę się więc, że we mnie nie zgasła wrażliwość, którą zawsze miałem. Gdy dostaję sygnał, że komuś dzieje się krzywda, od razu bym mu pomógł, pomógł bym wszystkim, którzy się do nas zgłaszają. Czasami mój brat musi sprowadzać mnie na ziemię i przypominać, że wszystkim nie dam rady pomóc. Po filmie zgłosiło się do mnie już kilkadziesiąt osób – ofiar księży pedofilów.
Zrobi Pan więc drugi film?
Zrobię i będzie bardzo mocny. Tak samo jak mocny będzie następny mój film – o kasach SKOK.
Cały wywiad z Tomasze Sekielskim w nowej VIVIE!, w kioskach.