Tomasz Sekielski: „Uczono mnie, aby stać po stronie słabszych”
Dlaczego dziennikarz porusza trudne, ale ważne tematy?
- Krystyna Pytlakowska
Film Tylko nie mów nikomu dotyczący pedofilii w Kościele Katolickim wstrząsnął Polską. Wszyscy mówią o jego autorze, Tomaszu Sekielskim. Z każdej strony spływają gratulacje, ale także zarzuty o atakowanie Kościoła i jednostronne ukazanie problemu. Dziennikarz przekonuje jednak, że nie pracuje dla sławy, ale po to, by robić rzeczy ważne. Czy nie bał się poruszać tak trudne tematy?
Co czuje dziennikarz, który po 25 latach pracy nagle zdobywa taką popularność?
Trochę zasmakowałem już tej sławy przy okazji programu Teraz my!, który prowadziliśmy razem z Andrzejem Morozowskim. Tam też bywało, że program miał wielomilionową widownię, oglądało go po trzy, cztery miliony ludzi. Jestem więc trochę z tym oswojony. Natomiast rzeczywiście zainteresowanie jest ogromne.
Takiego rozgłosu żaden z dziennikarzy nie miał do tej pory.
To prawda. Zainteresowani są ludzie nie tylko w Polsce, ale i za granicą. Bez przerwy ktoś dzwoni: Holandia, Niemcy, Czechy. Coś nieprawdopodobnego. Obawiam się tylko, żeby się nie zachłysnąć tym, co się dzieje po filmie „Tylko nie mów nikomu”. Gdy słyszę, że przeszedłem do historii, odpowiadam, że zdecydowanie za szybko. Że jeszcze chcę zrobić parę rzeczy, które będą miały wielką siłę rażenia. W każdym razie bardzo się cieszę z tego masowego zainteresowania.
Prawdziwy dziennikarz jednak nie pracuje dla sławy. W każdym razie nie tylko.
Może trochę, bo każdy jest nieco próżny. Ale mnie uczono, że dziennikarstwo to misja, coś więcej niż zarabianie pieniędzy, żeby spłacić kredyt, czy zdobywanie popularności. Chcę robić rzeczy ważne i wartościowe albo takie, które mnie interesują, na inne szkoda czasu.
A co Pan uważa za ważne?
Na przykład temat pedofilii w Kościele. Media przez całe lata zbyt łagodnie podchodziły do tego tematu. Problem był zamiatany pod dywan. Zająłem się nim nie dla sławy ani dla zysku, tylko z powinności wobec skrzywdzonych. Od szczenięcych lat uczono mnie, aby stać zawsze po stronie słabszych, szczególnie wobec silniejszych.
I żeby się nie bać?
Tak, żeby się nie bać. Mam to zakodowane w moim DNA.
Bo odwagę wynosi się z domu?
Mama, gdy ktoś ostatnio stwierdził, że Sekielscy zostali dobrze wychowani, powiedziała półżartem, że podziękowania należą się rodzicom. Coś w tym jest. Wiele rzeczy wynosi się z domu.
Z jakiego domu? Katolickiego? Wierzy Pan w Boga?
Nie chcę odpowiadać na to pytanie, bo w kontekście filmu nie ma to żadnego znaczenia.
Ale ludzie będą się chcieli dowiedzieć, czy chodzi Pan na niedzielne msze. Bo nasza rozmowa to także Pan, a nie tylko Pana film.
Nie chodzę. Jestem ochrzczony, bierzmowany, a w dzieciństwie byłem nawet ministrantem.
Molestowanym?
Nie, nie. Na szczęście nie spotkało mnie nic złego. Moja babcia, mama taty, była bardzo wierząca. Mieszkała w małym miasteczku na Kujawach i gdy przyjeżdżałem do niej na wakacje, codziennie chodziliśmy na wieczorną mszę. Szybko zorientowałem się, że ciekawsze rzeczy dzieją się przy ołtarzu niż w ławach, gdzie słucha się kazań. Poprosiłem więc babcię, by pozwoliła mi zostać ministrantem. Była w rozpaczy, bała się, że nabroję. A poza tym każda komża była dla mnie za długa, ciągnęła się jak tren po podłodze – miałem niecałe pięć lat. Ale ksiądz się zgodził. I chyba na pierwszej czy drugiej mszy dorwałem się do dzwonków i zacząłem się nimi bawić. Dzwoniłem na potęgę. Ksiądz powiedział więc: „Tomkowi trzeba skrócić komżę i dzwonków nie dawać do ręki”.
Cały wywiad z Tomaszem Sekielskim w najnowszej VIVIE!, od czwartku w kioskach.