Agata Młynarska i jej przystojni synowie po raz pierwszy razem! Jak wychowała ich sławna mama?
„Miałem poczucie, że wychowuję się jako syn wielkiej gwiazdy i zawsze mi to ciążyło”
- Krystyna Pytlakowska
O swoim życiu rodzinnym mówią, że owszem, jest ciekawe i ma mnóstwo różnych zakrętów. I że można je porównać do wspinania. Ale też miewają okresy, kiedy wzajemnie się ubezpieczają i zapewniają sobie bezpieczeństwo. Agata Młynarska i jej synowie – Stanisław Kieniewicz i Tadeusz Kieniewicz w pełnej emocji i intymnych wyznań rozmowie z Krystyną Pytlakowską.
Życie to wspinaczka wysokogórska? Tak naprawdę wcale nie żyjemy gładko i bezpiecznie. Zwłaszcza gdy mama pracuje w show-biznesie i jest rozpoznawalna w całej Polsce.
Stanisław: To prawda, nasze życie rodzinne jest ciekawe i ma mnóstwo zakrętów. Można je więc porównać do wspinania. Ale miewamy też okresy, kiedy się ubezpieczamy, zapewniamy sobie bezpieczeństwo.
Kiedy?
Stanisław: Gdy trzeba dokonać wyboru i zdecydować, co dalej. Wtedy wraca się do domowego ogniska, by znaleźć tam największe wsparcie i dobrą radę. Tu akurat nie powiedziałem chyba nic wyjątkowego.
Agata: A ja jestem ciekawa, jak ty, Tadziu, to widzisz. Czy życie ze mną jest dla ciebie taką trudną wspinaczką?
Tadeusz: Nie, to bardzo ciekawa i partnerska przygoda.
Agata: I tak jest nadal, mam nadzieję.
Tadeusz: Oczywiście. Dorastanie przy tobie nie kojarzy mi się ze zmaganiem z problemami. Było całkiem normalne, jak u innych nastolatków. Na przykład kiedy rozstawałem się z pierwszą dziewczyną, a ty słuchałaś moich zwierzeń. Albo gdy miałem jakiś kłopot w szkole, jak pamiętam, zdarzało się to dość często.
Stanisław: Trudno ocenić, na ile nasze własne życie było trudniejsze niż innych. Ja miałem poczucie, że wychowuję się jako syn wielkiej gwiazdy i zawsze mi to ciążyło. A Tadzikowi nie. Bo on nie przywiązywał do tego wielkiej wagi. Natomiast ja zawsze zazdrościłem ludziom mającym tak zwany normalny dom.
Ojciec kolejarz, matka pielęgniarka?
Stanisław: Na przykład. Zawsze mi się wydawało, że oni i ich dzieci muszą mieć lepiej niż my. Bo jest spokojnie, bezpiecznie i przewidywalnie. Zazdrościłem im właśnie tej przewidywalności.
Agata: Chcesz powiedzieć, że nasze życie było zbyt szalone, kolorowe?
Stanisław: Nie. Ale twoje zainteresowanie nami było falowe, mniej stabilne. Dom był ważny, a za chwilę skupiałaś się na pracy. I potem znowu wracałaś do nas. Dopiero teraz, jako dorosły człowiek, zmieniam zdanie. Wybaczyłem ci, że nie byłaś taką zwyczajną mamą, że po prostu dużo pracowałaś i że ta praca była twoją pasją. A myśmy wtedy nie bardzo to rozumieli.
Tadeusz: A dla mnie akurat to była sytuacja normalna. Mama ma pracę, jest znaną osobowością telewizyjną, a ja nie zastanawiałem się nad tym, co dla mnie było całkiem naturalne.
Tylko że do 10. roku życia zajmował się Wami ojciec?
Stanisław: Nie. Zajmowała się nami głównie mama, z nią mieszkaliśmy. Pomagali też dziadkowie i opiekunki.
Agata: Gdy rozstałam się z ojcem chłopców, Staś miał osiem lat, a Tadzio cztery. Z moim byłym mężem ustaliliśmy, że nie będzie między nami konfliktów na temat dzieci. I tak jest do dzisiaj. Łączą nas przyjacielskie relacje. Zawsze mogłam liczyć na pomoc Leszka, który uczestniczył w naszym życiu. Bywało, że jeszcze po rozwodzie jeździliśmy razem na narty. Myślę, że wszyscy czerpiemy z tego siłę. (…) Oczywiście przez nasz dom przechodziły różne wichury, ale ja bardzo chciałam, aby był przystanią dla nas. I żeby chłopcy zawsze wiedzieli, jak mają niesamowitą rodzinę. Zawsze więc starałam się, by były niedzielne obiady i wspólne święta. Przyjeżdżał do nas mój ojciec, rodzina, odwiedzali nas przyjaciele, przyjeżdżali dziadkowie chłopców. Chciałam im dać poczucie bezpiecznego miejsca na ziemi i świadomość korzeni, naszych rodzinnych tradycji. Popatrzcie, cały czas stoi tu stół, przy którym jeszcze tak niedawno siedzieliście z dziadkiem. To przy nim od pokoleń toczyło się całe życie naszej rodziny. Był świadkiem mojego dorastania. Także do roli mamy.
Bardzo wcześnie ich urodziłaś.
Agata: Miałam 20 lat, gdy urodził się Staś. Działałam więc trochę po omacku. Z Tadziem było mi już łatwiej, ale nawet nie wiedząc nic o macierzyństwie, czułam, że najważniejsze jest wzajemne zaufanie i że możemy na sobie polegać. Chłopcy na mnie, a ja na nich. I że oni nigdy nie obrócą się przeciwko mnie. Kiedy coś mi się nie udało w życiu osobistym albo zawaliła się praca, to synowie pierwsi mnie wspierali. Do dzisiaj mam przed oczami taką scenę, kiedy leżę na rozbebeszonym łóżku, bo nie miałam siły go pościelić, i płaczę. To było wtedy, gdy musiałam pożegnać się po 17 latach z telewizyjną Dwójką. A chłopcy powiedzieli: „Mamo, przecież na tym życie się nie kończy, żyjemy dalej”.
Cały wywiad z Agatą Młynarską i jej synami w nowym numerze VIVY!, od czwartku w kioskach.