Reklama

Piotr Adamczyk pierwszy raz pojechał do Włoch na wymianę studencką. Zwiedził wtedy Rzym jak typowy turysta, ale nie spodziewał się, że kilkanaście lat później to miasto będzie dla niego tak ważne.

Reklama

Kiedy pierwszy raz pojechałeś do Włoch?

Ostatni rok szkoły teatralnej. Nasz dwunastka wyjechała do Palmi, miasteczka w Reggio di Calabria, gdzie jest – jak to nazywaliśmy - szkoła fryzjersko - aktorska, z którą mieliśmy studencką wymianę. Wymiana polegała na tym, że oni przyjeżdżali do Warszawy i chodzili na zajęcia teatralne, a my jechaliśmy do Kalabrii i się opalaliśmy (śmiech). Każdy, kto wtedy kończył szkołę pamięta tę wielką przygodę podróży do Włoch i spotkania z dyrektorem szkoły, który budził w całym Palmi powszechny… nie strach, bo strachu nikt nie okazywał, ale powiedzmy: przesadny respekt. Kiedy okazało się, że jesteśmy gośćmi tego pana, który przytulił mnie na rynku miasteczka, trzykrotnie całując w policzek niczym ojciec chrzestny, to od tego momentu nie mogłem zapłacić za espresso w żadnej knajpce.

Zaczyna się jak dobry scenariusz filmowy…

Bo to były niezapomniane przeżycia, szaleństwa, cudowne zachody słońca i złamane, porzucone serca. Ale po drodze do Palmi, był…

... Rzym.

Nie zapomnę tego, bo mimo, że nie tylko ja byłem wtedy pierwszy raz w Rzymie, to większa część naszych koleżanek była tak zafascynowana słońcem, że postanowiły nie oglądać Rzymu tylko wyciągnąć się na tarasie hoteliku, w którym się zatrzymaliśmy i opalić.

Reklama

Młodzieńcza, beztroska fantazja.

(śmiech). Kiedy czasami nie mogę zrozumieć młodych ludzi, przypominam sobie tę decyzję moich koleżanek, która była absolutnie logiczna, dla nich ważniejsza była opalenizna niż zobaczenie Wiecznego Miasta. Moja pierwsza wizyta to było typowe zaliczanie najważniejszych zabytków, jakiego doświadcza większość turystów. Trochę mi wstyd o tym mówić, bo czuję się tak, jakbym opowiadał o tym, jak usiadłem z brudnymi butami do stołu pańskiego. Ja wtedy o Rzymie nie wiedziałem nic.

Adam Pluciński/MOVE
Reklama
Reklama
Reklama