Reklama

Krzysztof Strycharski, czyli mąż Henryki Krzywonos-Strycharskiej przez dwa lata pisał książkę o swojej żonie. Bez niczyjej pomocy sprawdzał daty i opisywał fakty. „To nie jest biografia Henryki Krzywonos, tylko opowieść o niej”, podkreśla. Powstała książka osobista i pełna wspomnień. Dlaczego jest tak ważna? Opowiedział o tym Krystynie Pytlakowskiej.

Reklama

Dlaczego Mąż Henryki Krzywonos-Strycharskiej napisał o niej książkę?

Właśnie dlatego, że kocham swoją żonę i dlatego, że po 2010 roku, po jej wystąpieniu na 30-lecie „Solidarności”, zaczęto wieszać na niej psy. Tylko dlatego, że powiedziała to, co myśli. I że nie pozwoli, żeby wygadywano wstrętne rzeczy o Bronisławie Geremku i Tadeuszu Mazowieckim, który zresztą wtedy siedział obok niej. Nikt jej nie poparł. A potem zaczęto ją oskarżać o picie, złodziejstwo. Moją żonę, która nie znosi alkoholików. I jest najuczciwsza na świecie. Napisałem więc tę książkę, żeby ktoś, kto chce poznać jakąś część Henryki Krzywonos, przeczytał sobie i zmienił zdanie. Bo wielu ludzi jest hipokrytami. A kiedy wielkie historyczne postacie, Andrzej Gwiazda czy Anna Walentynowicz, wylali na moją Henię masę hejtu, mimo wszystko umiem przyznać, że się bardzo dla Polski zasłużyli.

Krzysiu, duży fragment książki dotyczy księdza Jankowskiego. Twoja żona miała wobec niego dług wdzięczności?

(Henia z kuchni: „Jaki dług, jakiej wdzięczności? On każdemu pomagał. Ja byłam jedną z osób, które zostały wygnane z Gdańska i miałam zakaz podejmowania pracy. Wyjechałam wtedy na Mazury, a ksiądz Jankowski pomógł mi jednorazowo, bo kupił mi piecyk do ogrzewania zimnego pokoju. Więcej nic mi nie dał”). Jak to, a mandarynki? (Henia z kuchni: „Mandarynki to były dla dzieci, przysłał nam je, gdy prowadziliśmy rodzinny dom dziecka. Poszłam do niego i mówię: »Dziękuję ci za tę skrzyneczkę mandarynek«. A on na to, że cała masa jest ich w piwnicy, bo przywieźli mu cały kontener. Ksiądz Jankowski miał dwa oblicza. Ja znałam to jedno. A drugie? Trudno mi powiedzieć. To trzeba wyjaśnić. Tak jak mówią o Lechu Wałęsie, że „Bolek”, a dla mnie to był wzór człowieka. Znam go od 80 roku i dokładnie wiem, co robił, a czego nie”).

Jak to się stało, że zabrałeś się za pisanie?

Od dawna myślałem, aby napisać książkę. Wydawało mi się, że to proste: siadam, piszę i jest super. Tymczasem już w trakcie pisania miałem problem z datami. Musiałem grzebać w dokumentach, w internecie, a potem praca redakcyjna, nie mówiąc już o zdjęciach. (Henia z kuchni: „Jestem dumna z Krzyśka, bo nikt mu nie pomagał. A ja się nie wtrącałam. Poznałam treść tej książki dopiero po jej napisaniu”).

Czy Twoja żona nie prosiła Cię, byś coś zataił?

Nie, czasami tylko pytałem, czy o tym mam pisać, czy nie. To nie jest taka książka, która miałaby kogoś skrzywdzić. Opisuję tylko fakty. To czytelnik ma oceniać, czy taka Henia, jak ją przedstawiam, spodoba mu się, czy nie. Dlatego zaznaczyłem, że to nie jest biografia Henryki Krzywonos, tylko opowieść o niej. Dziś mogę powiedzieć, że nasz ślub to była najmądrzejsza chwila w moim życiu. A teraz, gdy Henia tak często wyjeżdża do Sejmu, zostaję sam, kładę się do łóżka i mam trudności z zasypianiem. Wtedy myślę: Nie wyobrażałem sobie, że się budzę, a Heni nie ma przy mnie. Albo że ona się budzi i mnie przy niej nie ma. Wiem, że małżeństwo składa się też z nieobecności i czekania. Zresztą kiedy mogę, wyjeżdżam z nią. Robię wtedy za kierowcę. Boję się o nią, a ona o mnie. Często w nocy, gdy nie słyszę jej oddechu, dotykam jej i sprawdzam, czy wszystko w porządku. Ona robi to samo. Uratowała mi życie, kiedy w hotelu, gdzie miała spotkanie, w drugim pokoju straciłem przytomność. Okazało się, że mam bardzo wysoką kreatyninę. (Henia z kuchni: „Nefrolog kazała mu wtedy pić świeży sok z cytryn – od jednej do siedmiu przez cały tydzień. Teraz nerki masz w porządku”). Wiem, że Henia ma wyższy cel. Za to kiedy wraca z Warszawy, witamy się, jakby tych 32 lat razem nie było. Jakbyśmy się poznali wczoraj. I każdemu tego życzę. (…) My z Henią mamy takie same poglądy. Podziwiam ją za jej niezależność i że nie da sobie w kaszę dmuchać. Że jest partnerem w życiu, a nie breloczkiem na szyi.

Poczułeś się przy niej bezpiecznie?

Tak, obydwoje przy sobie czuliśmy się bezpiecznie. Potrafiliśmy razem wychodzić z kryzysów. Już po ślubie mieliśmy kiosk „Ruchu” w Gdańsku. Oszukano nas i musieliśmy zapłacić dużą sumę za towar, a nie mieliśmy tych pieniędzy. Może inna żona by zrobiła mężowi awanturę… Ale nie Henia. Bóg jednak nad nami czuwał. Ten dług do spłacenia w wysokości 400 tysięcy złotych w okresie hiperinflacji miał po denominacji wartość 100 dolarów, a ja dostałem spadek po babci z Kanady. Wymieniliśmy te 100 dolarów na złotówki i oddaliśmy.

No, nie było Wam łatwo. Nie mieliście na podręczniki dla dzieci, a Ty wygrałeś wtedy pięć tysięcy w totolotka.

W życiu nie ma łatwo. My też się kłócimy, jak każde małżeństwo. Nawet poobrażamy się na siebie. Ale później się przytulamy, mówimy: „Przepraszam”. Ja w Heni widziałem cały świat i tak jest do tej pory.

Henia też by z innym mężczyzną nie wytrzymała. W Tobie znalazła wszystko: lojalność i bezpieczeństwo.

To prawda. Jak się chce być kochanym, trzeba kochać. A kochać to znaczy wierzyć. Wiem, że inni ludzie się zdradzają. Ja taki nie jestem, ani Henia. Jesteśmy dla siebie jedyni.

Nie żałujesz, że nie masz własnego dziecka?

Ktoś mnie kiedyś zapytał, jak można kochać nie swoje dzieci. Odpowiedziałem, że takie dziecko trzeba uznać za swoje i wtedy będziesz je bardzo kochał. A ja o wszystkich naszych dzieciach myślę, że są moje. I wszystkie mają moje nazwisko, oprócz Janka, bo on był za dorosły, aby mu zmieniać personalia.

Gdy się spotkaliście, nie miałeś pojęcia, że stworzycie tak wielką rodzinę?

Nie było takiego planu, że najpierw sprzedamy warzywniak, potem kiosk i przysposobimy dzieci. I że ja pójdę śmieci wywozić. A przez siedem lat je wywoziłem. Do tej pory śni mi się ta ciężka praca.

Wiele razy los Wami kierował. Nawet gdy Henia zatrzymała tramwaj, a Ty chciałeś do niego wsiąść, aby coś przewieźć.

Nie miałem pojęcia, kto tramwaj zatrzymał, i dlatego dostało się ode mnie całej rzeszy motorniczych. Jak już się poznaliśmy, opowiedziałem jej, że to było absolutnym przypadkiem. Ale widać, że opatrzność już kierowała nas ku sobie.

Reklama

Cały wywiad z mężem Henryki Krzywonos-Strycharskiej w nowej VIVIE!, w kioskach!

Materiały prasowe
Mateusz Stankiewicz/SAMESAME
Szymon Szcześniak/LAF AM
Reklama
Reklama
Reklama