Reklama

Ponad 140 lat w branży cukierniczej. Pięć pokoleń, miliardy ciastek, z kultowym pączkiem na czele. I słodkie sekrety, kryjące się za sukcesem. O tym jak wyglądają ich Wigilie, opowiadają Małgorzata i Andrzej Bliklowie wraz z synem i synową – Łukaszem i Małgosią.

Reklama

Wigilia u Bliklów

Wigilia cementowała rodzinę i zawsze była najważniejszym świętem u Bliklów. Czekało się na pierwszą gwiazdkę, a zanim wyposzczeni goście przystąpili do degustacji dań, dzielono się opłatkiem. Mama Bliklowa z pietyzmem przyrządzała świąteczne potrawy, mając do pomocy gosposię, jak wspomina Małgorzata Wróblewska-Blikle, żona Andrzeja, który po ojcu przejął firmę. „Ale ja bym zaczęła dziś Wigilię od śledzi pod pierzynką, według mojego przepisu. Wymoczyła je dla lepszego smaku w mleku i przykryła pokrojoną w kostkę słodką cebulką z renetą w śmietanie”. Po przystawkach można podać barszczyk z uszkami i dania ciepłe. Tradycja nakazuje, aby na stole pojawiły się bliny, kulebiaki z grzybami i kapustą oraz z łososiem, za którymi przepada syn Łukasz. Poza tym szczupak i karp w starannie przygotowanej galarecie, którą dziś można dostać w kostkach w delikatesach Bliklego, tak jak wszystkie wigilijne potrawy.

Poród pod ostrzałem kul

„Za czasów mojego dzieciństwa na Wigilię jadało się głównie szczupaka”, mówi profesor Andrzej Blikle, naukowiec i wybitny matematyk, zasiadający w radzie nadzorczej firmy. Pamięta, że ważnym momentem było rozbieranie głowy szczupaka, już przy stole, co należało do pani domu, a więc jego mamy. Rozcinała mu głowę i wyciągała ości symbolizujące mękę pańską. To staropolska tradycja. Przebojem wigilijnym stała się strucla śląska, stworzona przez jego ojca Jerzego, z kawałkami skórki pomarańczowej, co w PRL-u było luksusem. Ojciec zawsze podkreśla, że urodził się jeszcze w wolnej II Rzeczpospolitej, w dzień po dywanowym nalocie na Warszawę we wrześniu 1939 roku. „Mama rodziła mnie na Nowym Świecie, na biurku mojego ojca, który przebywał na froncie wschodnim”.

Konfitury uratowały firmę

Po wojnie ze słynnej kawiarni przy Nowym Świecie – sięgającej tradycją XIX wieku, kiedy rodzina Bliklów przybyła do Polski z Niemiec i zajęła się cukiernictwem – została kupka gruzu. Interes ruszył z pomocą dwóch beczek marmolady i ciasta piernikowego, które jakoś uchowały się w piwnicy. Andrzej Blikle: „Mama te konfitury truskawkowe przesmażyła, i upiekła pierniki. Tata zaś zmontował wózek z dyszlem, na którym je woziliśmy i to był nasz pierwszy handel”. Ojciec kawiarnię utrzymał, co w czasach wczesnego komunizmu było wyczynem. Żartowano, że jej brak byłby równie zauważalny, jak brak Kolumny Zygmunta. Przychodzili do niej, jak dawniej, aktorzy, literaci, cała śmietanka towarzyska.

„Za czasów mojego dzieciństwa na Wigilię jadało się głównie szczupaka”

Przed wojną, za czasów poprzedniego pryncypała Antoniego Bliklego, zaglądali tu Sienkiewicz, Reymont i Boy-Żeleński, malarze, z Chełmońskim na czele, Paderewski i oficer misji francuskiej Charles de Gaulle. Kontakty z elitą nie chroniły jednak przed domiarami, które mogły położyć biznes. „Kiedy zdałem maturę w 1955, ojciec powiedział: »Słuchaj, firma może być z dnia na dzień zlikwidowana. Musisz mieć zawód dający niezależność. Poprowadzisz ją, jak wróci niepodległość«”, wspomina. „Chciał jednak, żebym na wszelki wypadek miał uprawnienia czeladnika, więc zrobiłem zaraz po habilitacji, a mistrza cukiernictwa po profesurze nadzwyczajnej. Mam oba dyplomy, na których ojcu tak zależało”.

Najpiękniejsza para w stolicy

Małgorzata Wróblewska weszła w rodzinę Bliklów na piątym roku ASP. Przyglądała jej się z dużym zaciekawieniem. Jerzy Blikle był przedsiębiorcą wielkiego formatu i miłośnikiem sztuki. Władał obcymi językami, pisał wiersze. Miał silną osobowość, a do tego konserwatywne podejście do życia. Uważał, że żona powinna siedzieć w domu, dbać o siebie i wychowywać dzieci, więc często się z nim nie zgadzała. „Ale teść miał wielkie serce, chętnie innym pomagał, łożył na odbudowę Zamku Królewskiego w Warszawie. Był otwarty w kwestiach pro publico bono, czym zaraził Andrzeja. Zawsze powtarzam, że miałam też nadzwyczajną teściową. Aniela Blikle okazała się oczytana i uzdolniona matematycznie. Mogę jej podziękować, że tak wspaniale wychowała swojego syna”.

Ślub pięknej malarki i modelki (podczas studiów pracowała w Modzie Polskiej) i syna najsłynniejszego cukiernika stał się wydarzeniem towarzyskim stolicy. Nie było od nich piękniejszej pary. Dziś ona żartuje, że zgodziła się wyjść za niego za mąż, widząc, jak z poświęceniem zjadał dla niej kwiaty bzu. On zaś mówi, że nie mógł otrząsnąć się z wrażenia po wspólnym pływaniu łodzią wiosłową po Wiśle. Miał katar, a przez to załzawione oczy, ale nie aż tak, żeby nie dostrzec siedzącej naprzeciw niego nimfy w kostiumie kąpielowym. Na studiach krążyła o nim legenda, że w harmonogramie wyznaczał sobie czas na randki. „Matematyka pociągała mnie równie mocno, jak dziewczyny”, śmieje się.

Rok po ślubie urodził się Łukasz. Najpierw mieli skromny pokój, potem udało się zdobyć mieszkanie w spółdzielczym domu.

Piąte pokolenie rządzi!

Kiedy nastała nowa Polska, profesor Blikle postanowił rozwinąć firmę. Na Nowym Świecie kłuły w oczy piękne sklepy, przy którym ich cukiernia wyglądała jak uboga ciotka. Wziął bezpłatny urlop w Polskiej Akademii Nauk, gdzie był dyrektorem naukowym. Sądził, że upora się z tym w kilka miesięcy, a zajęło mu to… 20 lat: „Kiedy objąłem firmę, mieliśmy tylko cukiernię z kawiarnią na Nowym Świecie. A doprowadziłem do powstania piętnastu placówek w Warszawie, w tym trzech kawiarni-restauracji, sklepów delikatesowych i ośmiu cukierni w sieci franchisingu w terenie”.

Jego żona Małgorzata przez wiele lat była w firmie dyrektorem gastronomii, do czego miała smykałkę. Nieraz podpatrywała w cukierni teścia, odziedziczyła też dobry smak po babce pół-Litwince: „Oprócz malarstwa miałam dwie pasje: do gastronomii i budownictwa. I obie mogłam spełnić w firmie Blikle, gdzie zajmowałam się również remontami i dekoracją wnętrz”.

Prezesem rady nadzorczej firmy jest dziś ich syn Łukasz, absolwent prawa na UW i School of Visual Art w Nowym Jorku. Maluje, spędził kilka miesięcy w klasztorze zen, co było świetną szkołą samodoskonalenia. Dziś za najważniejsze zadanie uważa rozwój firmy, co wcale nie jest łatwe w warunkach konkurencji. Wspomaga go w tym żona Małgosia, którą poznał, kiedy jeszcze oboje zajmowali się marketingiem w firmie Blikle.

No i rosną już następcy. „Nasz siedmioletni syn Antoni potrafi zrobić mus czekoladowy i naleśniki. Projektuje pyszne kanapki. Gotować chce Florentynka, nasza trzyletnia córka, i kiedy mam pracę w kuchni, zawsze muszą być trzy stanowiska”, mówi Małgosia. „W tym roku Wigilia będzie w naszym domu w Konstancinie. Niegdyś mieszkał w nim Jerzy Blikle z żoną. Tak więc wieczerza wigilijna wraca do ich domu, do stołu, przy którym świętowali. Tym samym historia zatacza wielkie koło. I to jest piękne”.

Reklama

Zobacz rodzinne zdjęcia Blików i poznaj ich przepisy na bliny z łososiem i pierniczki na choinkę.

Reklama
Reklama
Reklama