Tomasz Kot zabierał syna na plan Akademii pana Kleksa. "Zaczęliśmy kręcić w wakacje i stał się częścią ekipy"
Ojcostwo odmieniło jego spojrzenie na świat
- Beata Nowicka
Introwertyczny, osobny, niezależny. Zwierzę aktorskie. Najlepsi reżyserzy twierdzą, że potrafi zagrać wszystko. Jego paliwem jest… normalność. Tomasz Kot opowiada Beacie Nowickiej, jak odnalazł się w roli ojca, oraz co chciałby przekazać swojemu nastoletniemu synowi, który wiernie towarzyszył mu na planie "Akademii pana Kleksa".
[...]
Czasem nie potrzebujemy definicji. Wystarczy wzorzec, jak Pan… Skąd Pan wiedział, co jest dobre, a co złe? Co wolno, a czego nie wolno?
To, co mam teraz w głowie i w sercu, jest efektem wyciągania wniosków i refleksji z nie zawsze udanych ruchów. Ja się kiedyś w życiu bardzo pogubiłem. Kraków kojarzy mi się z czasem chaosu. Wychowałem się w bardzo katolickim domu, wtedy to była norma. Kościół był silną linią mojego dzieciństwa. Kiedy wyprowadziłem się z domu, trafiłem do Domu Aktora w Legnicy, a stamtąd przeniosłem się bezpośrednio do akademika w Krakowie. Od tamtej pory nie wróciłem do domu w sensie duchowym. W Krakowie wektory mi się porozjeżdżały, byłem pogubiony. Wszystko zanurzyło się w mroku i chaosie. Wiedziałem tylko jedno, że jestem w szkole marzeń i chcę grać. W okolicach 2005 roku doszło do dużego uspokojenia, ważnego remanentu wewnętrznego. Chwilę później, czekając na pierwsze dziecko, myślałem sobie: Co ja odpowiem, jak ona mnie za parę lat zapyta o Boga? Co ja zrobię? Już wtedy nie chodziłem do kościoła, bo przestałem jakkolwiek go rozumieć. Zacząłem bardzo dużo czytać. Ta przygoda niesamowicie mnie wciągnęła. Uzmysłowiła, że znam tylko jedną wersję świata.
Nagle zobaczył Pan, co jest po drugiej stronie?
Tak. Zacząłem żyć bardziej świadomie, mieć własne zdanie. Ta wiedza ciągle się kumuluje w ciszy. Ja w ogóle podejrzewam, że mam mocno introwertyczną naturę, aż dziw bierze, że udaje mi się uprawiać ten zawód. Pamiętam, że gdy po pierwszych wywiadach pojawiła się opinia, że jestem inteligentny, byłem zaskoczony. Ja?! Jak to?! Przecież całe życie słyszałem, że jestem głupi. Lepiej się nie odzywać, bo i tak ciągle jest na mierną. „Poczytaj sobie, zainteresuj się czymś. Boże, na kogo ty wyrośniesz…?!” – takie mam echo z dzieciństwa. Kiedy urodziła się moja Blaneczka, potem Leon, doświadczyłem nowego rodzaju miłości tacierzyńskiej i to było wow! Reaktor jądrowy, przy którym wszystko wysiada. Nawet mój ukochany zawód, o którym myślałem, że to sztandar życia, główna szyna, po której pojadę w świat, wszystko zeszło na drugi plan.
Tomasz Kot, Blanka Kot, premiera serialu „Wielka Woda”, Wrocław, 30.09.2022 rok
Bał się Pan roli ojca czy wskoczył na główkę do tego basenu?
Oczywiście, że się bałem. Ten strach wyznacza nasze granice, co też nie jest złe. Bałem się, czy uda mi się to dobrze zrobić, być dobrym ojcem. To przecież nie jest tak, że kobieta rodzi dziecko i mówi: „Będę zajebistą matką”. Wydaje mi się, że to jest uniwersalny strach. Rozmawiałem wtedy z Magdą Różczką, nasze córki są w podobnym wieku, ostatnio nawet się zaprzyjaźniły. Magda była w zaawansowanej ciąży, a ja jej opowiadałem, że powinienem zapewnić rodzinie jakiś dom, ale nigdy nie brałem kredytu, jeszcze niedawno mieszkałem w akademiku i teraz nagle nie wiem, co mam robić. Boję się. A ona tak siedzi, głaszcze brzuch i mówi: „Stary. Dziecko się rodzi i wszystko staje się jasne. Zawsze znajdziesz siłę”. Tak po prostu. Pomyślałem: Ma rację, jedziemy do przodu. Ludzie mówią: „Nie jestem gotowy na dziecko”. Ale na jakiej podstawie mamy być gotowi? Teoretycznej wiedzy? Nie ma takiej opcji, że ktoś „jest gotowy”. To się po prostu dzieje.
Leon – zostając przy męskiej linii – ma 13 lat. To czas poważnych pytań.
Pyta o życie, a ja mu uczciwie odpowiadam (śmiech).
Domyślam się. Czego chciałby Pan syna nauczyć?
Mądrego wybierania. Życia nie da się nauczyć. Tym bardziej że nie wiemy, jak to życie będzie wyglądało za chwilę. Mój przyjaciel poszedł do szkoły na pierwsze zebranie rodziców i usłyszał od dyrektorki: „Jeśli ktoś z państwa ma »pomysł« na swoje dziecko, to pożegnajcie się z nim w tej chwili. Zastanówcie się, jakie uprawiacie zawody i ile z tych zawodów istniało, kiedy wy byliście mali. Za 20 lat będą potrzebne zawody, o których wam się nawet nie śniło”. Podoba mi się to myślenie. Na bieżąco warto uczyć mądrego szukania i mądrego wybierania. Tyle. Za chwilę na ekrany kin wchodzi „Akademia pana Kleksa”. To była wspaniała przygoda, przez te pół roku zżyłem się z naszą dziecięcą obsadą. Z zachwytem patrzyłem, jak oni myślą, grają, kombinują. Leon był ze mną na planie każdego dnia. Zaczęliśmy kręcić w wakacje i stał się częścią ekipy. Maciek Kawulski szybko uczynił go swoim asystentem od spraw dziecięcych aktorów. To było słodkie. W przerwie go zaczepiałem: „Cześć, Leon, co u ciebie?”. „Tato, teraz nie mogę gadać, bo muszę zapytać ludzi, czy chcą kakałko, czy herbatkę”. „Dobrze, oczywiście…” (śmiech). Czy złapie bakcyla? Sam jestem ciekaw. Chodzi o mądry wybór. Człowiek musi w coś uwierzyć.
Cały wywiad dostępny w nowym numerze VIVY! Man. Magazyn dostępny z trzema okładkami do wyboru. W punktach sprzedaży od czwartku, 23 listopada.