„Moje życie jest przypadkiem”. Szewach Weiss kończy 82 lata! EKSKLUZYWNY WYWIAD VIVY!
1 z 6
Szewach Weiss, były ambasador Izraela w Polce, ceniony polityk izraelski. Urodził się w Borysławiu w rodzinie żydowskiej. W czasie wojny wiele ich bliskich zginęło, ale im udało im się uciec z getta. Byli zmuszeni ukrywać się przez niemal dwa lata. Ocalał z rodzicami, siostrą, bratem dzięki dobrym ludziom. To doświadczenie i pamięć przedwojennego świata naznaczyła go na całe życie. Szewach Weiss w wywiadach podkreśla, że kilkadziesiąt lat od tamtych wydarzeniach, stale toczy się walka z ksenofobią, brutalnością i rasizmem.
Zobacz też: Czułem zapach śmierci”. Szewach Weiss o doświadczeniu wojny i tęsknocie za utraconym światem
„W snach wraca do mnie Borysław, wojna. I stałe pytanie, dlaczego my zostaliśmy uratowani, a tylu ludzi nie? Nie potrafię cieszyć się tym cudem ocalenia, bo ICH nie ma”, mówił nam w trakcie wywiadu.
O życiu w podwójnej ścianie, tęsknocie za utraconym światem, ukochanej żonie Ester, której już nie ma. I o ciągłych pytaniach do Boga, gdzie był, kiedy ludzie ginęli w krematoriach… Szewach Weiss w przejmującej rozmowie z Aliną Mrowińską.
Zapraszamy do galerii ze zdjęciami i wywiadem!
2 z 6
Ma Pan przepiękny widok z okna na Łazienki Królewskie. Czuje się Pan tu jak w domu?
Prawie jak w domu. Bardzo przyzwyczaiłem się do tego miejsca, do pań pokojowych, pań w recepcji, pani dyrektor. Dbają tu o mnie. Kiedy przylatuję z Izraela, zawsze mieszkam w hotelu Hera Uniwersytetu Warszawskiego. Mam przecudnych studentów i doktorantów na uniwersytecie w Centrum Badań nad Współczesnym Izraelem i w Akademii Pedagogiki Specjalnej. Na wykładach sala jest za mała, siedzą wszędzie – na stołach, parapetach. I prowadzimy taki korczakowski dialog. Na przerwach też sobie rozmawiamy. Czuję, że jeżeli kiedyś zdarzyłoby się coś strasznego, wśród nich byłoby jeszcze więcej Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. Wracam do moich studentów każdego miesiąca, na tydzień, dwa. Dzięki nim nie czuję się tu obcy. Opowiem pani zabawną historię: kiedyś ulica Parkowa, przy której stoi hotel, była bezpłatna i parkowałem tutaj moją starą furmanką – mam takie 20-letnie volvo, które przypomina mi czasy ambasadorskie w Polsce. I ląduję któregoś dnia z Izraela, a mój samochód stoi z mandatem, a wzdłuż ulicy parkomaty. Napisałem do straży miejskiej, że nic nie wiedziałem o zmianie, zakończyłem z humorem, że jestem obcokrajowcem i byłem pewien, że ulica Parkowa jest do parkowania. Ale mandat i tak musiałem zapłacić. To miejsce jest w pewnym sensie moją Polską… Przez okno widzę, jak młodzi ludzie biegają, mamy spacerują z dziećmi.
– Proszę zobaczyć teraz, jaki ładny obrazek – starsza pani wolniutko spaceruje z chodzikiem.
…usiadła na ławce. Bardzo lubię patrzeć na starszych ludzi. Polacy zawsze są tacy eleganccy, ładnie, czyściutko ubrani. Starsze panie spacerują z eleganckimi pieskami.
– Piesek też może być elegancki?
Pewnie. Zima była dosyć mroźna, niektóre miały piękne ubranka, takie płaszczyki. A niech pani spojrzy, pod moim oknem stoi kosz na śmieci, nigdy nie widziałem, żeby ktoś rzucił papierosa na ulicę, zawsze do kosza.
– Oj, Panie Profesorze, ma Pan bardzo wyidealizowany obraz Polaków.
Chyba nie… Lubię siedzieć wieczorem właśnie w tym miejscu, gdzie teraz rozmawiamy. Przy zgaszonym świetle. Zapalić fajkę. I często mam taką rekonstrukcję przeszłości. Wraca do mnie przedwojenna Warszawa, mimo że jej nie znałem. Wymyślona pamięć. Tyle tysięcy Żydów tu mieszkało. Na pewno chodzili po parku, pobliskich ulicach. Tyle dzieci żydowskich. I zaczyna się tęsknota do tamtych czasów.
3 z 6
– Za tamtym utraconym światem.
Mój powrót do Polski na służbę ambasadorską w 2001 roku to był powrót do mojego straconego dzieciństwa. Bardzo chciałem przyjechać do Warszawy. Na początku mówiłem takim słabym, „chudym” polskim. Miałem gramatykę dziecka. Uciekliśmy z Polski po pogromie kieleckim, miałem wtedy 11 lat. A wcześniej trzy lata milczeliśmy, ukrywając się. W podwójnej ścianie i piwnicy nie można było nawet kaszlnąć, żeby ktoś nie usłyszał. Nigdy nie byłem w polskiej szkole, pół roku chodziłem w Borysławiu do ukraińskiej. Mówiłem przeważnie w jidysz.
– Co Pan pamięta z tamtych przedwojennych czasów?
Moje miasteczko Borysław, ulice, każdą ścieżkę. Nasz drewniany dom rodzinny, drzewa, chmury. Rok temu byłem tam z moją córką, wnuczką Szirą, synem, moim starszym bratem Aronem i jego dziećmi, wnukami. Dom w ruinie, nakryty deskami. Po wojnie przekazaliśmy go pani Lasotowej, która nas ukrywała. Mieszkała w nim do śmierci, potem jej wnuczka. Rok temu już nikt nie mieszkał. Bardzo przykry widok. Pamiętam dom mojej babci Minci, której zdjęcie wisi w tym pokoju. Żyje ze mną dalej. Pamiętam dobrze ciocię Fajgę, którą zamordowali Niemcy w Kołomyi. Była wtedy w ciąży.
– Tyle tu zdjęć na ścianach, ludzi, którzy już nie żyją, a są jakby w Pana teraźniejszości, otaczają Pana. To nie boli?
Cały czas są ze mną. W każdym żydowskim mieszkaniu, czy w Polsce, czy w Izraelu, Stanach Zjednoczonych, gdziekolwiek na świecie, dom jest muzeum martyrologii. I z tym się żyje. Ja nie chcę, nie mogę tego świata wyrzucić z pamięci. Mój tata w każdym miejscu, w którym się ukrywaliśmy, miał ze sobą taką torebkę ze zdjęciami. I bardzo jej strzegł. Były z nami w piwnicy, w podwójnej ścianie. Tak myślę, że moje życie jest przypadkiem. Też byłem w niemieckim planie skazany na likwidację. Ocalałem z rodzicami, siostrą, bratem dzięki dobrym ludziom, którzy nas ratowali, ukrywali, mimo że groziła im za to kara śmierci. W dzień żyję normalnie, a w nocy wraca zagłada. Wraca zamordowany dziadzio, jego twarz, czucie jego ręki podczas naszych spacerów. Wraca sąsiad, który ukrywał się z naszą rodziną. Kiedy w dniu wyzwolenia wyszedł z tej strasznej ciemności i nie znalazł żony i córeczki, popełnił samobójstwo.
– To, że Pana rodzina ocalała, razem wyszliście z ciemności, jest dla Pana cudem?
Tu już wchodzimy w metafizykę. Właściwie wszystko jest cudem. To, że ktoś stworzył świat, że on istnieje, mimo ciągłych wojen. Cudem jest człowiek i jego umysł. Cudem jest też mrówka, pająk, drzewo. A co do wiary w cuda, tu zaczynają się problemy. Odpowiedzi szukam w snach. Od kilku lat moje życie w snach jest ciekawsze niż w rzeczywistości realnej.
– Śni Pan każdej nocy?
Po kilka razy. Wraca całe moje życie. Mamę mam jakby pod powiekami, jakby cały czas mówiła do mnie: „Bądź ostrożny, uważaj”. Wraca Borysław, wojna. I stałe pytanie, dlaczego my zostaliśmy uratowani, a tylu ludzi nie? Nie potrafię cieszyć się tym cudem ocalenia, bo ICH nie ma. Co roku 27 stycznia, w dzień wyzwolenia Auschwitz, przyjeżdżają tysiące ludzi z całego świata na Marsz Żywych. Trzecie pokolenie młodzieży żydowskiej, polskiej. Ja bym to nazwał inaczej – Marsz Pamięci. Po nich został popiół. A to, że my żyjemy, jest przypadkiem albo jak ktoś woli cudem. Ale dlaczego my…? Byliśmy lepsi, bardziej religijni? Moi dziadziowie każdego dnia rano spędzali dwie godziny w synagodze w Borysławiu, potem szli do pracy. Pamiętam, jak w piątek po obiedzie brali mnie ze sobą do synagogi, pamiętam kantorów. W szabasowy wieczór palącą się świecę mojej mamusi, modlitwę po wieczerzy. Gdzie był Bóg, kiedy ludzie ginęli w krematoriach? Rozmawiam z Nim, modląc się do Niego. Do dziś nie dostałem odpowiedzi.
– Pamiętam, kiedy rozmawialiśmy po pogrzebie Ireny Sendlerowej, powiedział Pan, że najważniejszą lekcję życia dostał Pan od taty, kiedy ukrywaliście się w podwójnej ścianie…
Dla mnie Irena Sendlerowa jest bohaterem, szkoda, że nie dostała Pokojowej Nagrody Nobla. Bohaterami są moi Sprawiedliwi – pani Lasotowa, rodzina Góralów, pani Potężna, Ben Gurion – twórca państwa Izrael, Icchak Rabin – premier, który został zamordowany w czasie pokojowej demonstracji, stałem wtedy obok niego. Bohaterami są moi rodzice. Mój Boże, jaka siła, jaka moc wtedy w nich była, żeby nas uratować… A wracając do podwójnej ściany, tam miałem egzamin z egzystencji. W takim miejscu nie można wytrzymać…
4 z 6
– Ta podwójna ściana to była przestrzeń między przedwojennym sklepem Pana taty a magazynem. 60 centymetrów szerokości. Przez siedem miesięcy ukrywało się tam osiem osób. Ile Pan miał wtedy lat?
Osiem. Stale byliśmy głodni. Raz dostałem takiego ataku, krzyczałem: „Cukier, cukier!”. Tak bardzo chciałem coś słodkiego. Tata mi wtedy powiedział: „Szewciu, jesteśmy tu ósemką, jak będziesz krzyczał, to przyjdą Niemcy i wszystkich nas zabiją. Nie zmuszaj mnie, żebym musiał ciebie zadusić”. Płakałem. Tata też płakał. To były sytuacje nieludzkie, stworzone w Europie przez faszyzm. Tamten świat nie miał podstawowych wartości. Człowiek nie miał żadnego znaczenia. A ja byłem dzieckiem, które musiało kilka lat żyć w ciągłym strachu, które musiało rozumieć, że nie może głośno mówić ani nawet płakać.
– Kiedy myślą o tym ludzie, którzy nie przeżyli wojny, nie są w stanie wejść nawet w ułamek tamtej rzeczywistości, Pana myśli wtedy, strachu.
To jest nie do ogarnięcia. Nie do zrozumienia. Trzeba być albo prorokiem, albo wielkim pisarzem. Trzeba być Szymborską, żeby to poczuć. Patrzę teraz na ulicę za oknem i pojawiła się myśl, że z tych tysięcy Żydów, którzy tu spacerowali przed wojną, większość zginęła. I nawet nie leżą na cmentarzu, nie mają swojego grobu. Nic. Żyją tylko w naszej pamięci. Ja już należę do ostatniego pokolenia dzieci Holocaustu.
– Po podwójnej ścianie była piwnica – najwyższy punkt miał 35 centymetrów. Wrócił tam Pan kilkanaście lat temu w czasie realizacji filmu dokumentalnego.
Spędziliśmy tam może ze dwie godziny. Nie mogłem dłużej. Czułem zapach śmierci. Nie może pani tego zrozumieć. Śmierć ma zapach przypominający trochę ogień, dym, ciemność. W piwnicy tata uczył mnie pisać i czytać, na kartkach książki „Hrabia Monte Christo”. Pani Lasotowa przynosiła nam jedzenie, ołówki. Pamiętam zapach strachu. Do tego człowiek nie może się przyzwyczaić. I pamiętam ten szok, kiedy po dwudziestu jeden miesiącach mogliśmy wyjść z piwnicy. Ósemka szkieletów. I światło niewyobrażalne. To był sierpień, piękny dzień. Słońce takie mocne. Do dziś nie daję sobie rady ze słońcem. W Izraelu zawsze szukam cienia. Tę zasłonę w moim pokoju do końca odsłaniam dopiero wieczorem.
– Jak wygląda Pana wieczór?
Kiedy wracam z wykładów, włączam kanał Historia i oglądam filmy dokumentalne. Dużo czytam, piszę książki. Wszystkie ręcznie. Nie mogę się przyzwyczaić do tej fantastycznej technologii elektronicznej. Kiedy piszę ręcznie, każde słowo otwiera mi jakieś wewnętrzne okienko. Piszę przecież i głową, i sercem. Jest w tym jakaś metafizyka.
– Pana wnuczka pyta o Pana dzieciństwo?
Ostatnio częściej. Przeczytała moje książki przetłumaczone na hebrajski. Szira ma 23 lata, zajmuje się produkcją filmową, studiuje w Izraelu, nawet miała zamiar przyjechać do Szkoły Wajdy. Holocaust jest cały czas w naszym życiu. Rodzina mojej świętej pamięci małżonki Ester zginęła na Litwie.
– Już 11 lat, jak Pana żony nie ma.
Cały czas istnieje w moich snach. Moja Ester. Zawsze jest blisko mnie. Kocham Ją teraz jeszcze bardziej. A tęsknota jest bez końca. Przypominam sobie nasze zagraniczne podróże, spacery w Łazienkach. Co drugi weekend jechałem do Izraela i co drugi weekend Ester przyjeżdżała do Polski. W ten sposób każdego tygodnia byliśmy razem. Ester nadal pracowała, była dyrektorem szkoły i nie chciała być moją walizką dyplomatyczną. Bardzo dobrze to rozumiałem.
– Jak się poznaliście?
W izraelskiej armii. Najpierw, w 1956 roku, zobaczyłem Ją na okładce bardzo popularnego tygodnika. Pod zdjęciem był podpis: „Ester Kachanowicz została wybrana najpiękniejszym żołnierzem w Izraelu”.
– Zakochał się Pan w tej dziewczynie z okładki?
Mniej więcej. Służyłem wtedy w komendanturze na północy kraju. Byłem odpowiedzialny za logistykę samochodową, prowadziłem też różne spotkania, wieczorki. I któregoś dnia Ester przyjechała do naszej komendantury. Wszyscy zwariowali na jej punkcie – lekarz, rzecznik wojskowy, oficerowie. A ja byłem tylko sierżantem. Ale los mi sprzyjał. Komendant sił północnych, generał Icchak Rabin, polecił zorganizować po Seder Pesach – wielkanocnej kolacji – coś, żeby żołnierzom było przyjemniej. Po rozmowie z Rabinem podszedłem do Ester i powiedziałem: „Masz tutaj książkę Natana Altermana. Dzisiaj wieczorem ten i ten wiersz przeczytasz”. Zgodziła się. I tak się wszystko zaczęło, jak u Humphreya Bogarta w „Casablance”. Miałem 20 lat. Po trzech latach wzięliśmy ślub. A po wielu latach Ester mi opowiadała, że kiedy przedstawiła mnie swojej matce, usłyszała od niej: „Złap go, on będzie premierem”. Premierem nie zostałem, ale byłem przewodniczącym Knesetu. A premier Icchak Rabin zawsze powtarzał: „Ja jestem waszym swatem”.
– Powiedział Pan po śmierci żony, że para powinna odchodzić razem. Nadal Pan tak myśli?
Może nie razem, ja pierwszy powinienem odejść.
– Czas w ogóle nie leczy ran?
Są różni ludzie. U mnie nie. Moja rana się nie wygoi.
5 z 6
– Kiedyś pewna psycholog powiedziała mi, że są takie rany, które zawsze w nas będą. Możemy tylko się nauczyć robić mądre opatrunki. Wierzy Pan, że żona gdzieś tam jest?
Nie wiem… Bardzo chciałbym. Chciałbym Ją kiedyś spotkać, Ją, Ich. Ale szczerze, nie wierzę.
– Ja głęboko wierzę, że jakaś cząstka moich bliskich zmarłych, wszystkich zmarłych gdzieś jest. To jest takie niewytłumaczalne poczucie, że wszystko się nie kończy tutaj.
Ma pani ogromne szczęście. Wiara jest szczęściem. Zazdroszczę pani. Bóg jest dla mnie abstraktem, to zbiór wartości, dziesięcioro przykazań. Bóg to moralność. Czy On rządzi światem? Nie wiem. Gdyby rządził totalnie, toby Hitler się nie ujawnił. A z drugiej strony Ktoś stworzył doskonały świat. Pełen cudów. Intelektualnie nie chcę zostać bez wiary. Nie wierzę kilku moim przyjaciołom, kiedy mówią, że nie mają żadnej wiary. To jest niemożliwe. Żyć na tym świecie, codziennie patrzeć na jego cuda i nie mieć jakiejkolwiek wiary. Jak byłem dzieckiem, wyobrażałem sobie Boga jako ogromnego bałwana, trzymał w prawej ręce jakieś drzewko, a może kosę, i miał obojętne oczy.
– Straszny obraz.
Te obojętne oczy to już może pamięć związana z Zagładą. Nie wiem, jak wyglądał Bóg w moim pięknym, przedwojennym dzieciństwie. Nie bardzo pamiętam.
– Zastanawiam się… jeżeli w życiu człowieka wydarzy się tyle strasznych rzeczy, coś w nim na zawsze umiera?
To nie tak, jest jakaś niepełnosprawność, jakby człowiek stracił rękę, nogę, kawałek serca. Czuję to, może nie umiem dobrze ubrać myśli w słowa. Ale też coś się wtedy rodzi. Taki człowiek ma szerszą tożsamość, głębsze poczucie istoty życia. To nie jest przypadek, że najważniejsze, najwspanialsze dzieła literatury, muzyki związane są z tragedią.
6 z 6
– Miał Pan 11 lat, kiedy uciekliście z Polski. Nadrabiał Pan później stracone dzieciństwo?
To niemożliwe. Byłem starym dzieckiem. Ale wie pani, to, że byłem w Izraelu sportowcem, wynikało z tego, że chciałem pokazać, że my nie jesteśmy tylko szkieletami. Dla niektórych moich kolegów, którzy nie przeszli przez Holocaust, byliśmy jakby „niższymi” ludźmi. Mówili: „Powinniście walczyć”…
– Na co Pan w życiu czeka?
Nie chcę jeszcze umierać. Kiedy się czymś denerwuję, mówię w złości: „Żebym się nie zbudził rano”, mając jednak nadzieję, że się zbudzę. Chciałbym dożyć czasu, kiedy nie będę się czuł obcy na Bliskim Wschodzie. Bo z punktu widzenia naszych sąsiadów my jesteśmy tam obcy. Wierzę, że jest możliwa jakaś solidarność między nami. Ale czy ja zdążę dożyć pokojowego Bliskiego Wschodu? Modlę się, żeby moja córka, syn, mój naród mogli w nim żyć. Marzę, żeby znalazły się leki, które pokonają raka. Żeby ludzie nie musieli na tę straszną chorobę umierać, jak moja Ester.
– Życie to jednak zbiór przypadków czy może los, przeznaczenie?
Jednak zbiór przypadków, na który człowiek ma tylko pewien wpływ. I musimy się w tym odnaleźć. Lubię takie zdanie z Talmudu: „Teraz rób, co możesz, i rób dobrze”. Myślę czasem, kim bym był, gdybyśmy w 1946 nie opuścili Polski? Może naukowcem, może dziennikarzem, politykiem…
– Cały czas podczas naszej rozmowy pali Pan fajkę.
Palę prawie sześćdziesiąt lat. Wydaje mi się, że umrę z fajką w ustach. A może z powodu fajki. To moja patologia, nie mogę się odzwyczaić. Ale chcę się zwrócić do wszystkich naszych czytelników – nie palcie, chociaż ja nie mogę być osobistym przykładem. Pocieszam się, że fajka mniej szkodzi niż papierosy i że to jest u mnie bardziej jakiś rytuał, w którym więcej jest zapalniczki, dymu niż wypalonego tytoniu.