Sylwia Grzeszczak o ukochanym: „Zawsze był blisko mnie i mi pomagał. Pozwolił mi uwierzyć w siebie”
„Jego wsparcie okazało się bezcenne”
- Elżbieta Pawełek
Wokalistka rzadko otwiera się na temat życia prywatnego. W rozmowie z Elżbietą Pawełek dla VIVY! odważyła się opowiedzieć o traumatycznych przeżyciach w show-biznesie. "O ile zawsze miałam niesamowite wsparcie publiczności, to czułam, że w branży nie zawsze wszystkim pasuję, nie do końca komuś to grało… [...] Przeszłam trudną drogę w show-biznesie. W ciągu tych 15 lat nigdy o tym nie mówiłam, bałam się. Stąd dziś jest taka radość z dobrych opinii, pracy z fantastycznymi ludźmi, po prostu szczęście", mówi Sylwia Grzeszczak.
Jej największym wsparciem od początku jest ukochany, Marcin Piotrowski, którego fani znają pod pseudonimem Liber. Artyści dziewięć lat temu stanęli na ślubnym kobiercu, a w 2015 roku na świecie pojawiła się ich córeczka, Bogna. Poznali się dzięki wspólnej pasji. Pracowali w tej samej firmie. "Zawsze był blisko mnie i mi pomagał. Jego wsparcie okazało się bezcenne", mówi artystka w rozmowie z Elżbietą Pawełek. Sylwia Grzeszczak wiele zawdzięcza ukochanemu.
Sylwia Grzeszczak o wsparciu ukochanego
Bardzo wcześnie weszłaś w show-biznes.
Tak, w wieku 20 lat wydałam swój pierwszy solowy singiel „Małe rzeczy”, który przyniósł mi olbrzymi sukces, i jako artystka powinnam kłaść się spokojna i radosna do łóżka. Tymczasem zamartwiałam się, czy menedżer nie zadzwoni do mnie przed snem i znów mnie nie zruga. Doszło do tego, że nie zasypiałam, czuwałam, bo czułam nieustanny lęk. Za brak odpowiedzi, na przykład na maila, dostawałam rano sporą dawkę emocji, więc kiedy przyszedł mail, bałam się go otworzyć.
A jednak uporałaś się z demonami przeszłości, co dało Ci siłę?
Dziś mam 34 lata i większe doświadczenie. Z perspektywy czasu patrzę na to i mówię: OK, byłaś w stanie przez to przejść, zachować zimną krew i otworzyć nowy etap w swoim życiu. A siła? Myślę, że dała mi ją szkoła muzyczna, do której chodziłam od szóstego roku życia. Stała się dla mnie sporym wyzwaniem. Ćwiczyłam każdą nutkę, a przez te mozolne ćwiczenia doskonaliłam siebie i swój charakter. Przez kilkanaście lat od małego jeździłam sama do szkoły przez całe miasto. Zaczynałam zajęcia o siódmej rano, a kończyłam o dziewiątej wieczorem. Zdawałam dwie matury z przedmiotów ogólnokształcących i historii muzyki, zrobiłam dyplom z fortepianu. Te doświadczenia umocniły mnie i ukształtowały mój charakter. Dzięki nim pewniej czułam się na scenie. Bez nich nie byłabym tak silna, nie miałabym dystansu do wielu spraw. A dziś mogę robić wiele rzeczy naraz, wybrać dla siebie najlepszą drogę, nie wchodzić w relacje z ludźmi niebudzącymi zaufania. To złe było kiedyś i już nie wróci. Teraz doświadczam wielu wspaniałych sytuacji. Na pewno zyskałam wewnętrzną siłę i wytrwałość. Wychodzę na scenę z taką mocą, że chce mi się rozwalić głośniki. Ale w moim 15-leciu było też mnóstwo przepięknych momentów. Naprawdę pięknych, i na nich chcę się skupić. Tu muszę wspomnieć o Marcinie, z którym pracowałam od samego początku w tej samej firmie – zawsze był blisko mnie i mi pomagał. Jego wsparcie okazało się bezcenne.
Czytaj też: „Ja chyba jestem taki urwis, a ty jesteś spokojny”. Miłość od pierwszego wejrzenia Sylwii Grzeszczak i Libera
Sylwia Grzeszczak, Liber, Eska Music Awards, 2009
Sylwia Grzeszczak, Liber, Sylwester 2019 w Warszawie
Choć on, znany jako Liber, wywodził się z hip-hopu i rapu, Ty zaś wywodziłaś się z popu…
Marcin przede wszystkim pozwolił mi uwierzyć w siebie. Że tworzę i śpiewam dla ludzi, i to jest najważniejsze. Jeździłam z nim na koncerty hiphopowe, miałam wtedy może 15 lat, on zaś był dorosłym chłopakiem. I gdzieś nasze światy hip-hopu, rapu i popu się połączyły. On miał już doświadczenia w branży, poznał ją od podszewki, więc dużo się przy nim uczyłam. To, że mogłam wsiąść do busa, pojechać na koncert, zobaczyć, jak to wszystko funkcjonuje, było dla mnie naprawdę cenne. A były sytuacje hardcore’owe jak garderoba w jakiejś mordowni, gdzie odbywały się bijatyki. Ale wtedy byłam już pełnoletnia. Dzisiaj, choć bywam i śpię w pięknych miejscach z racji koncertów, nie przeszkadza mi to, że czasem może pójść coś nie tak.
A pamiętasz swój pierwszy występ w telewizji?
Bardzo dobrze, to był program „Od przedszkola do Opola”. Miałam wtedy pięć lat, wypadły mi zęby, a miałam zaśpiewać „Byle było tak” Krzysztofa Krawczyka. Tak silnie to przeżywałam, że pomyliłam przejścia i znalazłam się na końcu utworu. Krzysztof Krawczyk okazał się jednak czujny i razem dośpiewaliśmy do końca. Po latach oboje ciepło to wspominaliśmy. Tytuł programu okazał się proroczy, bo później niejednokrotnie występowałam w Opolu, odbierając statuetki. Po własnych doświadczeniach uważam jednak, że ten występ był za wczesny. Dzieci powinny mieć dzieciństwo, uwielbiam, jak śpiewają, ale trzeba uważać, kiedy znajdą się w show-biznesie. Choć z drugiej strony wczesny start może dać im większą pewność w późniejszej karierze. Ja zostałam rzucona na głęboką wodę…
Masz o to żal do mamy?
Nie, nie obwiniam jej o to. Jako matka zrobiła wszystko, co mogła, ale nie mogła przewidzieć wszystkiego. Chciała dla mnie dobrze, mimo wszystko poświęciła dużo swojego czasu, żeby mnie wykształcić. A błędy? Na pewno też je popełnię nieraz. Należy wyciągnąć wnioski i być lepszą wersją siebie.
Cała rozmowa dostępna w nowym numerze VIVY! Magazyn znajdziecie w punktach sprzedaży w całej Polsce od czwartku, 14 września 2023 roku.
Czytaj też: Sylwia Grzeszczak o traumatycznych przeżyciach w show-biznesie: „Próbowano zniszczyć mi życie prywatne”