Sylwia Grzeszczak o traumatycznych przeżyciach w show-biznesie: „Próbowano zniszczyć mi życie prywatne”
„W ciągu tych 15 lat nigdy o tym nie mówiłam, bałam się”
- Elżbieta Pawełek
Ma rzesze fanów, platynowe płyty i zawsze pełną widownię, ale księżniczka polskiego popu przez długie lata nie mogła cieszyć się sukcesami. Była jak piękny ptak uwięziony w klatce. O traumatycznych przeżyciach w show-biznesie, strachu i samotności, a wreszcie odrodzeniu się, które dało jej radość życia, Sylwia Grzeszczak opowiada po raz pierwszy w przejmującej rozmowie z Elżbietą Pawełek.
Sylwia Grzeszczak o traumatycznych przeżyciach w show-biznesie
Na Top of The Top Sopot Festival zaśpiewałaś swoje wielkie hity: „Tamtą dziewczynę”, „Małe rzeczy”, „Księżniczkę” i skradłaś serce publiczności, która z radością Ci wtórowała. Spodziewałaś się tak gorącego przyjęcia?
Publiczność nigdy mnie nie zawiodła, za co jestem jej bardzo wdzięczna. Tworzę muzykę właściwie od dzieciństwa, ale ostatnie 15 lat zostało okupione masą wyrzeczeń. Pamiętam moje wcześniejsze doświadczenia – każdy występ, zwłaszcza na takiej scenie jak w Sopocie, to były ogromne napięcia i emocje. Dziś są one inne niż dawniej. Nauczyłam się wychodzić na scenę w sposób dojrzały, z lekkością, co zostało zauważone przez krytyków. Prawdę mówiąc, po raz pierwszy, odkąd jestem w branży muzycznej, otrzymałam tyle fantastycznych recenzji, choćby od Tomasza Raczka, co bardzo sobie cenię. Zawsze dostawałam mnóstwo nagród, ale nigdy nie spadł na mnie taki grad komplementów ze strony mediów i artystów z branży.
Pisano, że rozbujałaś cały festiwal, że każdy Twój występ to był ogień. Jak ma się tyle atutów, świetny głos, pasję tworzenia, to chyba musi być dobrze?
Nie do końca. O ile zawsze miałam niesamowite wsparcie publiczności, to czułam, że w branży nie zawsze wszystkim pasuję, nie do końca komuś to grało… Natomiast jestem wdzięczna wszystkim mediom, które od początku wspierały mnie jako artystkę. Przeszłam trudną drogę w show-biznesie. W ciągu tych 15 lat nigdy o tym nie mówiłam, bałam się. Stąd dziś jest taka radość z dobrych opinii, pracy z fantastycznymi ludźmi, po prostu szczęście. Ale nie zapomnę, jak kiedyś wychodziłam na scenę z poczuciem, że ten sukces nie jest do końca mój. Oczywiście mogę oddać zasługi ludziom, którzy ze mną współpracowali, ale nie na warunkach, jakie mi narzucono. Wielokrotnie byłam źle traktowana. Zebrało się we mnie tyle goryczy, że czara się przelała. Dziś mam siłę, żeby to powiedzieć. Ponad 10 lat temu tuż przed występami, między innymi w Sopocie, potrafiono mnie zrugać lub przychodził do mnie ktoś z branży, żeby pogadać, a menedżment mówił: „Nie rozmawiaj z nią, bo ona cię nie lubi” albo „Ona nie chce z tobą teraz rozmawiać”. Podnosiło mi to ciśnienie tuż przed wyjściem na żywo, a powinnam mieć komfort psychiczny jako artystka. Ale kiedy już byłam na scenie, nigdy nie pokazałam ludziom, że coś jest nie tak, nigdy nie załamał mi się głos. Scena dodawała mi siły, bo czułam się na niej zawsze megapewnie, byłam wtedy jak wulkan energii, obojętnie, co by się nie działo, szłam z uśmiechem do przodu. Kiedyś Kuba Wojewódzki po programie ze mną udzielił mi bardzo cennej wskazówki. Kiedy rozmawialiśmy, mój menedżment już niecierpliwie zaglądał przez drzwi. Ale nie było tak, że siedziałam cicho. Potrafiłam się odszczeknąć i walczyłam o swoje. W branży puszczono famę, że jestem zamknięta, że nie można ze mną rozmawiać i nie lubię ludzi. Wszystko po to, żeby ograniczyć moje branżowe kontakty. Czułam się wyautowana społecznie. A jednocześnie miałam miliony fanów. Kochałam tworzyć, choć próbowano mi odebrać całkowicie radość z tworzenia i zniszczyć mi życie prywatne, ale to się nie udało. W tej pracy też inni artyści czuli się tak zaszczuci, że mijając się na back-stage’u, nie odzywali się do siebie ani słowem. To jest niesamowite, że jedna osoba sterowała wszystkimi i wszystkim wokół siebie tylko po to, żeby odnosić własne chore sukcesy. Kiedy spostrzegliśmy, że coś jest nie tak, i zaczęliśmy ze sobą rozmawiać, okazało się, że wszyscy byli wykończeni psychicznie. Nie mogliśmy nacieszyć się sukcesami, bo już trzeba było pracować na kolejne.
Sylwia Grzeszczak, Dzień Dobry TVN, 2014
Nie mogłaś powiedzieć „stop!” i wysiąść z tego pędzącego na oślep pociągu?
Nie mogłam, miałam podpisany kontrakt. Musiałam zrobić trzy płyty. Nie mogłam też przewidzieć, jak to się potoczy na sto procent. A z drugiej strony były marzenia o zrobieniu płyt, stworzeniu hitów dla ludzi. Kierowałam się sercem. Pracowałam ciężko na to, co osiągnęłam. Przychodziłam zawsze z gotową piosenką skomponowaną przez siebie i pomysłami. Przez 10 bitych lat jeździłam do studia w Trójmieście, tworząc każdą nutę. Wracałam nad ranem z demówkami i puszczałam je sobie w hotelowym pokoju. Zawsze jednak wmawiano mi, że to dzięki innym są te wszystkie sukcesy, że wychodzono je dla mnie. To było okropne, nigdy nie powinno mieć miejsca. Kiedy zorientowałam się, że coś jest nie tak w tej współpracy, że dziwnie się czuję, to nie mogłam się z niej wywinąć. Pamiętam rozmowę w restauracji w centrum Warszawy. Grzecznie poprosiłam, że chciałabym wyjaśnić kilka kwestii, a w zamian posypały się groźby: „Nie wygrasz ze mną, i tak mam najlepszych prawników”. Nie zamierzałam walczyć z prawnikami, chciałam po prostu śpiewać dla ludzi, cieszyć się, przeżywać wszystko na normalnych warunkach.
Wtedy wszyscy fascynowali się grzywką Sylwii Grzeszczak.
Dużo dziewczyn chciało mieć taką samą grzywkę jak ja. Słyszałam od fryzjerów, że przychodziły do zakładu i zamawiały sobie fryzurę à la Sylwia Grzeszczak – proste włosy z prostą grzywką. Tymczasem po dwóch latach współpracy, a były to moje początki, zobaczyłam u siebie totalnie siwą głowę. Wtedy uświadomiłam sobie, że jest źle. Pamiętam te wszystkie emocje przy odbiorze nagród, kiedy mówiono mi: „Musisz za nie podziękować”. Miałam gonitwę myśli, właściwie od kogo jest ta nagroda, za co to jest? Dziękowałam publicznie menedżmentowi, choć z tyłu głowy zawsze miałam, że przede wszystkim dziękuję tym, którzy zawsze byli blisko mnie, wspierali mnie, i moim fanom. Jędza ze mnie, że pomyślałam tylko o nich. Za artystą stoi sztab ludzi, ale nie zawsze dobrych ludzi. I to, co artysta wynosi na scenę, jest okupione wyrzeczeniami. Mówię to ku przestrodze tym, którym marzą się kariery muzyczne: Realizujcie marzenia, ale uważajcie na to, kto obok was stoi. Nikt nie ma prawa na siłę wami sterować czy odbierać wam godności. Od dobrych kilku lat, na szczęście, pracuję z ludźmi, którzy są bardzo zaangażowani, lubią to, co robią. Jest świetna atmosfera. Uwielbiam z nimi pracować, być na planie zdjęciowym, robić kampanie, z którymi wcześniej nie miałam kontaktu. To megatwórcze, jak cały team idzie z radością w jednym kierunku. Mój cały zespół to bardzo zdolni, kreatywni ludzie.
Bardzo wcześnie weszłaś w show-biznes.
Tak, w wieku 20 lat wydałam swój pierwszy solowy singiel „Małe rzeczy”, który przyniósł mi olbrzymi sukces, i jako artystka powinnam kłaść się spokojna i radosna do łóżka. Tymczasem zamartwiałam się, czy menedżer nie zadzwoni do mnie przed snem i znów mnie nie zruga. Doszło do tego, że nie zasypiałam, czuwałam, bo czułam nieustanny lęk. Za brak odpowiedzi, na przykład na maila, dostawałam rano sporą dawkę emocji, więc kiedy przyszedł mail, bałam się go otworzyć.
Cała rozmowa dostępna w nowym numerze VIVY! Magazyn znajdziecie w punktach sprzedaży w całej Polsce od czwartku, 14 września 2023 roku.
Co jeszcze w nowej VIVIE! 17/2023?
Niezwykły wywiad z Ewą Kasprzyk i jej córką, Małgorzatą Bernatowicz. Michał Figurski opowiada nam o życiu, które buduje na nowo. Oprócz tego, wyjątkowy materiał z Allanem Starskim, który mówi „Ciągle żyję w świecie wyobraźni”.
Sprawdź też: Dawid Podsiadło i Maria Dębska przyłapani na intymnym nagraniu. Fani nie mają już wątpliwości