Reklama

Od pięciu dekad tworzy muzykę. Zespół KOMBI, który założył, wciąż koncertuje i święci kolejne tryumfy. Ale, jak sam mówi, wie, że życia to róża, która ma też kolce. Sławomir Łosowski w osobistej rozmowie z Krystyną Pytlakowską opowiada o zmieniających się trendach, fanach, odejściu z zespołu Grzegorza Skawińskiego, osobistych zakrętach i życiowych woltach. I zaznacza, że ma jeszcze sporo do pokazania!

Reklama

Krystyna Pytlakowska: Czterdzieści sześć lat w zespole Kombi to długo?

Sławomir Łosowski: Ponad pół wieku. Gram od 1969 roku, więc już 53 lata. Zaczęło się w liceum, w klasie maturalnej, gdy założyłem własny zespół i do dzisiaj go prowadzę. Wpierw występował pod nazwą Akcenty, potem KOMBI, obecnie dodaję do tej nazwy jeszcze moje nazwisko, aby wizerunkowo było jasne, o kogo chodzi. A więc całe dorosłe życie zarządzam tą muzyczną firmą, w której realizuję swoją koncepcję artystyczną. Taką drogę wybrałem w młodości i idę nią dalej.

Wszyscy w młodości chcą być muzykami i grać.

Tak, ale w tamtej epoce tylko niewielu ludzi brało się za muzykę. Myśleli bardziej pragmatycznie o zdobyciu zawodu, pójściu na studia. Miałem poważny problem z wyborem drogi, bo na początku wcale się do tego nie paliłem. Namawiał mnie do założenia zespołu perkusista, kolega szkolny i z harcerstwa, byłem drużynowym ZHP. Pytałem go, do czego taki zespół jest mi potrzebny. No to mi wytłumaczył, że mam predyspozycje nie tylko muzyczne, ale i organizacyjne, że to rokuje na sukces i się zaczęło. Dla mnie jednak tamte lata to już prehistoria. Żyję teraźniejszością i przyszłością, a nie tym, co było.

Tylko, że przeszłość zahacza o przyszłość. Zespół cały czas istnieje.

Jasne, przeszłość tworzy fundament przyszłości. Zespół gra. Była co prawda przerwa spowodowana trudniejszym okresem w moim życiu, ale nie tylko wróciłem do muzyki, ale ostatnie lata to mój bardzo twórczy okres. W czasie tak długiej historii zespołu zmieniała się muzyka, zmieniał się skład. Zaczynałem od rocka, bluesa, jazzu; pod nazwą Akcenty odnieśliśmy wielkie sukcesy, grając muzykę z pogranicza jazzu i elektronicznej muzyki eksperymentalnej, następnie pod nazwą KOMBI staliśmy się jednym z najbardziej popularnych zespołów w latach 80.

Nasza muzyka, zawsze była nasycona elektronicznymi brzmieniami. Koncerty Akcentów miały już w 1971 r. nazwę „Żywa muzyka elektronowa”. Więc moja elektronika nie zaczęła się, jak niektórzy młodzi myślą, wraz z płytą „Nowy rozdział”, która dla nich jest historią, ale dużo wcześniej. Przeszłość jest w tym, że nasz zespół do dzisiaj wyróżnia się dużym wykorzystaniem elektronicznych instrumentów i brzmień oraz gra na koncertach nasze największe hity, lecz w nowych utworach idziemy cały czas do przodu.

Kombi, które Pan założył, przeżywało różne okresy. Nie jest to łatwa historia.

Tak, lata 70. to trudny okres. Mało koncertów, walka o przetrwanie. Potem lata 80. wielkie sukcesy, dużo koncertów, koncerty w wielu krajach Europy i świata. Początek lat 90. słabszy, a następnie zawieszenie przeze mnie działalności aż do 2004 r. Potem długi okres wracania do muzyki i silny powrót do gry od 2016 r., przy okazji 40-lecia KOMBI. Największym wstrząsem w historii zespołu było trzydzieści lat temu odejście z KOMBI Grzegorza Skawińskiego, który po 16 latach pracy w zespole postanowił realizować własną karierę muzyczną. Było to dla mnie w pewnym sensie zrozumiałe widząc, jak fascynują go jego gitarowi idole w USA. Rola gitary w KOMBI nie była dominująca. W największym naszym przeboju „Słodkiego miłego życia” nie ma gitary. Dlatego jego odejście było podyktowane chęcią pójścia drogą muzyki z wiodącą rolą gitary. Muzycy w zespole muszą dostosować się do koncepcji lidera. Jeżeli chcą realizować własne pomysły artystyczne, to odchodzą lub równolegle realizują swoje projekty.

Czytaj także: Dlaczego nie ma dzieci i co jest najważniejsze w życiu? Grzegorz Skawiński ujawnia swoje tajemnice

Kulturalni.pl

Koncert zespołu KOMBI w Scenie Cegielnia, Radzymin 20.05.2022

Jednak jego odejście było dla Pana trudne do przeżycia.

Jak już wspomniałem, dla mnie raczej nie, ale przede wszystkim dla tysięcy fanów KOMBI. Oni traktowali je, jak mi mówili, jako rodzaj dezercji i to dla nich było trudne do przeżycia, a dla niektórych jeszcze jest nadal. Mógł realizować swoje projekty równolegle do KOMBI. Nie miałem w pracy z Grzegorzem żadnych większych problemów, a jego wkład w dorobek zespołu był niepodważalny. Nie było racjonalnego powodu, aby odchodził. Ale jak się później okazało, jego odejście stworzyło dla mnie przestrzeń do innych działań, które zaowocowały w latach następnych i dzisiaj. Zmiany składu są rzeczywistością większości zespołów muzycznych. Zespół to w gruncie rzeczy przedsięwzięcie artystyczno-gospodarcze. Muzycy z tego się utrzymują, każdy zarabia pieniądze na muzyce, niezależnie od tego, czy gra w takiej czy innej orkiestrze.

Nie poddał się Pan jednak, chociaż różne zakręty życiowe się u Pana zdarzały.

Jeżeli pani pyta, czy mam odporność psychiczną, to na pewno zakładam, że życie nie jest usłane różami bez kolców. Więc niewiele mnie może zaskoczyć. U każdego zdarzają się okresy weselsze i smutniejsze. Życie to sinusoida. A dla mnie muzyka nie była jakimś bożkiem, tylko jednym z najważniejszych elementów, poza sferą prywatną. Dlatego odejście w 1992 roku dwóch muzyków, Grzegorza i Waldka, choć wstrzymało działalność KOMBI ku smutkowi fanów, to mi, jak się potem okazało, umożliwiło skupienie się na ważniejszym dla mnie temacie.

Mówi Pan o chorobie żony?

Tak. Jej stan fizyczny bardzo się wtedy pogorszył - chorowała na stwardnienie rozsiane. Ale jeszcze łudziłem się, że będę miał czas na kontynuację KOMBI w nowym składzie, a nawet miałem pomysł na solowy projekt, który wydawał mi się szybszy do realizacji. Wpierw rozpocząłem przesłuchania nowych muzyków, aby uzupełnić skład KOMBI. Pojawiali się gitarzyści, basiści, a przede wszystkim wokaliści. Robiłem próbne nagrania. Miałem już pewne efekty tej pracy, bardzo dobrego wokalistę, ale wtedy zdrowie mojej żony dosłownie z dnia na dzień się pogarszało, musiałem więc ograniczać pracę muzyczną. W końcu zrozumiałem, że proces pracy nad nowym materiałem, adaptacji nowych muzyków, nagrań itd. będzie w tym tempie trwać kilka lat i podziękowałem wszystkim, aby nie marnować im czasu. Ale jak powiedział Elon Musk, chwilowe niepowodzenie jest elementem sukcesu.

Jeżeli człowiek je pokona, staje się mocniejszy?

Mnie tego rodzaju sytuacje wzmacniają. Wtedy musiałem zawiesić działalność. Fani byli rozczarowani, ale nie miałem wyjścia. KOMBI w latach osiemdziesiątych było w ścisłej czołówce polskich zespołów. Przeszliśmy do historii polskiej muzyki zarówno przebojami, jak i tysiącami koncertów. I nagle na ponad 10 lat zniknęło z estrady. Zupełnie się jednak z branży muzycznej nie wycofałem, bo musiałem zarabiać pieniądze i wykorzystać sprzęt nagłaśniający, który był bazą do stworzenia firmy. Na początku lat dziewięćdziesiątych uruchomiłem też studio nagrań we własnym domu. Mogłem, nie wychodząc z domu, zarabiać pieniądze.

I jednocześnie być przy żonie. Pana koledzy mówią, jak bardzo Pan poświęcił się opiece nad nią.

Zrobiłem tylko to, co należało. Moja rola polegała na stworzeniu dla niej maksymalnie dobrych warunków, gdy utraciłem z nią kontakt i leżała wiele lat sparaliżowana. W miarę upływu lat dużo się w tym temacie nauczyłem. Ostatnie lata jej życia były już tak zorganizowane, że miałem wszelkie potrzebne środki techniczne, między innymi tlen, podnośnik hydrauliczny i pomoc Hospicjum domowego im. Św. Judy Tadeusza. Moje instrumentarium znajdowało się w głównym pokoju, który był jednocześnie sypialnią i living roomem. Dzięki temu mogłem zawsze być blisko chorej żony. Pomagała mi też nasza przyjaciółka Danusia. Żona więc była pod dobrą opieką, a w szpitalu, gdzie trafiała w czasie pogorszenia się stanu zdrowia, dziwiono się, że nie ma odleżyn. To wymagało ciągłych działań pielęgnacyjnych. Mając instrumenty w pokoju, gdzie przebywała, wykorzystywałem wolny czas na muzykę. To przy niej powstała płyta „Nowy album” i to był też ostatni rok życia mojej żony.

Czytaj także: Po konflikcie nie ma śladu? Grzegorz Skawiński szczerze o relacjach z Agnieszką Chylińską!

Kulturalni.pl

Koncert zespołu KOMBI w Scenie Cegielnia, Radzymin 20.05.2022

Pana muzyka płynie z serca, z tego, co Pan czuje. I chociaż nie lubi Pan analizować swojego wnętrza i postępowania, to w Pańskiej muzyce są przeżycia, które Pana spotkały.

Bo gram to, co mam w sercu. W najnowszej płycie „Minerał życia” dokładnie się to ujawniło. A Patrycja Kosiarkiewicz, która napisała najwięcej tekstów na tę płytę, doskonale odczytywała moje intencje ukryte w muzyce. Najczęściej muzyką coś konkretnego opowiadam. Niektóre piosenki mają bardzo głębokie tło.

Na przykład „Mam cię w snach”. Co Pan chciał tą piosenką przywołać?

To właśnie jest przykład bardzo osobistej muzyki z mojego wnętrza. Inspiruje mnie to, co kocham, co widzę. Przyroda, rośliny, zwierzęta. Świat jest piękny, a ja go podziwiam. Nie chcę skupiać się na smutnych czy złych wydarzeniach. Na przykład „Opowieści szafy”, instrumental, który opowiada o ubraniach i przemijaniu: kiedyś w tej konkretnej domowej szafie wisiały ubrania mojej poprzedniej żony, a teraz wiszą stroje, które aktualnie nosimy. W skrzypieniu tej szafy wręcz słychać opowieści. I nie zawsze smutne, często wesołe, bo jednak mam poczucie humoru (śmiech). Nie będę przecież komponował utworów o inflacji czy kredytach frankowych, chcę dawać fanom odskocznię i pokazywać poprzez muzykę dobro, radość i miłość.

Udaje się to też Panu, bo spotkał Pan kobietę, która została Pana drugą żoną i która Pana rozumie jak nikt inny.

Przez trzydzieści lat była dyrektorką biblioteki w Łebie, organizowała wiele spotkań z artystami i plenery artystyczne dla malarzy. Przyjeżdżali też na autorskie wieczory poeci i pisarze. Była bardzo w to zaangażowana, prowadząc szeroko pojmowaną działalność kulturalną.

I była Pana wielką fanką.

Tak. Dobrze, że się odnaleźliśmy, bo taka osoba w działalności zespołu i mojej nie ma ceny. Czasem mi zwraca uwagę, że jakiś kadr jest kiepski, gdy powstaje teledysk. Jest doskonałym recenzentem tego, co robię. Ona to wszystko widzi i czuje. Pomaga też kreować mój wizerunek, a w tym wykorzystanie moich grafik do image zespołu.

Oprócz muzyki, pasjonuje się Pan też malarstwem. Bo artysta musi być wszechstronny?

Rysowałem od wczesnego dzieciństwa, a ojciec, który był rzeźbiarzem, zbierał te rysunki i selekcjonował je. Przekazał mi je dopiero, gdy się ożeniłem i urodził się nam syn. W życiu dorosłym moje rysunki nazywam Grafika. Na wystawach obok współczesnych prac często pokazuję też rysunki z dzieciństwa. Mam ich koło tysiąca. Są u mnie schowane, część z nich oprawiona.

W muzyce można wyrazić więcej niż w rysunku?

Muzyką i rysunkiem można bardzo wiele wyrazić, ale muzyka, szczególnie instrumentalna, zostawia chyba więcej miejsca dla wyobraźni. Ale i rysunki, takie jakie rysuję, mają ukryte treści i oglądający mają możliwość odnajdywania skojarzeń.

Czytaj także: Grzegorz Skawiński szczerze o depresji: „Nikomu nie życzę podobnych stanów”

VIPHOTO/East News

Sławomir Łosowski, grupa Kombi, nagranie programu „Jaka to melodia?”, 17.02.2021 rok

Muzyka zostawia też miejsce dla twórcy tekstu. Współpracuje Pan z Markiem Dutkiewiczem, często dochodzi między wami do dyskusji?

Zdarza się, że autor napisze tekst, którego kompozytor nie zaakceptuje. Marek jednak w większości wypadków trafia w punkt. Tak było z najbardziej znanym naszym wspólnym hitem „Słodkiego miłego życia”, na marginesie obchodzącym w tym roku 40-lecie. Przykładem nowszym niech będzie piosenka „Jaki jest wolności smak” z płyty „Nowy Album”. Skomponowałem ją w 2014 r., poruszony krwawymi wydarzeniami na Kijowskim Majdanie. Dzisiaj w obliczu rosyjskiej agresji okazuje się ona jeszcze bardziej aktualna.

W muzyce zawarłem kilka konkretnych elementów ukraińskich, w tym motywy ukraińskiej muzyki ludowej na tle wojskowego werbla oraz w intro fragment prawosławnej pieśni żałobnej Panichidy. Wplotłem także w muzykę dźwięki prawdziwych dzwonów, oznaczające trwogę i żałobę, ale także zwycięstwo. Marek napisał do tej muzyki świetny uniwersalny tekst, który odnosi się do walki każdego narodu o wolność. Nie było żadnej dyskusji, tekst w punkt. Przy ostatniej płycie wykorzystałem współpracę z młodszymi twórcami, większość tekstów jest autorstwa Patrycji Kosiarkiewicz, bo z Markiem należymy już do pokolenia starszego.

Ale się nie poddajecie.

Ja się nie poddaję. Jesteśmy bardzo aktywni. Gramy koncerty, niektóre z pokazami laserowymi. Wydaliśmy płytę „Minerał życia”. Z płyty zrobiliśmy kilka teledysków, a dwa z nich przekroczyły milionową publiczność. No i mamy tysiące swoich wspaniałych fanów. A ja dalej będę komponował.

Bo trudno żyć bez muzyki, nawet gdy się ma dużo obowiązków rodzinnych? Jest Pan przecież dziadkiem wielodzietnym.

Mam czternaścioro wnuków, ale nie jestem dziadkiem z piosenek dla dzieci. Mieszkają osobno, więc nie stykam się z nimi na co dzień, tylko przy okazji świąt. Nie wtrącam się w życie moich dzieci i mam swoją rodzinę w składzie z moją żoną Marią. Mamy swoje mieszkanie, które składa się z pokoju z klawiszami, kuchni i kantorka, gdzie mamy tzw. biuro. Większość domu zajmuje firma ze studiem. Na piętrze mieszkanie ma syn z rodziną, co często słychać dość dobrze.

No i ma Pan jeszcze cztery koty.

Nie mam ich, to one nas mają. Po prostu tu zamieszkują. Kropka jest nawet naszą gwiazdą instagramową. Jej ulubione miejsca to między innymi moje instrumentarium. Pierwszy kot trafił do mojego życia na receptę, bo miałem problem z kolanami - nadwyrężyłem je, wędrując po górach. I wtedy specjalista od rehabilitacji powiedział, że na moich kolanach powinien leżeć kot i je ogrzewać. I dlatego pojawił się Filip i załatwił problem na wiele lat.

Właściwie ma Pan wszystko. Czy chce Pan jeszcze czegoś od życia?

Od życia nic nie chcę. Mam tylko plany do zrealizowania. Jestem naprawdę szczęśliwy i spełniony. I mogę cieszyć się każdym kolejnym dniem. A ostatnio zacząłem porządkować twórczość mojego ojca, artysty rzeźbiarza. Zrobiłem z pomocą kolegi Klaudiusza specjalne półki do stacjonowania rzeźb drewnianych ojca (bo są i w kamieniu), posegregowałem je i jeżeli ktoś chciałby zobaczyć te prace, mogę go po tym mini muzeum oprowadzić. Zrobiłem też porządek z moimi Grafikami. Cały czas mam coś do roboty. Jeżeli miałem i mam jakieś wymagania, to nie od życia, tylko od siebie. Chciałbym jeszcze wiele dokonać i wiele zrobić, szczególnie w muzyce i nie tylko, ale czas nie jest z gumy. Na pewno postaram się wykorzystać czas, jaki mi pozostał, na rzeczy dobre...

Czytaj także: Joanna Dark i Marek Dutkiewicz: historia miłości utalentowanej aktorki i wybitnego autora tekstów piosenek

Tadeusz Wypych/REPORTER
Reklama

Sławomir Łosowski, grupa Kombi, festiwal w Opolu, 03.09.2021 rok

Reklama
Reklama
Reklama