Siostry Steczkowskie nie idą jedna za drugą, gęsiego. Są indywidualistkami
Długie, smukłe nogi, drobna twarz, wielkie kocie oczy, zwinne ciało obleczone jędrną skórą. "Niesamowite, jak one wyglądają. Dar od losu. Szczęściary" – to najczęstszy komentarz. Oto siostry Steczkowskie: Agata, Krystyna, Justyna i Magda. Są jeszcze Cecylia i Marysia, nieobecne na zdjęciach. Rozmowy z siostrami przypominają próbę okiełznania żywiołu. Bo to sześć jedynaczek wśród dziewięciorga rodzeństwa. Wyzwanie.
Piotr (mąż i menedżer Magdy – razem od 20 lat):
Moim zdaniem one są w takim samym stopniu różne, jak podobne. Mają te same świetne geny, dzięki którym wszystkie wyglądają fantastycznie, jak nastolatki. Przy tym są żywiołowe, głośno mówią, jedna przez drugą, głośno się śmieją, dyskutują, a jednocześnie mają różne zainteresowania i poglądy. I są uparte. Czasami dyskusje w tej rodzinie przypominają wybuch bomby – następuje huk, krzyk, ziemia się trzęsie, a potem emocje opadają, powraca ład i porozumienie.
Po latach rodzinnego koncertowania ich drogi się rozeszły. Krystyna mówi:
Musiałyśmy dojrzeć, więc nadszedł taki czas, że rozstałyśmy się na chwilę. Potrzebowałyśmy wolności od siebie i dla siebie. Jak się jeździ pół swojego życia z zespołem rodzinnym, cały czas razem, to trzeba od siebie odpocząć. Każda z nas musiała odnaleźć swoją drogę. Nie mogłyśmy iść jedna za drugą, gęsiego. Jesteśmy indywidualistkami.
Odkąd siostry dojrzały, założyły własne rodziny, uspokoiły się emocjonalnie i stały się sobie jeszcze bliższe.
Teraz jest taki fajny okres, bo mamy dla siebie dużo cierpliwości, zrozumienia i myślę, że przede wszystkim szacunku – mówi Magda
W pogoni za swoim miejscem w życiu zdarzały im się kłótnie, ciche miesiące, napięcia, bo wszystkie mają mocne charaktery. Bezkonfliktowa, to opinia jednogłośna, jest Krystyna.
Jest jak plaster na rany: nie ocenia, nie poucza, nikomu niczego nie radzi na siłę.
– mówi Justyna. Od lat zresztą obie pracują razem.
Krystyna wyznaje:
Jestem introwertyczką, ale może faktycznie mam taką cechę, że nie stwarzam konfliktów niepotrzebnie. Żyję swoim życiem, jak każda z moich sióstr, ale ja się z nim nie szarpię. Uwielbiam moją pracę, gram w przeróżnych zespołach, kiedyś w teatrze żydowskim, muzycznym, nagrywam muzykę do filmów. Wiele lat temu Justynka wciągnęła mnie do swojej ekipy i jest mi tam dobrze. W zespole rodzinnym ona śpiewała solówki, ja grałam solówki. Teraz na scenie rozumiemy się bez słów. Ja nie jestem frontmenką, nie jestem gwiazdą. Mogę zagrać w orkiestrze i mogę również być solistką, ale śpiewać to mogę w chórkach i to mi wystarcza.
Magda dodaje:
Śmiałyśmy się, jak to jest możliwie, że mamy tych samych rodziców, skoro mamy tak różne poglądy, potrzeby, gusta, spostrzeżenia. Wszyscy jesteśmy związani z muzyką, ale nawet muzycznie zupełnie inne rzeczy nam się podobają, inne w duszy grają. Doceniam to, co robi siostra, brat, ale nie są to klimaty bliskie mojemu sercu. Czasami mnie to zaskakuje, bo przecież cały czas pracowaliśmy w klasyce, z tego się wywodzimy: chóry, muzyka sakralna, klasyczna, a jednak każdy poszedł w inną stronę. Jest w nas jakieś nienasycenie.
Z tego nienasycenia powstała najnowsza płyta Magdy "…nie na zawsze". To opowieść o różnych rodzajach miłości. Tej najpiękniejszej, spełnionej, przez macierzyńską, do tej, która boli. Zapis jej osobistych przeżyć, lęków i wzruszeń.
Justynie tato zawsze powtarzał:
Pamiętaj, córeczko, że jak chcesz wziąć ślub, to tylko z miłości. Życie jest długie, codzienność bywa trudna, ale jeśli będziesz miała przy sobie osobę, którą kochasz, to wyjdziesz z każdego zakrętu.
Justyna mówi:
Tę wolność, którą dostałyśmy od rodziców w szukaniu własnej drogi, chciałabym przekazać moim dzieciom. Ale odkąd je mam, wiem, że to nie jest takie proste.
Kiedy urodziła się Róża, córka Agaty, Agata mieszkała w domu rodziców.
Mama była przeciwna wielu rzeczom, które realizowałam, wychowując moją córkę. Miała inne spojrzenie i mówiła mi to często bez ogródek. Ja jej odpowiadałam: "Mamusiu, wiem, co myślisz, doceniam twój punkt widzenia, bo masz dziewiątkę dzieci, ale to jest moje dziecko i pozwól mi wychowywać je tak, jak ja uważam". I mama wtedy odpuszczała. I chociaż czasami moje decyzje były dla niej nie do zaakceptowania, nie naciskała, ponieważ była moim prawdziwym przyjacielem. I to się nie zmieniło do dziś.
25-letnia Róża, córka Agaty, jest przez ciotki nazywana pieszczotliwie Różyczką i "jedynaczką z wielodzietnej rodziny". Najmłodsza z sióstr Steczkowskich, Marysia, jest od Róży starsza tylko o osiem lat, więc wychowały się razem. Zapytana o to, jakie są jej ciotki, odpowiedziała:
Każda z moich ciotek jest inna, ale mają kilka wspólnych cech: wewnętrzną wolność, siłę i odwagę. Uważam, że odziedziczyły to po babci Danusi. Babcia ma niezwykle silną osobowość. I twardo stąpa po ziemi. Dziadek Stanisław był uduchowiony. Ale całe życie byli zapatrzeni w siebie. Pamiętam, kiedyś dziadek zobaczył przez okno unoszącą się plastikową reklamówkę, zawołał dzieci i powiedział: "Zobaczcie, jak ona pięknie tańczy na wietrze, z jaką gracją". Babcia skomentowała to krótko: "Znowu mi ogródek zaśmieci" (śmiech). Moi dziadkowie bardzo się kochali, ale musieli być silni i walczyć, żeby być razem. Wygrali, bo to była miłość wieczna, jak z bajki.
Cały wywiad z siostrami Steczkowskimi w walentynkowej "Vivie!", od dziś w kioskach.