Siostry Steczkowskie: "Sposób, w jaki tata traktował swoją żonę oraz córki, zbudował naszą kobiecość"
Agata, Krysia, Justyna, Magda – cztery siostry z dziewięciorga rodzeństwa. Wszystkie są zawodowymi muzykami. Każda posiada własną, indywidualną kombinację genów Steczkowskich. Nie ukrywają, że... wybuchową. W dzieciństwie siostry w naturalny sposób były podzielone na grupy. Agata i Krystyna były najstarsze, Justyna pośrodku, Magda urodziła się trzy lata później, a Cecylia i Marysia na końcu. Może dlatego wczesne lata życia spędziły, zawiązując różne siostrzane sojusze.
Justyna:
Byłam najstarsza dla młodszego rodzeństwa, a chciałam należeć już do grupy starszyzny Agaty i Krystyny. Agata starsza o siedem lat była dla mnie boginią. Pierwsza z nas wydoroślała. Była piękna, szczupła, miała długie nogi i ubierała się oryginalnie. Ciągle chciałam przebywać w jej towarzystwie. Pamiętam, na jednej kolonii nie chciała mnie ze sobą zabrać na spacer z jakimś chłopakiem. Ja płakałam, ona się wściekała. Żadna nie chciała się poddać. W końcu Agata podjęła negocjacje: "Ok, jak przestaniesz beczeć i nie pójdziesz ze mną, dam ci mój róż". Zgodziłam się natychmiast. Ten róż to było marzenie każdego: kolorowe pudełeczko z pachnącym, anielskim pudrem do twarzy. Teraz należał do mnie.
Magda:
Nasze dzieciństwo było podporządkowane muzyce, rządziła nami Agata. Ona była kierownikiem muzycznym naszego zespołu: rozdzielała role, kto co ma śpiewać i grać. Całe popołudnia spędzaliśmy na ćwiczeniach, często tęsknie spoglądając na podwórko, skąd słychać było zabawy innych dzieci. Agatka była uparta i konsekwentna. Kiedy mówiła: "Czas na próbę", to rzeczywiście szliśmy ćwiczyć, choć na pewno marudziliśmy ze zmęczenia i różnych innych powodów. Słuchaliśmy jej, była hersztem bandy. Pamiętam, jak dostała pierwszą wypłatę, miała wtedy 18 lat. Zabrała nas wszystkich do sklepu "Żaczek", mogliśmy sobie wybrać, co chcieliśmy. Ja wybrałam karabin. Nie pytaj mnie dlaczego, nie pamiętam (śmiech). W każdym razie to było cudowne. Mogła z tymi pieniędzmi zrobić wszystko. A poświęciła je dla nas.
Pierwsza, najważniejsza lekcja w domu Steczkowskich brzmiała: każdy ma prawo mieć własne zdanie, może je wypowiedzieć na głos i ma prawo być wysłuchany. Choćby miało to być niezaakceptowane, choćby się krzyczało, płakało, histeryzowało. Rodzice poświęcali swój czas i swoją uwagę na to, żeby tego wysłuchać. Pozostałe rodzeństwo również. Nawet jak najmłodsze dziecko miało coś do powiedzenia, nikt go nie lekceważył.
Agata:
Każdy ma inny punkt obserwacyjny w tej rodzinie. Każde dziecko ma inny numer. Pierwszy numer inaczej obserwuje życie niż dziewiąty.
Krystyna:
Wyobraź sobie sześć sióstr i trzech braci… No, kto rządzi w domu? Kobiety! Plus mama, która jest bardzo mocną osobowością. To ona w naszej rodzinie pociągała za sznurki. Mama jest silna, władcza, ale ciepła. Ludzie do niej lgnęli. Zawsze było u nas mnóstwo znajomych, sąsiadek, przyjaciółek. Przychodziły, zwierzały się, rozmawiały. Mama była ostoją nie tylko dla nas. Mama też zawsze dużo krzyczała. Duży dom, dużo dzieci, no to się krzyczy, żeby kogoś zawołać. Ale absolutnie nie była groźna, choć trzymała nas w ryzach. Tato był łagodniejszy, miał swój świat. Taki był podział.
Agata:
Mama potrafiła się tak śmiać, że zarażała śmiechem wszystkich. Miała bardzo głośny i taki dźwięczny, radosny śmiech. Tato miał niezwykłe poczucie humoru. To nie mama rządziła w rodzinie, tylko tato. On miał ostatnie zdanie w najważniejszych kwestiach. I nasza mama zawsze jemu ostatecznie się podporządkowywała ze szczerą zgodą. Mama rządziła gospodarstwem domowym, tato kluczowymi sprawami w rodzinie. Fruwał w świecie swoich idei i pomysłów, które realizował, mama stąpała twardo po ziemi i wspierała tatę. Stanowili wspaniały tandem, doskonale się dopełniali. Uważam, że to, jakimi jesteśmy kobietami, zawdzięczamy przede wszystkim naszemu wspaniałemu ojcu. Sposób, w jaki postrzegał i traktował swoją żonę oraz córki, zbudował naszą kobiecość.
Justyna:
To tato zawsze mówił, szczególnie nam, dziewczynom, jakie my jesteśmy mądre, piękne, utalentowane i niezwykłe. Pamiętam jedną komiczną sytuację. Mama kazała mi pozmywać garnki, a ja jej spontanicznie odpowiedziałam, że… nie pozmywam, bo tata mi powiedział, że jestem stworzona do śpiewania! (śmiech). Mama oniemiała. Podejrzewam, że po chwili trzepnęła mnie ścierką albo krzyknęła, żeby zagonić do pracy, ale nigdy nie zapomnę jej totalnego zaskoczenia w tamtym momencie. Tato tak nam wbił do głowy, że jesteśmy wyjątkowe, że idąc potem przez życie, które łamało każdą z nas wiele razy, potrafiłyśmy się zawsze podnieść. Kobiety w naszym domu są niezwykle silne.
Krystyna:
To prawda, że tato dał nam poczucie bezwzględnej akceptacji i wiary w siebie, ale mama całe swoje życie poświęciła nam tak naprawdę. Ona dla siebie nie zrobiła w swoim życiu nic. Przynajmniej w moim mniemaniu. Po prostu poświęciła się całkowicie dzieciom.
Agata:
Rodzice byli mądrymi rodzicami, ale przede wszystkim kochającymi się. Najważniejsze, co moim zdaniem wyniosłam z domu, to świadomość, jaką czystą miłością się darzyli. Moja matka dałaby się zabić za ojca, a ojciec za matkę. My byliśmy owocem tej miłości, a nie klejem scalającym ich małżeństwo. Rodzice świetnie przeżyliby swoje życie bez nas, tylko we dwoje. Tym większy mam dla nich szacunek za to, że nas zaprosili do swojego życia, ukochali i z takim poświęceniem wychowali.
Cały wywiad z siostrami Steczkowskimi w walentynkowym numerze "Vivy!", od jutra w kioskach.