Reklama

Gdyby nie katastrofa smoleńska, Maria Kaczyńska obchodziłaby dziś 76. urodziny… Kiedy w 2005 roku przejęła obowiązki pierwszej damy, czekało ją nie lada wyzwanie. Choć początki były trudne, udało jej się zaskarbić serca Polaków. Była osobą skromną, cichą i zawsze opanowaną. Nie każdemu się to podobało. Ona jednak pozostała sobą i za to właśnie pokochali ją Polacy.

Reklama

Wywiad z Marią Kaczyńską

Maria i Lech Kaczyńscy uchodzili za niezwykle zgodną i kochającą się parę, która zawsze się wspierała. Oboje gościli na okładce VIVY! w 2008 roku. Sama Maria Kaczyńska pojawiła się zaś na naszych łamach w 2005 roku. Co mówiła wówczas o swoim mężu, łączącym ich uczuciu i życiu rodzinnym? Pierwsza dama powiedziała, że nie wyobraża sobie życia bez swojego męża, dlatego dobrze byłoby, gdyby oboje odeszli w jednym czasie. Tak też się stało. Zginęli w katastrofie pod Smoleńskiej 10 kwietnia 2010 roku. Razem.

Przypominamy wzruszającą rozmowę Marii Kaczyńskiej z Krystyną Pytlakowską z VIVY! z 2005 roku. Pierwsza dama opowiedziała wówczas o nowej roli, wsparciu dla męża i tym, czy czuje na sobie presję związaną z nową funkcją.

Kiedy rozmawiałyśmy dwa i pół roku temu, gdy Pani mąż wygrał wybory, zastanawiała się Pani, na ile trzeba będzie się przestawić z życia prywatnego na publiczne. Teraz już Pani wie, że nawet rocznicy ślubu nie mogą Państwo obchodzić intymnie.

A była to szczególna rocznica, bo aż trzydziesta. Aby uczcić okazję, wybraliśmy się późnym wieczorem do małej restauracji przy placu Teatralnym. Cieszyliśmy się, że jesteśmy razem i tylko we dwoje, w dobrych nastrojach. Mąż zawsze jest czuły, często mówi mi, że mnie kocha. Zresztą ja wiem o tym i bez słów.

Bała się Pani utraty prywatności?

Oczywiście, ale nie bałam się ani swojej nowej roli, ani czy podołam nowemu wyzwaniu. Zresztą miałam już przedsmak oficjalnych obowiązków, kiedy mąż był prezydentem Warszawy.

Jak bardzo bycie Pierwszą Damą zmieniło Marię Kaczyńską?

Niedawno rozmawiałam z księżną Letizią – żoną następcy tronu króla hiszpańskiego. Powiedziała mi: „Pani to ma szczęście. Któregoś dnia przestanie być pani prezydentową i wróci do normalnego życia. A ja będę musiała już cały czas być na szczycie”. Moje życie zmieniło się o tyle, że przestałam być osobą prywatną. Jestem rozpoznawana. Mam obowiązki wynikające z protokołu dyplomatycznego.

Dla Pani to podporządkowanie jest trudne?

To jest teraz mój świat. Satysfakcję daje mi praca. Wiem, że moje wsparcie pomaga rozwiązać trudne sprawy. Jeżeli trzeba komuś pomóc, podejmuję próbę. Dla ludzi ma to znaczenie. Gdyby pani była na moim miejscu, też by pani nie odmawiała.

Mam przed sobą długą listę patronatów i inicjatyw Pani Prezydentowej – około 10 stron!

Otrzymuję wiele listów, próśb od stowarzyszeń i fundacji o patronaty, dostaję korespondencję od osób prywatnych. Tego nie da się porównać z okresem, gdy byłam żoną prezydenta Warszawy, ale niektóre sprawy są kontynuowane od tamtego czasu. Fundację Akogo?, która zwróciła się wówczas do mnie, nadal wspieram. Uczestniczyłam w położeniu kamienia węgielnego pod budynek budowanej przez nią kliniki rehabilitacyjnej w Międzylesiu.

Każdy pragnie zostawić coś po sobie. Jednak nie wszystkie działania budują pomniki.

Nie jestem nastawiona na rozgłos. Staram się działać zgodnie z moim sumieniem. Chociażby sprawa z Jasiem…

Jasiem chorym na mukowiscydozę, który miał być odesłany na Białoruś?

Jak dotarła do mnie wiadomość, że chory maluszek ma być wywieziony z Polski, interweniowałam u ambasadora Białorusi. Był w Polsce pod dobrą opieką lekarską, więc po co przewozić go zimą na Białoruś, nawet do superkliniki. Każde dziecko przywiązuje się do środowiska, w którym żyje, więc nie można przerzucać go jak piłkę, nawet jeśli to zgodne z przepisami.

I tak Jaś dzięki Pani wstawiennictwu został w Polsce. Pojechała też Pani do szpitala do Czeczenki, która straciła troje dzieci podczas przedzierania się przez lasy nadgraniczne.

Udało mi się zapobiec odesłaniu Kamisy i jej synka do ośrodka dla uchodźców. Na szczęście trafiła na wspaniałych ludzi, którzy bardzo pomogli jej i jej rodzinie – i psychicznie, i materialnie. Śledziłam jej losy i wiem, że dobrze jej się układa. Byłam zaproszona przez władze miasta na oddanie kluczy do mieszkania, które otrzymali.

Ludzie jednak mają pretensje, że za mało Panią widać. Prasa nazwała Panią „mistrzynią drugiego planu”. Nie lubi Pani być na pierwszym?

Nie unikam mediów. Gdyby chciały mnie pokazywać, to jest wiele ku temu okazji. Często wypowiadam się dla telewizji, radia, prasy, ale media rzadko z tego korzystają, podobnie jak ze zdjęć, których przy takich okazjach robi się setki. Ale co ja na to poradzę? Nie będę przecież zabiegać o reklamowanie mojej osoby. Jak się nie chce kogoś pokazywać, to się go nie pokazuje, po prostu. Na szczęście mój obraz rzeczywisty różni się od medialnego. Składamy dużo wizyt, przyjmujemy głowy innych państw w Polsce. Jestem zapraszana przez środowiska polonijne, biorę udział w międzynarodowych konferencjach, ale rzadko się zdarza, żeby znalazło to jakieś odzwierciedlenie w mediach. Ostatnio uczestniczyłam w dwóch międzynarodowych konferencjach: w Doha, na zaproszenie żony emira Kataru, Mozah, w forum poświęconym roli sportu w rehabilitacji dzieci specjalnej troski. A w Baku na zaproszenie pani prezydentowej Alijewej w konferencji o wzrastającej roli kobiet w dialogu międzykulturowym. Miałam tam wystąpienia. W obu tych krajach miałam okazję poczytać w miejscowej prasie o tych wydarzeniach. Zdumiewa mnie fakt, że nasze media nie zauważają ważnych wydarzeń w kraju. Pierwsza po ponad 80 latach wizyta prezydenta Egiptu z małżonką przeszła w Polsce bez echa, pozostałe też nie były szczególnie relacjonowane.

Przykre to dla Pani?

Jest mi przykro ze względu na odwiedzających nas gości. Pani nie byłoby przykro?

Ja bym się złościła.

Też się złoszczę, ale co mam robić?

A jednak ma Pani chyba dyskomfort z powodu wizerunku Pana Prezydenta w mediach? Co Panią najbardziej dotknęło w ciągu tych dwóch i pół roku prezydentury męża?

Niesprawiedliwość w jego ocenie, w ocenie prowadzonej przez niego polityki. A wiem, jak walczy o miejsce Polski w Europie. Nawet jego oponenci przyznają, że konsekwentnie realizuje swoją wschodnią politykę, wspiera Ukrainę i Gruzję w drodze do NATO. Proszę zauważyć, jak od prezydentury Lecha Kaczyńskiego poprawiły się nasze relacje z Izraelem i diasporą żydowską na świecie. Nie zgadzam się też z zarzutem, że mąż nie jest prezydentem wszystkich Polaków. Mąż, podobnie jak ja, ocenia ludzi według ich wartości, a nie przynależności partyjnej czy pochodzenia.

– Już w naszym pierwszym wywiadzie powiedziała Pani, że mąż jest dobrym człowiekiem, a inni oceniają go zbyt surowo.

Mąż po prostu działa, nie chce tracić czasu na piarowskie sztuczki.

Może rzeczywiście za mało udzielają Państwo wywiadów? Za mało odsłaniają kulisy Państwa życia? Kiedy pokazywała Pani pałac Madeleine Albright, pojawiły się pozytywne komentarze.

Media najbardziej pociągają kulisy, sensacje, plotki i wpadki. A wystarczyłoby, gdyby obiektywnie relacjonowały wydarzenia.

A może jednak uda mi się namówić Panią na bardziej intymne zwierzenia? Porozmawiajmy jak kobiety. Czy jadają Państwo razem kolacje?

Najczęściej oficjalne. Każde z nas pędzi swoim rytmem. Widujemy się za mało. Mąż często wraca bardzo późno i jest już tak zmęczony, że nie ma czasu na dłuższe rozmowy.

Pyta choć Panią, jak upłynął dzień?

Pyta. Ja go też pytam. Jest zadowolony z tego, co robię. Czasem mówi: „Jestem z ciebie dumny, zaimponowałaś mi”. Ja też bardzo się cieszę, gdy on odnosi sukcesy.

Jak Pani znajduje w natłoku zajęć czas dla rodziny? Córki, wnuczek?

Ten czas być musi. Nie można czekać, bo wnuczki rosną i ich dzieciństwo nie powróci. Nie mieszkamy w tym samym mieście, więc nie jest to łatwe, ale dwa, trzy razy w miesiącu spotykamy się, głównie w weekendy. Pytano mnie, gdy byli państwo Busho­wie w Juracie, jak to się stało, że była tam również nasza wnuczka Ewa. Uważano, że był to świetny zabieg marketingowy. Kto to wymyślił? Odpowiedź jest prosta – życie. Tego dnia mój mąż wrócił z Brukseli i zaraz miał ważne spotkanie w związku z wizytą prezydenta Busha w Juracie. Około 18.00 zadzwonił zięć, informując, że Marta jest w szpitalu i że konsylium radzi, czy robić jej cesarskie cięcie. Córka, będąc wówczas w siódmym miesiącu ciąży, miała infekcję i dostała wysokiej gorączki. Jej stan wymagał natychmiastowego leczenia, a tętno dziecka słabło. Zadecydowano, żeby ciąć. Tego wieczora przeżywałam to wszystko sama, ponieważ uważałam, że nie było sensu niepokoić męża. Na drugi dzień, gdy już przyjechaliśmy do Juraty i trwały przygotowania do wizyty pp. Bushów, pojechałam do szpitala na Zaspie. Było już po wszystkim. Martynka – mały kurczaczek – leżała w inkubatorze, natomiast Marta pod kroplówką. Sytuacja była opanowana. Córka chciała, by starsza wnuczka Ewa była pod moją opieką. Do Juraty wróciłam więc z Ewą. I dopiero wówczas mąż dowiedział się, że ma już drugą wnuczkę i w jaki sposób pojawiła się ona na świecie.

Przejął się?

Bardzo. I ogromnie się ucieszył. Ewę przedstawiłam pani Laurze Bush podczas deseru i muszę przyznać, że byłam z niej bardzo dumna. Zachowała się jak dama, mimo że miała wtedy tylko cztery lata. Zastanawiam się czasami, skąd takie małe dzieci mają w różnych sytuacjach wyczucie, jak się zachować. Zresztą nie tylko Ewa sprawiła, że atmosfera podczas wizyty amerykańskiej pary prezydenckiej była familijna. Był z nami również nasz pies Tytus, który jest kopią psów państwa Bushów (szkockie teriery) i sądzę, że gdy prezydent Bush zobaczył witającego go Tytusa, pomyślał: „Skąd się tu wziął mój pies Barney?”. Gdy byłam w Białym Domu w lipcu zeszłego roku, pani Laura Bush przedstawiła mi swoje „Tytusy” i kota Willy’ego. Podarowała nawet Ewie fotografię tej wspaniałej trójki, czyli: Barneya, Miss Beazley i Willy’ego.

Prezydenci też miewają normalne życie.

Oczywiście. My mamy dwa psy – Tytusa i Lulę. W 2000 roku błąkała się ona na stacji paliwowej w Mławie, mąż się zlitował nad jej losem i przywiózł do domu. Mamy też dwa koty: filigranową, trzynastoletnią kotkę Molly i adoptowanego ze schroniska Na Paluchu kocura Rudolfa.

Reklama

Zajrzyj do naszej galerii z wyjątkowymi zdjęciami Marii Kaczyńskiej.

Reklama
Reklama
Reklama