5 goli w 9 minut Roberta Lewandowskiego. "Vivie!" zdradził, czy kiedykolwiek marzył o takim sukcesie
Robert Lewandowski jest dziś na ustach wszystkich. Strzelił 5 bramek w ciągu 9 minut w ostatnim meczu Bayernu z Wolfsburgiem i swoim niesamowitym wyczynem zachwycił wszystkich - kibiców i nie-kibiców na całym świecie. Czy kiedykolwiek marzył o takim sukcesie? W wywiadzie, którego kilka miesięcy temu udzielił wraz z żoną Anną w "Vivie!", opowiadał o swoich początkach.
Nigdy nie myślałem: Co mi da ta piłka? Czy dzięki niej zajdę daleko? Miałem oczywiście marzenia, żeby grać na wielkich stadionach, zdobywać jak najwięcej trofeów, strzelać jak najwięcej bramek, ale jako 10-letni chłopak cieszyłem się po prostu grą na boisku czy na podwórku. I każdym kolejnym meczem. (…)Pierwszy raz pomyślałem, że piłka jest tym, co mogę robić i na czym mogę zarabiać, kiedy byłem 18-letnim chłopakiem i przeszedłem ze Znicza Pruszków do Lecha Poznań.
Dziś trudno uwierzyć, że w drodze na szczyt musiał pokonać tak wiele trudności.
Trudne sytuacje, które każdego z nas w życiu spotykają, determinują też w jakiś sposób nasze późniejsze, także zawodowe sukcesy. Pamiętam, że do Legii przeszedłem, bo tak naprawdę nie dano mi innego wyboru. Później dowiedziałem się, że już nie będę grał w Legii, że muszę szukać innego klubu. To był dla mnie dzień przełomowy. Nie wiedziałem, co dalej będzie, ale pomyślałem sobie, że nie mogę się przecież poddać.
Pech prześladował Roberta Lewandowskiego nie tylko na boisku. Jego życie prywatne też nie układało się pomyślnie.
Miałem wtedy kontuzję, ale nikt nie był zainteresowany tym, żebym się z niej wyleczył. Wcześniej zmarł mój tata. Zostałem z tym wszystkim zupełnie sam, sam przeprowadzałem rehabilitację bez pomocy specjalistów, bez ćwiczeń na siłowni. Nie miałem w nikim wsparcia, poza moją mamą. Ale co ona mogła zrobić? Musiałem też sam sobie pomóc. Wszystko to nałożyło się na siebie. Nie byłem w stanie nawet dobrze chodzić, cały czas kulałem.
Jak pokonał trudności? W rozmowie z Krystyną Pytlakowską przyznaje, że sam nie wie, czy było to szczęście czy "cud z góry". A może po prostu upór i niezwykła pracowitość?
Wziąłem się w garść. Pomyślałem, że nikomu nie dam satysfakcji, że rezygnuję, że nie poddam się. Przeszedłem do Znicza i dopiero tam poczułem, że odzyskuję formę, że mogę już biegać po boisku. Nie wiem, co mi pomogło – szczęście czy jakiś cud z góry. Trudno powiedzieć. Może pomógł mi też fakt, że po śmierci taty zostałem jedynym mężczyzną w rodzinie. I to poczucie odpowiedzialności sprawiło, że się nie załamałem, nie wszedłem na złą drogę, nie wpadłem w złe towarzystwo.
Rok później poznał swoją żonę. Dziś są najpopularniejszą polską parą, prawdziwymi gwiazdami. A Robert Lewandowski naszą narodową dumą.