Robert El Gendy: „Nie umiem wyzbyć się idealizmu, choć bardzo mi w życiu przeszkadza”
Dziennikarz opowiada nam o spełnionych marzeniach, aktorstwie i powrocie do „Pytania na śniadanie”
Dwa lata temu jego przygoda z programem „Pytanie na śniadanie” dobiegła końca. Robert El Gendy wpadł w wir nowych obowiązków i spełniał marzenia. Od trzech lat gra w serialu, prowadzi teleturniej „Polacy to wiedzą!”. Czuł, że czeka na niego kolejne wyzwanie. Gdy otrzymał propozycję, by znów poprowadzić śniadaniówkę, nie wahał się. „Pytanie na śniadanie” jest spełnieniem jego dziennikarskich pragnień. W rozmowie z viva.pl, Robert El Gendy opowiada o zawodowej rewolucji, marzeniach, aktorstwie i pokonywaniu własnych słabości.
Robert El Gendy w wywiadzie dla VIVA.PL
Wierzysz w przeznaczenie?
Wierzę, że nic nie dzieje się bez powodu, że jesteśmy w stanie kreować przyszłość poprzez szczere pragnienia, które wypływają prosto z serca. Plany i marzenia, często podświadomie, determinują nas do działania. W moim przypadku się to sprawdza. Widzę, że to, co mi się podobało, to w czym bym się zawodowo widział i czego chciałem spróbować, a odłożyłem to na półkę – w pewnym momencie mnie dogoniło i spełniło się. Tak samo było w przypadku „Pytania na Śniadanie”. To jest moje miejsce i format, który daje mi ogromną radość. Ale warto kontrolować nasze myśli i wypowiadać pragnienia rozważnie.
Dwa lata temu pożegnałeś się z prowadzeniem porannego programu. Dla widzów było to zaskoczenie.
Wtedy nie miałem okazji, by się wykazać i udowodnić, na co mnie stać. Nie zrealizowałem się, po prostu zabrakło czasu. W dodatku, w programie zachodziło wiele zmian, nie miałem stałej partnerki. Chociaż z każdą z dziennikarek udawało mi się stworzyć wyjątkową relację na planie, to trzeba było pójść dalej. Zacząłem szukać sobie alternatywy.
W jednym z wywiadów wspomniałeś, że wierzysz w swój powrót.
Tak było. Cały czas uczę się cierpliwości. Nie jestem cierpliwym człowiekiem, ale za to dojrzalszym i bogatszym o nowe doświadczenia. Dziś wiem, że poradzę sobie w każdej sytuacji. To pozwala mi z pełną świadomością powiedzieć, że trzeba pozwolić czasowi działać. Zwłaszcza wtedy, gdy wydaje nam się, że nasz świat legł w gruzach. Musimy przecierpieć, wytłumaczyć to sobie, poczekać…
Robert El Gendy, Pytanie na śniadanie, Warszawa, 2018
Opłacało się. Kiedy znów pojawiłeś się w porannym formacie niektórzy pisali, że to Twój wielki powrót do telewizji, a drudzy zastanawiali się, gdzie się podziewałeś.
Przecież nigdzie nie zniknąłem (śmiech). Cały czas byłem w telewizji, oddawałem się swojej pasji. Prowadzę teleturniej w TVP Polonia, w którym uczestnicy sprawdzają się w wiedzy o Polsce. Ale dobrze, usystematyzujmy to. Najpierw straciłem kontrakt w sporcie, w redakcji, z którą byłem związany od początku, kiedy powstało TVP Sport. Zrozumiałem, że nic nie jest dane na zawsze. Do programu śniadaniowego trafiłem po raz pierwszy po wygranym castingu, a próbowałem się tam dobijać od wielu lat. Bezskutecznie. O tym, że nie zostałem do niego zaangażowany decydowały wówczas nie do końca merytoryczne względy. I żeby było jasne, to dotyczy kwestii sprzed kilkunastu lat. Byłem cierpliwy, wyszedłem z założenia, że widocznie to nie jest mój czas.
I tak skupiłeś się na aktorstwie, a fani mogą Cię dziś oglądać w „Komisarzu Alexie”.
Kiedy straciłem tyle rzeczy, żeby nie wpaść w panikę, stwierdziłem, że idę na casting do serialu. Szukałem możliwości, żeby zaprezentować się przed kamerą. Potrafię z nią pracować. Jeden z producentów pochwalił mnie, że w naturalny sposób łapię światło, nie chowam się w cieniu. Muszę jednak pracować nad innymi rzeczami, których uczą się aktorzy w szkole – choćby grania pauzą. Ta przygoda tak się rozwinęła, że trwa już trzy lata. Zaczynałem od roli strażaka, dziś działam na komisariacie, a mój wątek powoli się rozwija. Twórcy serialu obdarzyli mnie kredytem zaufania. Bardzo się z tego cieszę i jestem im wdzięczny.
Myślałeś kiedyś o szkole teatralnej?
To było moje ogromne marzenie i ja zawsze tego pragnąłem. Studiowałem ekonomię, bo nigdy nie odważyłem się zdawać do szkoły teatralnej. Stchórzyłem, bo nie potrafiłem śpiewać. W dodatku mój kolega, który był wtedy na pierwszym roku aktorstwa bardzo mnie w tym utwierdzał. Pewnie przechodził przez semestr, gdzie wokal był jednym z głównych przedmiotów. Podciął mi skrzydła. Nie byłem i nie jestem nadal pewny siebie, a wziąłem to za pewnik. Naprawdę, marzę o tym, by wystąpić w teatrze albo filmie, ale teraz czuję, że to nie jest odpowiedni moment. Uczę się aktorstwa, to dla mnie wspaniała przygoda. Gdybym miał stanąć na scenie, mieć bezpośredni kontakt z widzem, dbać o głos, który ma się nieść przez całą salę… Na samą myśl o tym, mam tremę (śmiech). Ale mam też równie silną motywację. Korzystam na razie z wiedzy i doświadczenia aktorów, których spotykam na planie. Podglądam ich, uczę się, czerpię inspirację.
Kiedy przyszła do Ciebie propozycja ponownego poprowadzenia „Pytania na śniadanie” nie wahałeś się ani chwili?
W życiu! W końcu już to znałem (śmiech). Potraktowałem to jako kolejną szansę i wierzę, że nasza współpraca będzie dłuższa. Dlatego tę nową propozycję przyjąłem z pełną świadomością i radością. Poza tym, „Pytanie na Śniadanie” jest moim ulubionym programem. Ono jest w moim DNA. Marzyłem, by się w nim sprawdzić jeszcze jako początkujący „przedszkolak dziennikarstwa” w rodzinnym Olsztynie. Teraz chciałbym dać sobie więcej czasu, choć to nie ode mnie zależy.
Pracujesz w zawodzie od ponad 24 lat. To wynik, który robi wrażenie.
I nigdy nie zdecydowałem się przejść do innej telewizji, choć otrzymywałem różne propozycje i znajomi namawiali mnie do odejścia. Poradziłem sobie w każdej sytuacji, udowodniłem, że warto walczyć o marzenia. W pracy robię swoje – działałem w sporcie, teraz w rozrywce i dalej chcę być temu wierny. Telewizja Polska dała mi dużo i bardzo to doceniam. Rozwinąłem się, dalej się rozwijam i chcę być wobec niej lojalny, choć bywało ciężko, bo taki jest ten zawód. Przez osiem lat stacja, w której pracuję całe swoje zawodowe życie, zmieniła postrzeganie widza. Wydawało mi się, że czasem było to krzywdzące dla tych, którzy pracowali tam przez lata. Mam w sobie niezgodę i wielką złość na to, że ludzie oceniają nas zbyt łatwo. Zupełnie nas nie znają, nie rozumieją specyfiki tej pracy. Nie taka mimika, stylizacja, przejęzyczenie - wystarczy chwila, by przypiąć komuś łatkę. Nie jesteśmy z kamienia. Niektórzy bardzo mocno to przeżywają. Praca zdolnych ludzi, którzy pokazują wachlarz umiejętności, zawsze się obroni, tylko wtedy, gdy będzie oceniana merytorycznie. Widzowi czasami tego brakuje. Mam kontakt z osobami, które na własnej skórze odczuwały zmiany w telewizjach. Niektórzy mają zniszczone kariery, nie wrócili nigdy do dziennikarstwa. Nawet, gdy masz determinację i nie opuszcza cię pozytywne myślenie, trudno jest podnieść się po nagonce. Bądźmy ostrożni, ważmy słowa.
Ocenianie, porównywanie… To jest już chyba wpisane w ludzką naturę. Wciąż zdajemy egzamin z empatii i tolerancji.
Zmieńmy naszą naturę i przestańmy oceniać wszystkich przez pryzmat naszych frustracji. Sam nie czuję się ekspertem i popełniam mnóstwo błędów - jako rodzic, empata i osoba niby tolerancyjna. Zauważam w sobie różne przyzwyczajenia, ale potrafi mi się zapalić lampka. Wtedy zaciągam hamulec bezpieczeństwa, czuje się niezręcznie i zwyczajnie jest mi głupio. Chciałbym, żeby to się w nas wszystkich zmieniło na lepsze. Trudno, jeśli brzmi to utopijnie.
Masz idealistyczne poglądy.
Nie umiem wyzbyć się idealizmu, choć bardzo mi w życiu przeszkadza. Bycie idealistą nakłada różowe okulary na każdą sytuację życiową. Tworzysz sobie iluzję, projektujesz świat, w którym ty czujesz się bezpiecznie i czasem ta granica się zaciera. Z drugiej strony, może to też nasz egoizm. Jeśli widzę w kimś kogoś kogo chciałbym zobaczyć, to znaczy, że chcę tę osobę zmienić pod siebie. A tak to nie działa.
Pracujesz w mediach, wiele widziałeś i przeżyłeś. Jesteś wrażliwym człowiekiem. W tej branży to zaleta? Czy może zdarza Ci się wyłączać emocje i zakładać pancerz ochronny?
Wrażliwość jest ogromną zaletą! Pomaga utrzymać się w ryzach, bywa kompasem. Pracując przed kamerą nikogo nie udaję, bo najważniejsze jest być sobą. Tego oczekują również widzowie. Zresztą sam nim jestem i gdy po drugiej stronie szklanego ekranu widzę kogoś, kto jest taki sam w każdej produkcji, od razu wyczuwam fałsz. Osoba wrażliwa zwyczajnie sobie na to nie pozwoli, bo nie potrafi ukryć emocji. Kiedy poruszymy smutny temat z trudem ukryje łzy. Gdy pojawi się coś zabawnego, będzie się śmiać, a gdy trzeba zachowa powagę.
A w życiu… Może czasem nie jestem do końca akceptowany, bo potrafię odciąć się od toksycznych osób. Niektóre sytuacje zbyt wiele mnie kosztują. Wiem, że nie zmienię ludzi, ale mogę dalej robić coś dobrego i sam patrzeć życzliwie na świat.
Rozumiem, że show-biznes to nie Twój świat.
Nie należę do niego, choć wybrałem właśnie taki zawód. Nie mam też wielu cech, które ceni się w show-biznesie. Nie wychodzę na ścianki, bo to nic nie wnosi do mojego życia. Może za kilka lat okaże się, że taka postawa mi zaszkodzi i ktoś uzna, że zniknąłem. Trudno. Nie jestem przyzwyczajony do działania wbrew sobie i ufam intuicji. Nigdy mnie nie zawiodła. Staram się też nie czytać komentarzy na swój temat. To potem zostaje w głowie, sercu... Zdaje sobie sprawę, że ludzie są podzieleni, a emocję biorą górę. Moi bliscy, którzy przeżywali ostatnie zmiany, czytali komentarze i zauważyli, że ludzie odbierają mnie pozytywnie. Oczywiście, to miłe i podziękuję za każdy dobry gest i komplement. Za słowa krytyki i merytoryczne oceny czy obiektywne rady również, nawet od laika. Najgorszy scenariusz to taki, gdy to przełożeni oceniają pracę przez sympatie i antypatie, a nie dostrzegają osiągnięć.
Brakuje nam w tej kwestii zachodniego podejścia. To dotyczy każdej branży. Przed laty byłem na wymianie studenckiej w USA. Zadaniem było znaleźć pracę i zdobyć doświadczenie. Pracowałem przy budowie, robiłem wykończeniówki u taty mojego przyjaciela, który prowadził tam firmę. Nic mi nie dał za darmo, przeczołgał mnie niemiłosiernie, ale nauczył mnie wszystkiego. Mówię Ci o tym, ponieważ spotkałem tam ludzi różnego pokroju – prawników, lekarzy, artystów. Nikt nie podchodził do mnie jak do pracownika fizycznego, oni byli ciekawi człowieka. Dostawałem coraz więcej zadań i zleceń, ale w końcu musiałem stamtąd uciekać. Przestraszyłem się ataku na World Trade Center, który widziałem na własne oczy. Ludzie zaczęli patrzeć na osoby o śniadej karnacji, jak na terrorystów. Do tego nie mogłem dodzwonić się do domu. To spotęgowało mój lęk, choć przez moment zaświtało mi w głowie, czy przypadkiem nie powinienem zostać. Byłem na drugim roku handlu zagranicznego, jakoś ogarnąłbym sobie tam studia. Mój ówczesny szef planował zostawić swój biznes, a jego syn nie zamierzał iść w jego ślady. Zaproponował, że przekaże mi swoje kontakty i firmę. Zaufał mi, docenił starania i zdobyte umiejętności. Widział we mnie potencjał. Nie działało tam chciejstwo i kolesiostwo, które jak dobrze wiemy jest obecne na wielu płaszczyznach. Jesteś za dobry, zbyt ambitny, zbyt pewny siebie? Jesteś zagrożeniem. Mnie też kiedyś podcinano skrzydła.
A może dziś prowadziłbyś amerykański program?
Moje marzenie o dziennikarstwie zaczęło się od tego, że sam byłem widzem. Na Zachodzie jest tak, że jeśli chcesz iść do telewizji, to idziesz. W Polsce zaczynałem jako dziennikarz sportowy. Chciałem tworzyć materiały o NBA – najlepszej koszykarskiej lidze świata.
Polecamy też: Lekarze nie dawali jej szans na zostanie mamą. Aldona Orman nigdy nie przestała marzyć o macierzyństwie
Robert El Gendy, Pytanie na śniadanie, Warszawa, 05.09.2018
Chciałeś też być koszykarzem.
Marzyłem o tym! Koszykówka to dyscyplina, którą wciąż uwielbiam. Jako dzieciak nie zastanawiałem czy nie jestem za niski, by grać. Gdy zaczynałem się tym pasjonować w NBA grał zawodnik, który nie miał 1.6 m wzrostu – Muggsy Bogues. Tym bardziej chciałem podążać za marzeniami. Nie zagrałem w NBA, ale obejrzałem ponad sto meczów – byłem w samym środku tego zamieszania, a to wszystko dzięki Marcinowi Gortatowi, który przez dwanaście lat reprezentował Polskę w tej dyscyplinie. W pewnym momencie nasze drogi się skrzyżowały, Marcin pokazał mi kulisy najlepszej ligi. Byłem na finałach, rozmawiałem z gwiazdami: Kobem Bryantem, LeBronem Jamesem. Z Dwightem Howardem grałem w kosza. Tego wszystkiego chciałem doświadczać i udało się. Kolejne marzenie odhaczone. Kręciłem też materiał w domu Steve’a Nasha wybitnego rozgrywającego. Poznałem jego rodzinę. Dla mnie było to nie do pomyślenia. Zrobiłem prawdziwe perełki. Niewielu dziennikarzy miało takie doświadczenia i nikt mi tego nie zabierze. Czasami robiłem materiały za własne pieniądze, czasami dostawałem dofinansowanie z pracy. Często wychodziłem przed szereg, a nie zawsze było to mile widziane. Dla mnie najważniejsza była pasja.
Nie żałowałeś nigdy swojej decyzji o wyjeździe z USA?
Skąd! Realizuję tak naprawdę to, co jest prawdzie. Z pobudek pragmatycznych propozycja mojego szefa pewnie była opłacalna. Wracałem potem do USA wielokrotnie i patrzyłam na nie z innej perspektywy. Zawsze czułem, że los przygotował dla mnie coś innego. Chciałbym robić więcej, nie tylko jako prowadzący. Na początku motywacją było też to, żeby zostać aktorem. Tego narcyzmu ma w sobie trochę każdy z nas, ale to nie był czynnik wiodący. Moja lokomotywą do działania była obawa przed śmiercią. Nie akceptowałem tego, że trzeba odejść, więc marzyłem, by coś po sobie zostawić. Po stracie dziadków, a potem kolejnych bliskich mi osób, bardziej się oswoiłem z przemijaniem i inne rzeczy motywowały mnie do osiągania kolejnych celów. Kocham to, co robię. Kocham rozmawiać z ludźmi, poszerzać swoją wiedzę. Tyle w życiu przeżyłem, że żadnego potknięcia nigdy nie będę żałował. Wszystko jest po coś.
Dziś tworzysz duet z Klaudią Carlos. Na ekranie widać między Wami wyjątkowe porozumienie. Macie też wspólny mianownik – sport.
Rzeczywiście, ludzie nas z tym kojarzą, ale Klaudia nie robi sportu od lat, jest człowiekiem kultury i to przez duże „K”. Teatr, TVP Kultura, uczelnia, taniec… jest wszechstronna. Sport nas łączy, bo faktycznie znaliśmy się z korytarza i serwisów. Czasami udawało nam się zamienić parę zdań. Dopiero teraz poznajemy się prywatnie. Mamy wieloletnie doświadczenie w pracy przed kamerami, lubimy się i mamy ogromny szacunek dla naszej pracy. Z każdą partnerką, z którą prowadziłem program tak było. Starałem się, by ta druga strona czuła moje wsparcie. Z Klaudią świetnie się współpracuje, choć jesteśmy tak bardzo różni. Ja jestem szalony, ona stonowana i poważna, ale widzę, że coś się w niej budzi (śmiech).
To dopiero Wasze początki. Cały czas się rozkręcacie!
Trzeba się dotrzeć i my to robimy. Gramy do jednej bramki. Jest super! Ciekawe, co ona powiedziałaby o mnie po dwóch zdaniach kurtuazji.
Może zaproszę na wywiad i zapytam?
Zapytaj! Wspomnij, że El Gendy mówił, że słabo tańczy. Nie obrazi się, to kobieta, która ma dystans i poczucie humoru. Klaudia ma do mnie zaufanie, czasami żartujemy sobie poza wejściem na żywo. Już po kilku wspólnych programach czułem, że mamy flow i zauważyłem, że czasami zachowujemy się jak rodzeństwo. Mam nadzieję, że widz też to czuje.
Przyjaźnie w show-biznesie istnieją?
Zdarzają się. Z niektórymi przyjaźnię się od lat. Uważam, że w życiu powinniśmy dbać o relacje, bo nigdy nie wiesz, co wydarzy się jutro.
Jak udaje Ci się zachować zdrowy balans między pracą a życiem? Uciekasz w sport?
Kiedyś uciekałem, dziś tego nie robię. Sport, który był kiedyś treningiem, dziś jest rehabilitacją, bo jednak PESEL robi swoje. Śmieję się z tego, ale mam do niego dalej taką młodzieńczą zajawkę. Uczę się też odczytywać swoje emocje i staram się zrozumieć, czym są wywołane, ale od swoich demonów nie da się uciec. Życie mnie poturbowało nie raz i wydawało mi się, że nieadekwatnie do tego, co daje. Ale kto mi daje prawo to oceniać?
Z demonami można się też zmierzyć.
To jest możliwe w momencie, kiedy je przyjmiesz i spojrzysz lękowi w oczy. Wtedy dowiesz się prawdy o sobie. Spotykają nas trudne momenty w pracy, to wiemy, bo jesteśmy dorośli. A z czego bierze się brak poczucia własnej wartości? Często wynika z dzieciństwa, relacji z rodzicami, którzy sami mieli własne demony. Mówię o tym, ze swojej perspektywy. Mój tata… Nie było go całe życie, ale teraz jest ze mną i bardzo się z tego cieszę. Kiedyś, gdy przysyłał mi raz na rok kartę z życzeniami urodzinowymi, miałem w sobie żal i złość, niezgodę na jego nieobecność. Dziś tego nie odczuwam, ale w pracy i w relacjach nie radzę sobie z odrzuceniem. Nie chciałbym, by moje dzieci kiedykolwiek musiałyby się z czymś takim konfrontować. Relacja z mamą jest ważna, ale to w ojcu chłopak szuka męskiego wzorca. W innym przypadku odnajduje go gdzie indziej. Miałem kumpli, których wychowało „miasto”, zeszli na złą ścieżkę, niewielu wyszło na prostą. Ja polegałem zawsze na sobie.
Sprawdź też: Katarzyna Żak o relacji z córkami: "Nauczyły mnie, że trzeba mądrze stawiać granice"
Dajesz dzieciakom bardzo dobry przykład. To będzie procentowało w przyszłości.
Marzyłem o byciu ojcem synów, a najlepiej pięciu, żeby stworzyć koszykarską piątkę. Teraz w weekendy wyjeżdżamy z chłopakami na mecze piłki nożnej, gramy w kosza. Staram się w nich zaszczepiać miłość do sportu, żeby nie siedzieli cały czas w sieci. Gotujemy razem na podstawie przepisów z TikToka, które sami podrzucają. Uczę ich wielu rzeczy, a zwłaszcza szacunku do ich mamy, bez której nie byłoby ich na świecie. To po mamie odziedziczyli wiele talentów, i to, jak będą traktować najważniejszą kobietę w ich życiu przełoży się kiedyś na ich relacje i wybory serca. Stawiamy sobie granice, uczymy się kompromisów i partnerskiej rozmowy. To, że ja jestem obecnym ojcem dla swoich dzieci, nie wynika z tego, że chcę pokazać, że jestem lepszy. Jako rodzic popełniam wiele błędów. Natomiast wierzę, że daję synom poczucie, że jestem obok i będę zawsze. Dmucham w ich skrzydła. Mam wielkie szczęście, że jestem ich tatą, ponieważ to trzej fantastyczni młodzi faceci.
W naszej rozmowie często wspominasz o marzeniach, spełnionych pragnieniach. Wierzysz w cuda?
Wierzę. Przede mną całe życie. To jest cud. Oby trwało wiecznie. Trzymam się tego, co mam w sercu i idę za jego głosem. Zobacz, ile rzeczy w moim życiu się spełniło!
Robert El Gendy, Majowe Święto Kina Ocalonego od Zapomnienia, 2022