Reklama

Posiada niezwykłą wrażliwość, empatię... „Wolę dawać, pomagać, wspierać. Od dziecka tak mam”, mówi Rinke Rooijens. W życiu przeżył kilka trudnych momentów. Nigdy się nie poddaje i sam wyciąga rękę do osób, którym potrzebna jest pomoc. Najważniejsze wartości przekazał swojemu synowi. Wspólnie z byłą żoną, Kayah doczekał się wspaniałego syna. Roch dziś ma 23 lata. Małżeństwo pary nie przetrwało, ale zawsze łączyły ich bardzo dobre relacje. W najnowszej rozmowie, Rinke Rooijens opowiada o swoim dziecku. Czy mają podobne charaktery?

Reklama

Rinke Rooijens o synu. Jaki jest Roch?

Skąd w Tobie tyle empatii, współczucia, zrozumienia dla drugiego człowieka?

Nie wiem… Może na długo zapomniałem o samym sobie? Bardzo lubię komuś sprawiać przyjemność. Poza tym ciężko mi brać od innych, mam z tym problem. Wolę dawać, pomagać, wspierać. Od dziecka tak mam. Jako mały chłopiec robiłem śniadania dla mojej mamy, dla taty – jajka gotowane trzy minuty, kanapki. Przynosiłem im do łóżka albo nakrywałem do stołu. Bardzo szybko dorosłem i chyba trochę straciłem dzieciństwo.

Dlaczego?

Rodzice rozwiedli się, kiedy miałem sześć lat. Mama była znaną w Holandii aktorką, dużo grała, w domu zawsze były jakieś opiekunki. Myślę, że nie było jej łatwo wychowywać mnie i moją młodszą siostrę. Pamiętam, jak w wieku dziewięciu lat powiedziałem mamie, że sam zajmę się Roene i może na mnie polegać. Rano spała, bo późno wracała z teatru, a ja odprowadzałem siostrę do szkoły. Po południu ją odbierałem, bo mama była już z powrotem w teatrze, podgrzewałem jedzenie, pilnowałem, żeby w domu wszystko toczyło się sprawnie. Ojca rzadko widywaliśmy. Był znanym reżyserem, ciągle pracował. Czułem przed nim lęk, bo był wymagającym, charyzmatycznym facetem. Ze strachu często go okłamywałem. A mama była bardzo emocjonalna. Miała problemy z alkoholem, depresję. Chyba podświadomie kryłem ją przed tatą, nigdy nie powiedziałem: „Pomóż mamie”. Teraz żałuję, że tego nie zrobiłem.

Ale przecież byłeś dzieckiem!

No tak, ale potem, jako nastolatek, zacząłem wykorzystywać fakt, że rodzice nie potrafią się dogadać. Jak mi nie było wygodnie u mamy, szedłem do taty. Jak było źle u taty, wracałem. Dlatego tak bardzo zależało mi, żebyśmy dogadali się z Kasią. Kiedy nasz syn Roch miał sześć lat, doszliśmy do wniosku, że lepiej będzie, jak się rozstaniemy. Historia zatoczyła koło. To była dla mnie porażka. Bałem się o Rocha. Doskonale pamiętałem, jakie to przeżycie dla dziecka. Moi rodzice tak bardzo się nie znosili, że nie umieli nawet pięć minut porozmawiać spokojnie. Bardzo mnie to bolało. Obiecaliśmy sobie z Kasią, że z nami będzie inaczej. Oczywiście bywało różnie. Na początku nie wiedziałem, co zrobić. Nie chciałem wracać do Holandii, bo bałem się, że skończy się na tym, że przez rok nie będę widział syna. Chciałem z nim być. Pamiętam, jak poszliśmy z Roszkiem na basen i on nagle zaczął bardzo płakać, bo nie rozumiał, dlaczego tata i mama lubią się, a nie są razem.

Sprawdź też: Rinke Rooijens o śmierci mamy: „Przez kilkanaście lat nie mogłem się pozbierać. Pogubiłem się

Cudowna, prosta dziecięca logika, szkoda, że jako dorośli z niej nie korzystamy… Dziś Roch ma 23 lata. Ma charakter podobny do Twojego?

Jest bardzo kreatywny i wrażliwy, ale nie ma jeszcze takiej potrzeby działania na rzecz innych jak ja. Ja w tej empatii znajduję bardzo dużo spełnienia. Kocham otaczać się ludźmi, którzy mają podobnie. Widzę w tym sens i Roch również, z czego jestem dumny. Te wartości przyswajał również dzięki mamie Kasi, która całe życie opiekowała się Rochem. To jest zresztą piękna polska tradycja, że babcie zajmują się wnukami. Na początku miałem z tym problem. Teraz bardzo cenię to, co mama robiła. W tej chwili jest w trochę słabszej formie, więc zawsze pytam: „Rochu, zrobisz coś dla babci, pomożesz jej?”. I robi to, bo czuje, że tak trzeba, i bardzo ją kocha. Ale dziś świat jest inny. Zresztą mamy w tym swój udział. Nasze rodzicielskie poczucie winy sprawia, że chcemy dzieciom dać wszystko i od razu. Z jednej strony to dobrze, z drugiej – to pułapka. Dziecko musi na niektóre rzeczy poczekać, śnić o nich. Żeby dostać pierwszy rower, myłem samochody i ten rower stał u mnie w pokoju. Mieszkaliśmy na trzecim piętrze w Amsterdamie i ja codziennie nosiłem go na górę. Nowe buty stały obok łóżka i czyściłem je po każdym dniu. My niby wszystko dajemy dzieciom i… odbieramy im marzenia.

Mateusz Stankiewicz/SameSame

[...]

Swoich bezdomnych bohaterów pytasz, co ich boli, przed czym uciekają. Przed czym Ty tak uciekałeś?

Po samobójstwie mamy miałem tak silne wyrzuty sumienia i tak dużo pretensji do siebie, że długo nie potrafiłem sobie z tym poradzić. Mama popełniła samobójstwo, kiedy miałem 18 lat. To była jej trzecia próba, ale wcześniej zawsze zdążałem na czas. Tamtego dnia dzwoniła do mnie parę razy, a ja nie odebrałem, bo… pracowałem. Miałem swoje życie, byłem już zmęczony jej ciągłym złym stanem psychicznym i przytłaczającą odpowiedzialnością. Być może gdybym wtedy spotkał się z nią, nie zrobiłaby tego… Przez kilkanaście lat nie mogłem się pozbierać. Pogubiłem się. Dopiero w Polsce powoli zacząłem wracać do równowagi.

Może z tych przeżyć, doświadczeń bierze się Twoja empatia?

Być może. To był jakiś rodzaj samotności, brak akceptacji siebie. Nie było we mnie spokoju, tylko przytłaczające poczucie winy. Jakby ktoś odblokował automatycznego pilota, który prowadził mnie w niewłaściwym kierunku. Przyjechałem do Polski, spotkałem Kasię, zakochałem się. Postanowiłem, że zostawię wszystko w Holandii i zostanę tutaj. Pamiętam, że ojciec przestał ze mną rozmawiać. Chyba przez trzy lata nie mieliśmy kontaktu. Uważał, że jestem totalnym idiotą. Chłopak, który może reżyserować największe programy w Holandii i w Niemczech, jedzie do kraju, gdzie nic nie ma. A to była świetna decyzja. Potem, niestety, dla wspólnego dobra musieliśmy się rozstać z Kasią. Za bardzo się kłóciliśmy. Nie byliśmy w stanie tak rozmawiać, jak teraz. Musieliśmy się tego nauczyć. Po rozstaniu znowu się pogubiłem i musiałem poskładać na nowo. Dziś wierzę, że jak dajesz coś dobrego, dobro powraca. Zacząłem projekt o bezdomnych i spotkałem Asię, najpiękniejszy dar, jaki mogłem dostać.

[...]

Mam taką nadzieję! Robiąc programy o więźniach, bezdomnych, hospicjach, ciągle stykasz się ze śmiercią. Boisz się śmierci?

Teraz tak, wcześniej nigdy. Dlaczego? Może w jakiś sposób byłem nieszczęśliwy. Oczywiście Roch dał mi mnóstwo szczęścia, ale wciąż mi czegoś brakowało. Dopiero teraz, mając to, co stworzyłem z Asią, bardzo dbam o życie i chcę długo żyć. [...]

Nigdy się nie poddajesz.

W hospicjum poznałem Bogdana, zaprzyjaźniliśmy się. Okazało się, że mamy wspólną znajomą, z którą współpracujemy od lat przy wielu wspaniałych projektach. To Nina Terentiew. Pewnego dnia pojechaliśmy go razem odwiedzić i kiedy odwoziłem Ninę do domu, powiedziała – i teraz wracam do twojego pierwszego pytania: „Rinke, ty masz taką naturalną empatię, której my, Polacy, nie mamy”. Moim zdaniem wszyscy ją mamy, tylko nikt nie mówi, że to jest takie ważne. Kiedy przyjechałem do Polski, Kasia zabrała mnie 1 listopada na Powązki. Zobaczyłem tysiące zapalonych świec i byłem poruszony tradycją, że cała Polska idzie na groby, a wcześniej sprząta cmentarze i składa piękny hołd ludziom, którzy odeszli. Po latach życia w Polsce zrozumiałem, że czasem bardziej od żywych szanuje się tych, którzy umarli. Jest w tym jakiś rodzaj hipokryzji, że doceniamy ludzi, gdy ich już nie ma. Ja lubię doceniać ludzi za życia. Wiesz, co jest dla mnie ważne w życiu? Inteligencja emocjonalna. Inteligencję ogólną można rozwijać, a inteligencja emocjonalna to wrażliwość, którą masz albo nie. O kimś, kto dużo przeżył, mówi się, że ma starą duszę. Myślę, że jestem taką starą duszą, która czyta ludzi.

Zobacz też: Omenaa Mensah: „W tej szerokości geograficznej, czyli w Polsce, jestem inna

Cały wywiad dostępny w nowym numerze VIVY!. Magazyn w punktach sprzedaży w całej Polsce od 24 lutego 2022 roku

TRICOLORS/East News

Kayah, Rinke Rooyens, Roch Rooyens, 01.12.2009

Reklama

ZUZA KRAJEWSKA
Reklama
Reklama
Reklama