Reklama

Krzysztof Krawczyk i Andrzej Kosmala znali się 50 lat, współpracowali 47. Połączyła ich pasja do muzyki. „Krzysztof był niespokojnym duchem. Potrafił wieczorem do mnie zadzwonić, kiedy jeszcze nie było komórek, i zarzucić mnie pomysłami. Stąd w jego repertuarze jest taka różnorodność stylów, rzadko spotykana na świecie", mówił w rozmowie z Elżbietą Pawełek wieloletni manager i przyjaciel Krzysztofa Krawczyka. I przyznaje, że artysta mógł zrobić dużo większą karierę. Dlaczego się tak nie stało?

Reklama

Czy Krawczyk miał szansę stać się polskim Presleyem?

Tak. Mówiłem mu, że przy jego możliwościach wokalnych może śpiewać wszystko jak Presley. Ale spadła za to na niego fala krytyki. „Sztandar Młodych” napisał: „Gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść”. Fajna figura retoryczna, tylko głupia. A przecież to było najpiękniejsze, że jednego dnia śpiewał country, innego rocka, kolędy, pieśni biesiadne czy cygańskie. Cyganie go kochali. Zaprzyjaźniony kierownik w sklepie muzycznym w Poznaniu zawsze mi mówił: „Panie Andrzeju, jeszcze nie wiem, że mam nową płytę Krawczyka na zapleczu, ale poznaję to po tym, że Cyganie czekają już na otwarcie sklepu”. W latach 70. Krzysztof miał już swój korespondencyjny fan club, który założyła Regina Kusiak z Gorzowa. I gdziekolwiek coś złego o nim pisali, od razu słała list na kilka stron do naczelnego. Mało tego, cały fan club uruchamiała i naczelny mówił do dziennikarzy: „Widzicie, jak Krzysztofa Krawczyka kochają, a wy tak źle o nim piszecie”. Kusiak zebrała potem wszystkie krytyczne wypowiedzi na temat Krawczyka w jednej książce pod tytułem „Krzysztof Krawczyk w krzywym zwierciadle prasy”. Moim zdaniem powinno się ją pokazywać studentom dziennikarstwa, jak media mogą być złośliwe. Jest w nas, Polakach, bezinteresowna zawiść, jak pisał Melchior Wańkowicz. Nie lubimy, jak inni odnoszą sukcesy.

Krawczyk, śpiewający najpierw z Trubadurami, a potem solo, stał się królem polskiej piosenki. A jakim był człowiekiem?

Kiedyś dziennikarz spytał mnie, jakie słowo kojarzy mi się z Krawczykiem. Bez zastanowienia odpowiedziałem: „Serce”. To był człowiek dusza. Niezwykle ciepły, mający dla każdego uśmiech i dobre słowo. Pojechał do sanatorium i pomagał innym kuracjuszom. Ludzie przecierali oczy ze zdumienia, że sławny człowiek, a taki uprzejmy. Drzwi paniom otwierał, pomagał wejść po schodach… A ile ludzi pisało do niego z prośbą o pomoc czy ratunek. Gdybym pokazał mu te wszystkie listy, umarłby z rozpaczy. „Krzysiu, świata nie uratujesz, ale śpiewem niesiesz ludziom radość i to jest twoją misją”, mówiłem, widząc, jak się tym dręczy. Założył fundację we Włocławku, chyba się nazywała „Serce dzieciom”. W Ameryce grał dobroczynne koncerty dla chorych dzieci w Polsce. Zaśpiewał ostatni dobroczynny koncert z Krzysztofem Klenczonem, a dwie godziny później Klenczon zginął w wypadku samochodowym. Krzysztof miał potem wyrzuty sumienia, że gdyby po koncercie został z nim dłużej, może nie doszłoby do tej tragedii.

[...]

Jako długoletni menedżer i przyjaciel Krawczyka myślisz, że mógł zrobić większą karierę?

Tak. Mógł zrobić dużą karierę w Europie, gdyby świat nie był tak podzielony, gdyby nie było wiz i paszportów. Widziałem zachwyt Niemców z Hamburga, kiedy Krawczyk śpiewał „Auf Wiedersehen Madelaine”. Reprezentowali dużą firmę fonograficzną, która wcześniej wypromowała Karela Gotta i chcieli zainwestować w Krawczyka milion marek! Ale najwidoczniej władzy w Polsce się to nie spodobało, bo Krawczyk przepadł na festiwalu w Sopocie w 1978 roku, który wygrała Dagmar Frederic z NRD, a potem blokowano jego występy w telewizji. W tej sytuacji Niemcy się wycofali. Szkoda. Krawczyk był skrzyżowaniem wszystkiego, co najlepsze w piosenkarstwie. Miał w sobie trochę Toma Jonesa, trochę Elvisa Presleya i co nieco z Demisa Roussosa. Wydawało się, że świat czeka na takiego wokalistę.

Sprawdź też: Andrzej Kosmala wspomina Krzysztofa Krawczyka: „To był człowiek dusza. Mówił, że miłość jest darem z nieba”

W Ameryce Krawczyk występował w klubach polonijnych, dawał koncerty charytatywne, ale nie spełnił się jego „american dream”. USA, 1980 rok.

ARCH. PRYW. ANDRZEJA KOSMALI

Czy był zazdrosny o sukcesy innych?

Nigdy. A jeśli już, to mnie krytykował: „Wiesz, co Maryla nagrała? Dlaczego podobnych rzeczy nie robimy?”. Jak usłyszał Gorana Bregovicia, pytał, dlaczego takich piosenek nie śpiewamy. Więc jak padła propozycja nagrania z nim płyty, to Krzysztof poczuł, jakby wszedł żywcem do nieba. Akurat był na zakręcie, tkwił w impasie. Myślał o jakichś biznesach, chciał zakładać sieć hoteli Parostatek i nawet podpisał jakieś dokumenty. Pamiętam, że w ZAiKS-ie komornik zajął mu honoraria. Bregović przyszedł w samą porę. „Andrzej, jest jednak Pan Bóg na świecie”, powiedziała wtedy Ewa, z którą razem zamartwialiśmy się o Krawczyka. Płyta była nagrywana w maju 2001 roku, Krzysztof wyśpiewywał trochę po bałkańsku i Bregović zwrócił mu uwagę: „Słuchaj, Krzysztof, wystarczy, że ja i moja orkiestra jesteśmy Serbami, ty śpiewaj jak Polak”. Potem na konferencji prasowej jakiś przemądrzały dziennikarz zapytał: „Panie Bregović, z tyloma muzykami nagrywał pan płyty, czy nie wstyd panu śpiewać w Polsce z gwiazdą disco polo?”. Na to Bregović: „Proszę pana, jeżeli Krawczyk jest disco polo, to ja jestem serbo polo”.

Teraz śpiewa gdzieś wysoko u Pana Boga. Co sprawiło, że już za zażycia stał się legendą?

Miał dobrego menedżera.

To prawda. Mówił, że jesteś lepszy od pułkownika Parkera, menedżera Elvisa Presleya.

Nie, Parker zawsze był dla mnie wzorem. Był mądry i przebiegły, nie pozwalał Elvisowi zamknąć się w jednym gatunku. Mówił, że publiczność ma rację nawet wtedy, kiedy jej nie ma, i to ona jest najważniejsza, z czym zgadzaliśmy się obaj z Krzysztofem. Ostatnio hip-hopowcy porobili sobie z Krawczykiem mnóstwo nagrań na YouTubie, nie pytając go nawet o zgodę. Ale machnęliśmy na to ręką, bo to świadczy tylko o tym, że młodzież kocha Krawczyka.

Zostaną po nim nieśmiertelne piosenki: „Parostatek”, „Chciałem być marynarzem”, „Bo jesteś ty”, „Mój przyjacielu”. Chciałbyś mu coś powiedzieć na pożegnanie?

Że był treścią mojego życia. Zwierzył mi się przed śmiercią, że chciałby, aby do jego trumny włożono mikrofon i żeby na pogrzebie zagrała orkiestra dęta…

I zagrała. Miał piękny pogrzeb. Mógłbyś mu zanucić: „Mój przyjacielu, byłeś mi naprawdę bliski…”.

„Mój przyjacielu, wiesz, że byłeś mi, jak brat…”.

Cały wywiad z Andrzejem Kosmalą w nowej VIVIE! Magazyn w punktach sprzedaży w całej Polsce dostępny od 22 kwietnia.

Zobacz też: Kim byli rodzice Krzysztofa Krawczyka? Wokalista był z nimi bardzo związany

Podczas nagrywania hitu „Mój przyjacielu” z szefem muzycznym artysty Ryszardem Kniatem, Goranem Bregoviciem i Andrzejem Kosmalą, maj 2001 rok.

ARCH. PRYW. ANDRZEJA KOSMALI
Reklama

Filip Zwierzchowski/Das Agency

Reklama
Reklama
Reklama