Aneta Hickinbotham, producentka nominowanego do Oscarów Bożego Ciała jest już w Los Angeles!
Opowiedziała nam o filmie, przygotowaniach do oscarowej gali i czy liczy na najważniejszą filmową nagrodę
Znacie nazwisko Hickinbotham? Nie znacie? To powinniście je zapamiętać, bo Aneta Hickinbotham, producentka nominowanego do Oscara Bożego Ciała, jest właśnie w Los Angeles, między innymi po to, żeby wziąć udział w ceremonii wręczenia najważniejszych nagród filmowych. A może by odebrać Oscara za najlepszy film w kategorii Najlepszy Film Międzynarodowy?
Aneta Hickinbotham producentka Bożego Ciała w Los Angeles
Aneta została zaproszona przez organizatorów festiwalu filmowego w Santa Barbara, żeby wziąć udział w panelu dyskusyjnym o kobietach w biznesie filmowym. Dlatego w Los Angeles jest już od dwóch tygodni.
Wieczór przed wylotem spędziła ze mną opowiadając o tym co ją tam czeka, jak przebiega promocja Bożego Ciała w Stanach Zjednoczonych, kto szyje jej sukienkę na oscarową galę i czy przygotowała już przemowę na oscarowy wieczór.
Wywiad VIVY! z Anetą Hickinbotham
Byłaś dzisiaj w szkole, na kolaudacji, na przymiarkach w Atelier Tomasza Ossolińskiego, udało nam się zrobić Ci kilka zdjęć, miałaś wykład dla uczniów liceum. Teraz jest 22.00, rozmawiamy, a o piątej rano już musisz być na lotnisku. Każdy Twój dzień jest taki szalony?
(śmiech) Nie. Dzisiaj tak wszystko się skumulowało i zagmatwało. Widzisz, walizka leży już spakowana, ale nie wiem co zapakowałam, a o czym zapomniałam.
Suknię od Tomasza Ossolińskiego?
Jej jeszcze nie mam. Szyje się.
To kto Ci ją dostarczy do Los Angeles?
To jest bardzo dobre pytanie. Nie wiem (śmiech).
Skąd się wziął tak szalony plan dnia?
Wszystko przez to, że zostałam zaproszona na festiwal w Santa Barbara, żeby wziąć udział w panelu dyskusyjnym o kobietach w biznesie filmowym. To zaproszenie przyszło znienacka. Ania Kot, która zajmuje się w Aurum Film PR i promocją przyszła, powiedziała, ze zostałam zaproszona i że powinnam tam polecieć. I osoba zajmująca się PR „Bożego Ciała” w Stanach też uważała, że raczej nie powinnam odmawiać. Nie odmówiłam. Okazało się też, że nie ma sensu, żebym wracała do Polski, a potem leciała z powrotem, więc wszystko to, co miałam zaplanowane na najbliższy tydzień musiałam skumulować i zrealizować w ciągu jednego dnia.
Wystąpisz w doborowym towarzystwie.
Na 64 nominowane do Oscara kobiety sześć z nich będzie na panelu „Women’s Panel” zorganizowanym podczas Santa Barbara International Film Festiwal. Będzie Anne Morgan nominowana za make-up do filmu „Gorący temat”, Regina Graves nominowana do Oscara za scenografię do „Irlandczyka”, kostiumografka Arianne Phillips w „Pewnego razu w Hollywood” i kilka innych bardzo interesujących silnych i twórczych kobiet. Dlatego nie odmówiłam.
Będziesz też promować „Boże ciało”.
Tak. Jan Komasa i Bartosz Bielenia już od kilku miesięcy intensywnie promują „Boże Ciało” w Stanach, bardzo dużo się dzieję, musimy trochę dzielić obowiązki - dlatego też jadę żeby ich w tym wesprzeć. Chcemy z tej promocji wycisnąć co się da.
Znajdziesz czas, żeby pójść na plażę?
Jestem dobrze zorganizowana, więc pewnie znajdę chwilę. Ale przede wszystkim jadę tam do pracy. A do 9 lutego jesteśmy na świeczniku.
Żeby tylko po tym wywiadzie mój wspólnik Leszek Bodzak, nie zaczął do mnie wydzwaniać, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie siedzę na plaży cały czas (śmiech).
Jak się czuje producentka, która usłyszała, że jej film został nominowany do Oscara?
Na początku były wielkie emocje, bo przecież we wrześniu kiedy film został polskim kandydatem do Oscara zaczynaliśmy od zera. A teraz my i nasz mały, kameralny film jesteśmy nominowani! Jak Andrzej Wajda, Agnieszka Holland, Paweł Pawlikowski, twórcy z wielkimi osiągnięciami i utrwalonym statusem w świecie filmu. Za sukces uważałam już znalezienie się na krótkiej liście. A nominacja… popłakałam się…. Były piski i krzyki, płacz. Ogólnie zapanowała euforia.
Gdzie byłaś, gdy ogłaszano nominacje?
W Polskim Instytucie Sztuki Filmowej. Byłam tam z Leszkiem Bodzakiem, Aleksandrą Konieczną, Elizą Rycembel, Tomaszem Ziętkiem, Anią Kot od PR, montażystą Przemkiem Chruścielewskim, Jankiem Naszewskim i Ewą Bojanowska, naszymi agentami od sprzedaży z New Europe Film Sales. Byli tam z nami przedstawiciele Polskiego Instytutu Filmowego, z dyrektorem Szłam tam i myślałam: „O Boże! Jak nie dostaniemy nominacji, to którymi schodami mamy się niepostrzeżenie wymknąć”. Okazało się, że nie musiałam szukać tylnego wyjścia (śmiech). Okazało się, że jest… cudnie! Czułam się jakbym już wtedy dostała Oscara.
Do kogo jako pierwszego zadzwoniłaś, żeby podzielić się radością?
Do mojej córki Poli.
Do rozmowy włącza się dziewięcioletnia Pola: Dla mamy to było bardzo ważne wyróżnienie. Cieszę się, że odniosła taki sukces.
Jestem ciekawa, co powiedział Twój tata, który nie chciał, żebyś została filmowcem.
Wydaje mi się, że mój tata ma wrażenie, że to on ma tę nominację. To bardzo miłe.
Pracowałaś przy hollywoodzkich produkcjach. Przy „Legendzie Zorro”, „Troi”. Byłaś już na rozdaniu Oscarów?
Byłam na kilku amerykańskich premierach, ale na Oscarach to będzie mój debiut.
Mam nadzieję, że zobaczę Cię na scenie w Dolby Theatre. Masz już przygotowaną przemowę?
Nie mam. Powiedzmy, że nie jadę po Oscara tylko na czerwony dywan, bo wiesz… konkurencja jest ogromna.