Wyjątkowy projekt sióstr. Anna i Agata Starmach napisały książkę kucharską dla dzieci
1 z 6
10 listopada na rynek trafiła najnowsza książka Anny Starmach „Pyszności”, którą stworzyła wraz z siostrą, Agatą. Jest jurorką w programach „MasterChef” i „MasterChef Junior”. Prowadzi autorski program w TVN Style, gotuje w dzień Dobry TVN. Kulinarne książki Anny Starmach biją rekordy popularności, a Polska oszalała na punkcie gotowania.
Polecamy też: Od architekta do cukiernika. Zobacz najbardziej efektowne desery na świecie
Siostrzany projekt
Wolny czas uwielbiają spędzać w kuchni przy wspólnym gotowaniu i rozmowach. Książka to siostrzany projekt Ani i Agaty Starmach. I jak same przyznają, to wspólny, tak duży siostrzany projekt. Książka to połączenie dwóch pasji autorek. Ania zdradza nam pyszne przepisy dla małych szefów kuchni, a Agata zilustrowała książkę swoimi wyjątkowymi rysunkami.
Skąd pomysł? Ania od zawsze lubiła dzielić się swoją pasją z innymi, a przede wszystkim z dziećmi. Agata, maluje, lepi rzeźby z gliny i tworzy ilustracje dla dzieci. I to właśnie ona wpadła na pomysł stworzenia „Pyszności” - książki kucharskiej innej niż wszystkie. Innej, ponieważ dedykowana jest małym kucharzom.
Zobacz też: Anna Starmach o Wielkanocy w rodzinnym domu: „Święta pod palmą to zdecydowanie nie moje klimaty”
„Pyszności”
Co znajdziemy w książce? Przede wszystkim zachętę do twórczego i radosnego spędzania czasu całej rodziny. To zbiór 60 nietuzinkowych pomysłów na posiłki dla dzieci i triki, jak sprytnie przemycić do dziecięcego jadłospisu więcej zdrowych składników, jak przygotować własny ketchup czy za pomocą zwykłego balonika, stworzyć czekoladowe miseczki. Ania i Agata, zwracają uwagę na istotną rolę gotowania w zacieśnianiu rodzinnych więzi i podkreślają, że każde dziecko może być doskonałym szefem kuchni, wystarczy tylko pozwolić mu do niej wejść.
„Gotowanie zbliża ludzi, wspólne wyrabiane ciasta, podrzucanie naleśników czy krojenie cebuli czasem zbliża bardziej od najszczerszej rozmowy! (…) Kto uczył mnie gotować? Babcie, ciocie, mama, tata, starsza siostra, zaproś do kuchni swoich najbliższych - spędzicie miło czas, a wspólne chwile na długo pozostaną w ich pamięci!”, czytamy w zapowiedzi książki.
Miała zajmować się obrazami. Prowadzić galerię. Ale pasję do sztuki współczesnej zamieniła na fartuch i zaczęła gotować. Rodzice – jak i ona historycy sztuki – byli w szoku. Postawiła na swoim. W Paryżu, w prestiżowej europejskiej szkole, poznała tajemnice wyrafinowanej kuchni. Dziś jest jurorką „Masterchefa”.
Przypominamy wywiad z 2014 roku, w którym Anna Starmach w szczerej i smacznej rozmowie opowiedziała Romanowi Praszyńskiemu o tym, kogo uważa za mistrza i ile kosztowało ją spełnienie marzeń.
Polecamy też: Zaskakujące przepisy na desery w debiutanckiej książce Lary Gessler
2 z 6
Ma Pani nóż przy sobie?
Dziś nie mam, bo przyleciałam do Warszawy tylko z bagażem podręcznym. Nie wpuściliby mnie na pokład. Ale czasami wożę ze sobą walizkę noży. Mam jeden ukochany, dopasowany do mojej dłoni. Na warsztatach, pokazach zawsze jestem ja i mój nóż. Japoński, ale z seryjnej produkcji. Marzę o podróży do Japonii i zrobieniu noża na zamówienie. W tym roku jeszcze nie pojadę. Ale może za dwa lata.
– Niezwykłe marzenie.
Gdy podpisałam kontrakt na udział w pierwszym „Masterchefie”, postanowiłam, że sobie coś kupię. Mówię o tym siostrze, a ona: „Co, fajną torebkę?”. Ja: „Zwariowałaś? Robota kuchennego!”. I kupiłam!
– Jak to się stało, że studentka historii sztuki stała się mistrzynią kuchni?
Moi rodzice mają w Krakowie galerię sztuki. Wychowałam się w domu przepełnionym obrazami. Od najmłodszych lat wiedziałam, że z rodzicami będę prowadziła galerię.
– Dlaczego Pani, nie siostra?
Są nas trzy siostry – ja jestem środkowa – i bardzo się różnimy. Zawsze byłam ta rozsądna, odpowiedzialna. Ta, która musi ułożyć sobie plan na dzień, tydzień, rok i całe życie. Studiowałam na Grodzkiej przy Wawelu, w tym samym miejscu, gdzie kiedyś moi rodzice. Bardzo dużo się uczyłam. Ale stresowałam się, bo coraz mniej te studia czułam. Zaczęłam zdawać sobie sprawę, że to nie dla mnie. Obserwowałam uważnie tatę, zobaczyłam, jaki ma trudny zawód. Na rynku jest olbrzymia konkurencja. Trzeba mieć mocny charakter i być niesamowicie dobrym, żeby coś osiągnąć.
– Pojawił się lęk?
Tak, i wątpliwości. Skończyłam pierwszy rok i w wakacje, zamiast – jak znajomi – wybrać się pod namiot, zaczęłam szukać pracy. Znam francuski od przedszkola i przez znajomą mamy w Paryżu dostałam pracę u pewnej hrabiny. Hrabina miała dwór w Burgundii i potrzebowała Polki do małych prac domowych. Miała tam być sama, a moim zadaniem miało być zrobienie jej tosta na śniadanie i kawy. Czemu nie? Zwłaszcza że całkiem nieźle płaciła. Pojechałam do hrabiny do Paryża, mieszkała naprzeciwko Luwru. Drzwi w drzwi z synem Picassa. Byłam u niego, miał dobrą sztukę na ścianach, nie tylko swego ojca. Po dwóch dniach pojechałam do posiadłości hrabiny w Burgundii. Dwór okazał się gigantycznym pałacem z kościołem, stadniną koni i polem golfowym. Oprócz tego nic. Pustka. Ani Internetu, ani sklepu, knajpy.
3 z 6
– Służba?
Oprócz mnie trzy dziewczyny do pomocy. Bo okazało się, że jest tam pięciu synów hrabiny, żony, dzieci. I przyjeżdżają arystokraci z okolicznych zamków.
– Nieźle.
Trochę się bałam. Nie przepadam za sprzątaniem, a zwłaszcza myciem gigantycznych okien. Dlatego zgłosiłam się na ochotnika do kuchni. Wydawało mi się, że to betka. Dopiero jak odbyłam pierwszą rozmowę z hrabiną i zdałam sobie sprawę, czego będzie wymagała, zrozumiałam, że porywam się z motyką na słońce. Nigdy przecież nie robiłam omletu na sposób francuski. Nie umiałam przygotować francuskiego ciasta. Ale w zamku było dużo książek kucharskich. Stopniowo się uczyłam. Przez trzy miesiące szykowałam posiłki czasami nawet dla 35 osób.
– A miał być wakacyjny wyjazd?
Wróciłam do Polski strasznie zmęczona, chuda. Mama powiedziała, że zmarnowana. Ale kompletnie nie umiałam się odnaleźć. Po tygodniu napomknęłam podczas rozmowy z rodzicami: „Moi drodzy, nie wiem, czy w życiu nie będę zajmowała się zawodowo gotowaniem”.
– Mama upuściła widelec?
Zbagatelizowała to. Mój tata w młodości podróżował i zarabiał, pracując w restauracjach. Był nawet szefem kuchni w Stanach i Szwecji. „OK, Aniu”, powiedział. „Najpierw sprawdź, jak się pracuje w normalnej restauracji, to szybko ci ta pasja minie”. Trafiłam do hotelu Starego w Krakowie. Do rodziny Likusów. Jednej z najlepszych restauracji w mieście. Na początku byłam w szoku. Nic nie umiałam zrobić i przeszkadzałam w kuchni. Kroiłam, obierałam, ostrzyłam. Uczyłam się podstawowych ruchów.
– Kuchnia od kuchni?
Gotowanie w restauracji a gotowanie w domu to dwie zupełnie różne rzeczy. Nie przerwałam studiów. Trzy dni byłam na uczelni, cztery – w hotelu.
4 z 6
– Rodzice chcieli Panią zniechęcić?
Tato po miesiącu zorientował się, że jego plan nie wypalił. Dopytywał się: „Aniu, ty nie masz czasu na normalne życie. Albo studiujesz, albo gotujesz. I pracujesz za darmo!”.
– „O co Ci chodzi w życiu?!”.
Tak nie mówił. Nie chciał, żebym podejmowała decyzję. Bał się, że mogę podjąć złą. Kończyłam drugi rok studiów, w kwietniu mieliśmy wyjazd ze studiów do Paryża. Z profesorami podziwiało się zabytki, rozmawiało o sztuce.
– Oni do Luwru, a Pani do knajpy?
Pojechali do Sainte-Chapelle. A ja do Le Cordon Bleu. To najlepsza w Europie szkoła kulinarna. Spędziłam tam cały dzień. Rozmawiałam z dyrektorem, uczestniczyłam w zajęciach. Wyszłam z teczką folderów, byłam absolutnie pewna, że wrócę. Przyjechałam do Polski zestresowana, że muszę o tym powiedzieć rodzicom. Kilka dni myślałam, jak to ugryźć. Na pierwszy ogień wzięłam tatę. Zaprosiłam go do kawiarni na ciastko i wytłumaczyłam, dlaczego muszę pojechać do tej szkoły. Że ona dużo kosztuje i że proszę go o pożyczkę.
– Wyciągnął portfel?
Akurat nie najlepiej szło mu w interesach. Wtedy mi tego nie powiedział, dopiero niedawno się wygadał. Pożyczył pieniądze od znajomych, żeby zapłacić za szkołę córki.
– No, no! A co mama?
Mówiła: „Anusia, przecież w kuchni śmierdzi! Jest brudno. Ciężka praca. Nie po to z ojcem tyle pracowaliśmy, żebyś ty musiała harować przy garach. Dziecko, proszę cię!”. Ale na koniec powiedziała: „Cóż mam zrobić? Jedź, masz moje błogosławieństwo”.
– I do Paryża?
Moje pierwsze mieszkanie miało 19 metrów kwadratowych. Było na poddaszu, blisko szkoły. Znalazłam je przez Internet. Byłam najszczęśliwsza na świecie.
– Kiedy zaczęła Pani płakać?
Jak musiałam wrócić do Polski po rocznym kursie. Pierwszego dnia szłam do paryskiej szkoły oczywiście zestresowana. Ale szybko poczułam, że jest dobrze. Ulga.
– Co ugotowaliście?
Pierwsza lekcja to były buliony, wywary i poprawne krojenie warzyw. A kolejne zajęcia – filetowanie ryb, przygotowanie i obróbka mięsa. Z dnia na dzień widziałam, jak strasznie dużo się uczę. Nigdy w życiu nie robiłam w niczym tak dużych postępów. Byłam przeszczęśliwa, że mogę zadzwonić i podać całą listę rzeczy, które umiem.
– Komu?
Dzwoniłam do rodziców, sióstr, przyjaciół. Żyłam gotowaniem. Po zajęciach szliśmy ze znajomymi do restauracji. Albo się spotykaliśmy i gotowaliśmy sami. Albo rozmawialiśmy o gotowaniu. Albo chodziliśmy na pokazy gotowania. Albo na targi czekolady. Nie zapomnę, jak pojechaliśmy ze szkołą na największy targ spożywczy pod Paryżem. Tam były wielkie hale, w jednej na ścianach wisiały tylko gigantyczne ozory wołowe. W innej flaki. Wyszłam stamtąd o trzeciej w nocy, byłam pod wrażeniem. „OK”, powiedziałam sobie. „Krowa składa się też z tego. Nie tylko z polędwicy”. Oswoiłam się.
5 z 6
– Wraca Pani do Polski i co dalej?
Jestem tak nakręcona, że nikt nie może ze mną wytrzymać. Cały czas mówię o gotowaniu. Wreszcie znalazłam coś, w czym jestem dobra, co mnie nie nudzi. Niesamowite uczucie. We Francji odnalazłam swoją drogę. Wróciłam z marzeniami, że otworzę własną restaurację.
– A co ze studiami?
Rodzice, sponsorując moją szkołę, postawili warunek – że muszę skończyć studia. Wiedziałam, że nie mogę tylko studiować, bo zwariuję. Wymyśliłam, że pojadę na wymianę studencką do Włoch. Będę się tam uczyć i pracować we włoskiej knajpie. Pojechałam, ale tydzień przed wyjazdem wysłałam zgłoszenie do TVN, który organizował konkurs dla gotujących kobiet. Dostałam się. I po tygodniu wróciłam.
– A co się wydarzyło 19 maja 2010?
Wygrałam konkurs „Gotuj o wszystko”. Nie przypuszczałam, że ten dzień tak dużo zmieni w moim życiu. Zaczęłam gotować w „Dzień Dobry TVN”, potem pojawił się mój autorski program „Pyszne 25”. I wspaniały „Masterchef”. I książki kucharskie, które ludzie chcą kupować. Właśnie wyszła trzecia – „Pyszne. Na każdą okazję”. Do tego liczne felietony, artykuły, warsztaty, pokazy.
– Sukces?
Pozornie tak. Ale tak bym tego nie nazwała. Powiem, że jestem kobietą sukcesu, gdy będę miała swoją restaurację. Gdy stali klienci po 10 latach powiedzą, że cały czas trzymam poziom. To wszystko przede mną.
– Kto uśmiecha się w rodzinie jak Pani?
Zaskoczył mnie pan. Młodsza siostra na pewno. Mama, gdy była w moim wieku, była uważana za śmieszkę. Jesteśmy radosną rodziną, z dużym poczuciem humoru. Speszył mnie pan, teraz cały czas będę się uśmiechać.
– A co Panią wkurza?
Gdy pociąg, którym jadę do Warszawy, stoi godzinami w polu. Albo gdy moi znajomi spotykają się w weekend, a ja nie mogę do nich dołączyć, bo ciągle jestem w pracy. Ale to są drobiazgi.
– A na planie?
Czasem klnę. Ale tylko na siebie. Gdy robimy trzeciego dubla i znowu coś sknocę, wtedy wołam: „Starmach, do cholery, weź się opanuj!”. Potem to wycinają w montażu.
– A kiedy jest Pani smutna, komu Pani płacze w ramię?
Nie płaczę. Nie mam powodów do płakania.
6 z 6
– Żadnych smutków?
Każdy ma jakieś. Ale nie skupiam się na tym zbytnio. Nigdy nie smucę się długo. A jeśli już kogoś potrzebuję, to najbliższymi przyjaciółkami są moje dwie siostry. Wprost nie mogę uwierzyć, że kiedyś nie mogłyśmy ze sobą wytrzymać w jednym pokoju. W zeszłe wakacje moje siostry poleciały na miesiąc do Peru i Boliwii. Miałam wtedy zdjęcia do „Masterchefa” i strasznie się wkurzyłam, że nie mogę pojechać z nimi. Ale miałam osiem dni wakacji i one dzwonią: „Przyjeżdżaj”. Poleciałam. Nigdy w życiu nie przeszłam takiej kontroli osobistej. Wszyscy na lotnisku myśleli, że przemycam narkotyki. Co innego może robić samotna dziewczyna podróżująca do Boliwii? Spędziłam wspaniały tydzień z siostrami na pustyni solnej. Wyglądałyśmy jak bałwany. Było strasznie zimno i chodziłyśmy w wielkich swetrach z jaka. Zapomniałam o telewizji. Byłyśmy tylko my, brudny wielki dżip, boliwijski kierowca i szczęście.
– A bywają chwile, gdy czuje się Pani samotna?
Tak. Gdy za dużo pracuję. Wtedy spada mi forma i oddaję się słabościom. Muszę się przyznać do czegoś. Ostatnio chorowałam. A ja wcale nie choruję. Jestem zdrowa jak ryba. Więc jak zaczęło boleć mnie gardło, pomyślałam: Niemożliwe! Dzwonię do mamy: „Mamo, był lekarz, mam anginę, gorączkę. Co się robi w takich sytuacjach?”. Mama: „Aniu, jadę po antybiotyki. Ty się nie ruszaj”. Odwołałam spotkania, trzy dni siedziałam w Krakowie chora. Wszyscy mnie odwiedzali. Przynosili mi prezenty, gotowali. Stwierdziłam, że chorowanie jest fantastyczną sprawą.
– Kto w Pani rodzinie gotuje?
Moja prababcia, babcia i dziadek, rodzice mojego taty, handlowali warzywami na Starym Kleparzu, najstarszym targu w Krakowie. Ta babcia właśnie świetnie gotowała, strasznie żałuję, że nie podpytałam jej przed śmiercią o przepisy. Zachowały się tylko te, które zapamiętała jej córka, ciocia Teresa. Ona też ma duży talent kulinarny. Tata – jak już wspominałam – świetnie gotuje. Mama, to dziwna sprawa, nauczyła się gotować, jak się pobrali. Wyobrażam sobie, jak byli młodzi i tata był wielkim, grubym misiem, a mama była filigranowa, jest niższa ode mnie, i tata uczył ją robić naleśniki i pomidorową. Nauczyła się naprawdę genialnie gotować. Ale nie przepada za tym. Gotowanie za bardzo kojarzy jej się z domowymi obowiązkami. Za to mój tata czasami dzwoni: „Andzia, wpadaj, przywiozłem ryby z Berlina”. Przywozi tony tych ryb, zaprasza 40 znajomych i gotuje, smaży, piecze. Gdy są święta, to mama, ciocia, tata i ja kłócimy się, co kto ma przygotować. Nie wyobrażam sobie, że miałabym zrobić sernik. Tata by się śmiertelnie obraził. Bo odkąd żyję, od 27 lat, on dwa razy w roku przygotowuje sernik. Genialny. Raz, gdy byłyśmy z siostrami małe, nie zrobił tego, bo nie mógł znaleźć dobrego sera. Z siostrami popłakałyśmy się, krzyczałyśmy, że nas nie kocha. Biedak po nocy jeździł szukać tego sera.
– Poważna sprawa.
Tego nauczyła mnie rodzina. Że jedzenie jest bardzo istotną kwestią. Zawsze w niedzielę o 15.00 były rodzinne obiady, przychodziły ciotki, wujkowie. Jako nastolatka buntowałam się przeciwko temu, ale rodzice byli twardzi. Dziś myślę, że też dzięki temu jesteśmy tak fajną, zgraną rodziną. Teraz, mimo że kursuję między Krakowem i Warszawą, zawsze staram się w niedzielę brać ostatni pociąg lub samolot. Żeby być na obiedzie u rodziców. Tym bardziej, że wtedy nie gotuję. Najwyżej przygotuję ciasto. Zupę robi mama, drugie – tata. A ja przychodzę i jem. Jak każdy człowiek kocham, gdy ktoś gotuje dla mnie z miłością.
– A Pani dla kogo gotuje z miłością?
Moi znajomi i rodzice non stop narzekają, że za mało gotuję dla nich. I strasznie tego żałuję. Na szczęście po intensywnym czasie, gdy kończę nagrywać program, następuje odprężenie. Wtedy w moim grafiku kolacja za kolacją, piknik za piknikiem. I gotuję dla bliskich. Dla niezmiennej od lat grupy przyjaciół. Lubię bezpieczny krąg ludzi, którzy mnie znają. Mam w Krakowie niewielkie mieszkanie i taras z ładnym widokiem. Tam siadamy w ciepłe dni. Kuchnię połączyłam z salonem w jedną przestrzeń. Cieszy mnie, że mogę gotować i cały czas z kimś być. Nie tracić kontaktu.
– Jak smakuje życie?
Ze mnie średnia filozofka, z egzaminu miałam tróję. Tak się zestresowałam, że nic nie potrafiłam powiedzieć. Ale myślę, że smaczne życie to życie szczęśliwe. Ja jestem szczęśliwa, ponieważ otaczają mnie ludzie, którzy mnie kochają. I ja ich kocham. I kocham to, co robię. Czy to nie dość?