Olena Leonenko-Głowacka o mężu: „Do ostatniej chwili nie wiedział, że umiera”
Janusz Głowacki obchodziłby dzisiaj 81 urodziny
- Krystyna Pytlakowska
Ponad dwa lata temu odszedł Janusz Głowacki, światowej sławy pisarz, dramaturg, scenarzysta. Od wielu miesięcy pisał kolejną książkę. Nie mógł wiedzieć, że ostatnią. Bezsenność w czasach karnawału składała w całość jego żona Olena Leonenko-Głowacka. Rok temu po raz pierwszy od śmierci męża opowiedziała o życiu z Januszem i bez Janusza.
Wywiad z Olena Leonenko-Głowacką
W poruszającej rozmowie z Krystyną Pytlakowską żona Janusza Głowackiego opowiedziała o bezsenności, związku artystów, kochaniu i umieraniu.
Dlaczego pojechaliście do Egiptu w najbardziej upalny miesiąc?
Wcześniej byliśmy w Juracie i tam cały czas padał deszcz. Janusz powiedział, że jest przemęczony, musi skończyć książkę i nabrać sił, poleżeć na słońcu, popływać. Powiedziałam mu, że w Afryce ja go nie uratuję, gdyby się coś stało. Odparł, że to jest poza dyskusją. Na lotnisku stałam w gigantycznej kolejce, a Janusz tylko donosił mi espresso, a potem siedział i sobie coś notował do tej książki. W samolocie powiedziałam: „Jeszcze możemy wysiąść”.
Miałaś przeczucie?
Miałam lęki. I obawy. Ale Janusz uważał, że tam są klimatyzatory, więc nic mu nie grozi. Zrobił wszystko, jak chciał, w Egipcie rozluźnił się, miał ciekawe towarzystwo swoich przyjaciół, do których dołączyliśmy. Do ostatniej chwili był w dobrej formie.
Wiedziałaś, że ma kłopoty z krążeniem?
Nie. Miesiąc przed wyjazdem dowiedzieliśmy się, że ma nadciśnienie. Kupiłam mu ciśnieniomierz i leki. Dzień przed śmiercią poszedł popływać. Był straszny upał. W pokoju żalił się, że jest mu za gorąco, choć klimatyzację nastawiliśmy na 16 stopni. Prosiłam, żebyśmy pojechali do szpitala. Odmówił… Proszę cię, nie mogę o tym rozmawiać.
Ale to ważne, co się mówi ukochanej osobie w ostatniej chwili życia.
Powiedział, że widzi wokół mnie światło i zapytał, czy jestem aniołem. Do ostatniej chwili nie wiedział, że umiera. Zawsze wierzyliśmy, że umrzemy razem.
W ostatnich godzinach mówił, że chce żyć. Janusz umarł, a ja umarłam zaraz po pogrzebie. Wcześniej musiałam wszystkiego dopilnować. Potem rozsypałam się. Teraz muszę złożyć siebie kawałek po kawałku. A co dalej? Zobaczymy.
No właśnie, co dalej? Musisz podnieść się z depresji, musisz nauczyć się uśmiechać od nowa, musisz odnaleźć własną historię.
Mam propozycję napisania scenariusza filmowego i sztuki. Piszę też kilka bajek. Janusz te moje bajki lubił. Chcę nagrać kilka płyt, które chciał, żebym nagrała, i dokończyć to wszystko, co razem zaczęliśmy. Znalazłam lokal, szukam teraz inwestora, żeby stworzyć tam teatr, studio nagrań, szkołę aktorską. Ale najtrudniejszym zadaniem jest dla mnie odnalezienie przestrzeni, w której odzyskam radość życia. Kiedy idę ulicą, zawsze szukam ręki Janusza. On swoją trzymał w mojej kieszeni, a ja moją w jego. Kiedy dzwonił do mnie z Nowego Jorku, mówił: „Cały dzień chodziłem dziś po mieście i cały czas trzymałem cię w kieszeni”. A teraz on jest w niebie, a ja muszę krok za krokiem iść do przodu. A każdy krok ma ciężar tony.
Ta opowieść o tym, jak Janusz zjawia się wśród przyjaciół, a tam czeka na niego otwarta trumna… To on wymyślił?
Pomysł tej książki oparł na spacerze z Bednarskiej do Czytelnika na Wiejską, czyli jego codzienny rytuał. Po drodze wymyślał przemówienie na pogrzeb kogoś, kogo nie mógł sobie przypomnieć. A kiedy doszedł do placu Trzech Krzyży i wszedł do kościoła, usłyszał: „Nigdy się nie spóźniasz, a teraz się spóźniłeś, masz wejść do tej trumny”. A w trumnie czekała na niego mama.
Umarł w biegu.
Jak chciał. Tuż przed śmiercią powiedział mi: „Olenko, spier*alamy?”. „Kochanie, jutro spier*olimy, mamy samolot, tylko wytrzymaj”. Do ostatniej chwili walczył. Tym samolotem wróciłam sama, z walizką pełną jego rzeczy. Do dziś nie wyrzuciłam ani jednej
Cały wywiad z Oleną Leonenko-Głowacką przeczytasz w nowym wydaniu VIVA! de Luxe