Reklama

25 lat, tyle Justyna Steczkowska jest na scenie. Jej pierwsza płyta, „Dziewczyna Szamana”, była w latach 90. wielkim sukcesem. Justyna stała się sławna. I bogata. VIVIE! opowiedziała o pieniądzach, narkotykach i karierze, która nie zawróciła jej w głowie.

Reklama

Pierwsze zarobione 100 mln?

100 mln, ha, ha, ha... starej waluty. Dzisiaj ile by to było? 10 tys. złotych. Poszłam do banku z tatą, tata przyszedł z walizką na szyfr (śmiech). Pani wyłożyła pieniądze na ladę, tata włożył do walizki i poszliśmy szczęśliwi i dumni do domu.

I co z tą kasą?

Tata zrobił dach w naszym domu w Stalowej Woli. Byłam pierwszą osobą w rodzinie, która zarobiła pieniądze wystarczające na jego naprawę. Jak zaczęliśmy dach, to potem już zaczął się remont całości. Przeznaczyłam wszystkie swoje pieniądze na jego odnowę chociaż tam nie mieszkałam. Po remoncie dom wyglądał pięknie, bo tata z braćmi i mamą pomagali na każdym etapie prac, a ja zajęłam się wystrojem wnętrz i zbudowaniem kominka dla mamy, który był jej marzeniem i zrobiłam kuchnie w morskim kolorze ( śmiech ).

Miałaś zawrót głowy od sukcesu?

Mogło to tak z zewnątrz wyglądać, nie jestem odpowiedzialna za to, co ludzie myślą i gadają. Ale prawda była taka, że skończyłam pierwszą płytę i myślałam już o drugiej. Nie przypominam sobie, żebym od 25 lat usiadła na laurach i nie pracowała. 16 wydanych płyt świadczy o tym, że jestem cały czas zaangażowana w muzykę, a nagranie płyty to nie jest pięć minut, to jest pół roku, czasem rok i to regularnej, codziennej pracy. Potem nagrania w studiu, której trwają wiele godzin, a ja jestem na każdy etapie tej pracy. Nie odpuszczam, bo to w większości moje kompozycje.

Miałaś dwadzieścia parę lat i zostałaś numerem jeden w kraju. To musiało się jakoś odbić na Twojej psychice. Balety, alkohol...

Balety!? Nie (śmiech). Ja w tamtym czasie nie piłam w ogóle, po tym jak moi przyjaciele upili mnie na osiemnastych urodzinach. Cieszyłam się tym dniem, piłam wszystko, co mi dawali. Następnego dnia rano obudziłam się w moim wynajętym pokoju, byłam sama. Miałam takiego kaca, że nie mogłam ruszyć nogą, ani ręką. Wydawało mi się, że straciłam czucie. Byłam naprawdę przerażona. To zniechęciło mnie zakrapianych imprez na cale życie. Teraz grubo po 40. szczytem mojego alkoholowego szczęścia jest lampka wina na dobre samopoczucie z przyjaciółmi (śmiech). Delikatnie, elegancko i z klasą.

Kokainy też unikasz?

Napatrzyłam się w młodości na prawdziwe tragedie ludzi w środowiskach muzycznych. Widziałam, jak narkotyki zabijają w nich kreatywność, inteligencję, ducha... Najlepsza lekcja życia i ostrzeżenie, żeby nigdy nie wpaść w ich szpony. Moim jedynym nałogiem jest mała czarna (śmiech). Kocham małe czarne espresso. Po prostu kocham!

Show-biznes zmienił się przez te lata?

Bardzo. Na szczęście artyści są mądrzejsi, mają więcej doświadczenia. Na początku w latach 90., gdy podpisywałam umowę z wytwórnią, byłam szczęśliwa, że mogę śpiewać, że wydam płytę. Nie miałam prawnika, a przede wszystkim świadomości. Ale potem urodził się Leo, chciałam mieć własne mieszkanie, jakieś bezpieczeństwo i stabilizację, a wytwórnia dalej płaciła mi 10 procent z tego, co dla niej zarabiałam. Był boom na moje piosenki, ale ja niewiele z tego miałam. W podobnej do moje sytuacji było wielu artystów. Wszyscy uczyli się nowego świata. Na nas uczyły się wytwórnie, show biznes, media. Nie mogę mieć do nikogo pretensji i nie mam. Zgodziłam się na takie warunki, ale to była kosztowna nauka. Kiedy skończył się mój kontrakt, nie chciałam już z nikim wiązać się na długo i zamykać w żadnych ramach.

Przez te lata ktoś Cię oszukał na pieniądze?

Oczywiście.

Dużo straciłaś?

Trochę, ale lepiej stracić pieniądze niż zdrowie.

Reklama

Trochę? Równowartość mercedesa, willi?

Raczej kawalerki ( śmiech ) Ale w ogóle nie warto się nad tym skupiać. Do nikogo nie mam żalu, ani pretensji, idę dalej.

Więcej o karierze, rodzinie, dzieciach i rozstaniu z mężem w dwutygodniku VIVA! NA rynku od 27 grudnia 2019 r.

Magdalena Łuniewska
Magdalena Łuniewska
Reklama
Reklama
Reklama