Reklama

W listopadzie zeszłego roku z zespołem Papa D. (wcześniej Papa Dance) świętował 35-lecie. Koncert z udziałem Agnieszki Chylińskiej, Kayah, Rudej z Red Lips i Anny Karwan był wielkim wydarzeniem. Ale droga do tego jubileuszu była trudna. Paweł Stasiak VIVIE! opowiedział o 10-letniej przerwie, cenie popularności i miłości

Reklama

Teraz doszliście do etapu, na jakim byliście przed 1990 rokiem. Gracie 100 koncertów rocznie, nagrywacie płyty…

A emocje są takie jak dawniej. Bez nich się nie da. Jeżeli nie ma emocji, to przynajmniej w moim zawodzie, człowiek powinien skończyć z tym. A u nas na koncertach jest jak na imprezie. Nieważne, że „Gdzie jest Ola”, czy „Mona Lizę” śpiewałem już tysiące razy. Śpiewam ja i nasi fani. Tworzy się między nami fantastyczna relacja. Trudno jest po 35 latach nie mieć mdłości na wciąż te same kawałki, a my znaleźliśmy sposób na to, żeby nie paść z nudów.
Poza tym przecież inaczej śpiewam teraz, jak mam 52 lata, a inaczej śpiewałem jak miałem 18. Inaczej gramy. Mamy lepsze instrumenty.

I 35 lat doświadczenia…

A na każdym koncercie naprawdę cieszę się jak przed laty. Tak jak wtedy, gdy pierwszy raz zaśpiewałem piosenkę przed publicznością. Byłem w pierwszej klasie szkoły podstawowej i śpiewałem „Oj misiuniu, misieczku”, ściskając pluszowego miśka (śmiech). (...)

Dużo gracie. Masz czas na życie prywatne, na miłość?

Odpoczywam podczas spacerów z psami (śmiech). A życie, miłość? Musi być. Bez niej człowiek nie żyje. Ja zawsze byłem zakochany. Czasami szczęśliwie, czasami nieszczęśliwie. Ale każda miłość daje nam kopa. Zawsze wszystkim życzę miłości i zdrowia, bo zdrowie, to oczywiste… jeśli jest miłość, związek partnerski, można góry przenosić.

Jesteś zakochany?

Jestem. Ale nic więcej nie powiem, bo bardzo chronię prywatność moich bliskich. Nie chcę, by potem ukazywały się ich zdjęcia i komentarze.

Taka jest cena popularności.

Popularność jest okrutna. Ludzie znają nas z telewizji, z koncertów, ewentualnie z krótkiego spotkania po. I myślą, że my właściwie nic innego oprócz tego nie robimy. Siedzimy w domu, wyjeżdżamy na egzotyczne wyspy, leżymy, odpoczywamy, a później jedziemy na koncert. Ale jak sama zauważyłaś, zdarza nam się grać 100 koncertów w roku. Musimy pokonać setki kilometrów. Bywamy zmęczeni, przeżywamy osobiste tragedie. A fani potrafią się obrazić, że po dwóch godzinach podpisywania płyt i robienia zdjęć, po koncercie, nie mamy już siły na nic więcej. A potem piszą w komentarzach, że jesteśmy źli i niedobrzy.

Gdzie odpoczywasz?

W Szwecji. Tam znalazłem jedno z moich miejsc na ziemi. Tam nawet inaczej oddycham. Uczę się nawet szwedzkiego, bo realizuję tam solowy projekt. Dla nich jestem czystą kartą, a nie kolesiem z Papa D. Nie mam przypiętej łatki, dlatego oni potrafią mi zaproponować zrobienie rockowego numeru.

Koncertujesz, dużo czasu mieszkasz w Szwecji i jeszcze budujesz dom…

Dom już jest, wykańczam go. Mam już trochę dość mieszkania w samym sercu Warszawy. Od lat mieszkam w pobliżu sejmu. Choć bez przerwy jest tu dużo ludzi, uzbrojonych policjantów lubię to miejsce. Ale potrzebuję też spokoju. Chcę móc śpiewać całą noc, wyjść na spacer do lasu w rozciągniętym dresie. Tu nawet jak wychodzę z psami na spacer muszę być wyszykowany jak na spotkanie biznesowe, bo w każdej chwili mogę zostać sfotografowany. Myślę, że to dojrzałość (śmiech). I chęć skupienia się na kilku projektach, których nie jestem w stanie zrobić, mieszkając tutaj. A poza tym koncertujemy głównie w weekendy. W Warszawie w tym czasie jest względny spokój. Gdy wracam do domu i chcę odpocząć, tutaj zaczyna się młyn. A w moim nowym domu, blisko mamy, cały czas będę czuł się jak na urlopie.

Co teraz? Zbudowałeś dom, wyprowadzasz się z miasta, świętowałeś jubileusz 35-lecia zespołu…

Teraz jest nowy początek. Nie chciałem, by wszyscy sądzili, że jubileuszowy koncert jest podsumowaniem i końcem. Wręcz odwrotnie. Jest rozpoczęciem nowego etapu.

Reklama

Cały wywiad w najnowszym numerze VIVY!

Zuza Krajewska/Warsaw Creatives
Reklama
Reklama
Reklama