Paweł Małaszyński: „Ojciec wychował mnie na faceta, który wie, co chce w życiu robić”
1 z 8
Paweł Małaszyński mówi, że jedną z jego podstawowych zasad jest to, żeby zawsze żyć zgodnie z samym sobą, nie oszukiwać siebie oraz żeby być oparciem dla swoich bliskich.
Zdobywca tytułu VIVA! Najpiękniejszy obchodzi dziś swoje 40 urodziny. Aktor i muzyk nigdy nie przejmował się zamieszaniem wokół swojego wyglądu. Stara się żyć zgodnie ze swoimi zasadami, najważniejsza jest dla niego rodzina, a sam siebie nazywa chłopakiem z blokowiska, bo wychowywał się na osiedlu w Białymstoku
– Co dał Ci Białystok?
Paweł Małaszyński: Wszystko. Dlatego tam wracam. Tam są kumple. Z sukcesem czy bez, zawsze mnie przyjmą tak samo. Nie straciliśmy tego fajnego feelingu. Wciąż umiemy się śmiać. Także z samych siebie.
Zobaczcie jego wyjątkowe zdjęcia sprzed kilku lat. Solo i z uroczą żoną Joanną Chitruszko, która od zawsze jest jedyną kobietą jego życia. Zobaczcie też co mówił VIVIE! w 2005 i 2006 roku o swoim dzieciństwie, aktorstwie i własnych priorytetach. Jego zdrowy rozsądek naprawdę budzi podziw.
Rodzina Pawła Małaszyńskiego od zawsze związana była z wojskiem. „Ojciec w armii służył zawodowo, ale w domu nie było żadnej wojskowej dyscypliny. Owszem, nieraz dostałem lanie, ale sam byłem niesfornym dzieciakiem. Moimi ulubionymi zabawami było wybijanie szyb i eksperymenty z ogniem”, wspomina. Dziś ma z rodzicami świetny kontakt. Jest im wdzięczny przede wszystkim za to, że szanowali jego wybory. „Ojciec wychował mnie na faceta, który wie, co chce w życiu robić”, przyznaje. Rodzicom jednak nie zawsze było z nim łatwo.
Problemy zaczęły się wtedy, kiedy rok po roku oblewał egzaminy do szkoły teatralnej. „Przez trzy lata nie chodziłem do żadnej szkoły. Pół roku studiowałem prawo, ale to w ogóle nie było dla mnie. Zamiast nauki były balangi, wypady z kumplami nad morze, kobiety, wino i śpiew”...
Polecamy: "No, wariat! Ale fajny" Borys Szyc i Paweł Małaszyński: męski wywiad.
2 z 8
– Znajomi nazywają Cię „Jeremiasz”. Skąd się to wzięło?
Paweł Małaszyński: Spodobało mi się to imię i tyle. To jest związane z piosenką „Jeremy” Pearl Jam. Jestem szczęśliwy, że byłem świadkiem wielkiego buntu muzycznego, jakim był grunge w Seattle. Utożsamiałem się z tą falą buntu i słuchałem Alice in Chains, Pearl Jam, Nirvany, Soundgarden. Właściwie nie wiem, dlaczego używam czasu przeszłego. Nadal ich słucham. W Polsce takim fenomenem jest dla mnie Kasia Nosowska. Jak jej słucham, to sobie myślę: „Skąd ty bierzesz te teksty, dziewczyno?” Coś nieprawdopodobnego!
– Śmierć Kurta Cobaina to był dla Ciebie koniec świata.
Paweł Małaszyński: Pamiętam to jak dziś: 8 kwietnia 1994 rok. Mam 18 lat. Wstałem rano i mnie zmroziło. Jak skończyłem 27 lat, to pomyślałem sobie: w tym wieku odchodzili Cobain, Morrison, Joplin, Hendrix. Może to jest ostatni rok mego życia?
– Ale nie prowadzisz chyba tak niezdrowego trybu życia jak oni?
Paweł Małaszyński: Nie, jasne, że nie. Ale często myślę o nich. Byli młodzi, na fali. Robili to, co kochali i nagle koniec. Wybrańcy bogów umierają młodo... Oni odkrywali nowe światy, przecierali nowe szlaki. To był wyraz ich buntu. Ceną za to były stres, sława i dragi, które ich zabiły.
– Czemu jesteś taki zjeżony, wściekły, nieprzystępny?
Paweł Małaszyński: Bo widzę wokół „onych”, którzy siedzą na górze i próbują o mnie decydować. Bo zaczynam widzieć, jak ten zawód wygląda od podszewki.
– I dlatego nazywasz aktorstwo „wojną”, a środowisko „bagienkiem”?
Paweł Małaszyński: Bo tak jest. W ogóle życie to jest taka mała wojenka.
– Wyobrażam sobie Ciebie z tamtych czasów: długowłosy zbuntowany chłopak, słuchający undergroundowych kapel na białostockim osiedlu. Oczywiście zakładasz zespół.
Paweł Małaszyński: Wszyscy marzyli, żeby gdzieś grać. Mieć gitarę i podrywać dziewczyny. Ja też tak chciałem, ale, kurczę, tak się złożyło, że nigdy nie nauczyłem się grać na gitarze. Mam drewniane palce. Te struny jakieś takie malutkie... Wolałem sprawdzać się jako wokalista i pisać teksty. Wszyscy wokół grali w death-metalowych zespołach.
– Grasz w kapeli, grasz w serialu i w teatrze. Wydałeś też tomik poezji. Istny człowiek renesansu...
Paweł Małaszyński: Raczej romantyk. Ale to przeszłość. Teraz stoję mocno na ziemi. Kiedyś bujałem w obłokach...
3 z 8
Żeby zarobić, Paweł Małaszyński pracował jako kelner, był też urzędnikiem w biurze paszportowym i nalewał piwo w knajpach. W końcu ojciec zaproponował mu układ. Jeśli do szkoły teatralnej nie dostanie się po raz trzeci, pójdzie do wojska. „Przystałem na to. Pomyślałem, że przecież nie mogę całe życie tylko jeździć na egzaminy wstępne. Pojechałem do Krakowa i w studium aktorskim L’art przygotowywałem się do egzaminów. Postanowiłem zdawać do trzech szkół”. W Krakowie i w Łodzi go nie przyjęli. Został Wrocław. Na ogłoszenie wyników pojechał z ojcem. Był 26 czerwca 1998 roku. Dzień, w którym skończył 22 lata. Dzień, w którym odnalazł swoje nazwisko na liście przyjętych.
„W szkole było bezpiecznie. A potem zaczęło się prawdziwe życie, czyli wojna. Bo aktorstwo w Polsce to bagienko”, mówi Paweł. Jeszcze w szkole postanowił sobie, że będzie przyjmował tylko takie role, które od początku do końca będą dla niego ciekawe. I że nie będzie grał w telenowelach. „Nie chcę ugrzęznąć w jakimś tasiemcu na 200 odcinków i być do końca życia jakimś Jankiem”, mówił.
Katarzyna Bujakiewicz mówi, że Małaszyński na punkcie aktorstwa ma prawdziwego hopla. „Tylko że on nie lubi grać amantów. Powtarza ciągle: „Ja jestem oficerem”. I marzą mu się role takich zbuntowanych chłopaków”.
Polecamy: "No, wariat! Ale fajny" Borys Szyc i Paweł Małaszyński: męski wywiad
4 z 8
Paweł Małaszyński poznał Joannę w przedszkolu. Potem razem chodzili do jednej podstawówki. Mimo że mieszkali 150 metrów od siebie, przez te wszystkie lata rozmawiali ze sobą zaledwie kilka razy. Wszystko się zmieniło w liceum. Któregoś razu Paweł zobaczył, jak Joanna schodzi ze schodów. Miał wrażenie, że widzi ją pierwszy raz w życiu. Zakochał się od razu. A ona nie. Długo nie zwracała na niego uwagi. „Zdobywałem ją przez dobrych kilka lat. Joasia miała okazję się przekonać, że ta moja miłość to nie jest jakieś tam przelotne uczucie”, opowiada.
Ich miłość wytrzymała rozłąkę, kiedy Paweł studiował we Wrocławiu, a Joasia po studiach pedagogicznych przeniosła się do Kalisza, żeby w teatrze tańca realizować swoją największą pasję – taniec współczesny. Potem też czekało ich wiele samotnych dni. Paweł częściej niż w rodzinnym Białymstoku przebywał w Warszawie. Po siedmiu latach znajomości oboje zdecydowali się na ślub. „Prawdziwy przełom nastąpił, gdy któregoś dnia wróciłem z pracy i moja żona oświadczyła mi, że jest w ciąży”, opowiada Paweł. Że jest ojcem poczuł, kiedy w szpitalu nowonarodzonego syna wziął na ręce. Teraz myśli już tylko o tym, żeby małemu Jeremiaszowi pokazywać świat. „Chciałbym, żeby wyrósł na silnego faceta o mocnym charakterze, żeby miał swoje zasady i swój sposób na życie. I chciałbym, żeby kochał swego ojca tak bardzo, jak ja kocham swego”.
5 z 8
– Dlaczego obrączkę nosisz na łańcuszku na szyi?
Paweł Małaszyński: Bo na palcu mi przeszkadza. Zapomniałem jej raz w teatrze i biegłem po nocy z powrotem.
– Są pokusy w tym zawodzie?
Paweł Małaszyński: Z pewnością, ale ja ich nie mam. Jak czytam, że mam romans z Joanną Brodzik, to mogę tylko parsknąć śmiechem. Mojej żonie jest przykro, ale za dobrze mnie zna, żeby przejmować się bredniami.
– Twoja żona, Joanna, to jedyna kobieta Twego życia?
Paweł Małaszyński: Chodziłem z dziewczynami, ale tak na poważnie to tylko ona. Jako 19-latek wiedziałem, że będziemy razem. Mieliśmy kryzysy, spięcia i totalne miłosne odloty. Jak w każdym związku. Jesteśmy 11 lat razem. Od trzech lat w małżeństwie.
– Małżeństwo zmienia?
Paweł Małaszyński: Nie.
– Chcesz się z nią zestarzeć?
Paweł Małaszyński: Jasne!
– Jaka jest recepta na kryzysy?
Paweł Małaszyński: Uśmiech, rozmowa, żart. To jedyna metoda na przetrwanie. Wiem, że jestem facetem, który ma więcej wad niż zalet.
Polecamy: "No, wariat! Ale fajny" Borys Szyc i Paweł Małaszyński: męski wywiad
6 z 8
Paweł Małaszyński: Ja szybko się ustatkowałem, założyłem rodzinę i w ogóle cieszę się tym, co mam teraz. Oczywiście czasami z żoną wspominamy, jak to fajnie kiedyś się balangowało. Ja uwielbiam moją rodzinę. Teraz, kiedy mam wspaniałego syna, chcę mu pokazać cały ten świat. Taki mały człowieczek daje ci siłę.
– Jak Jeremiasz oświadczy: „Tato, chcę zostać aktorem”, to co mu powiesz?
Paweł Małaszyński: Nie będę się sprzeciwiał. Powiem, że to ciężki zawód. Nie wiesz, komu możesz zaufać. Nigdy nie wiesz, czy ci kadzą, czy mówią prawdę.
– Dlaczego Tobie się akurat udało?
Paweł Małaszyński: Znalazłem się w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie. Trafiłem na casting do „Białej sukienki” Michała Kwiecińskiego. Potem jakoś się potoczyło. Czy mi się udało, powiem za kilka lat.
7 z 8
Paweł Małaszyński otwarcie przyznaje, że bez rodziny go nie ma, nie istnieje. Na pytania, czy żona nie jest zazdrosna o jego pracę i fanki, odpowiada zawsze niezmiennie: „Ona wie, że nie zrobię nic głupiego. Za dużo mam do stracenia”.
Po kilku latach spędzonych w Warszawie Paweł ciągle najlepiej czuje się w rodzinnym Białymstoku. Kiedy tylko ma wolną chwilę, zabiera rodzinę i jedzie na Podlasie. Najbardziej ceni sobie także białostockie przyjaźnie. Tutaj ma najwięcej kumpli, którzy ciągle traktują go tak jak wtedy, kiedy jeszcze był w liceum czy na studiach.
To dzięki rodzinie i białostockiemu życiu nie przewróciło mu się w głowie. „No i dzięki temu, że ciągle pozostał taki bezkompromisowy w swoich wyborach. Wie dobrze, jakie role chce grać i ma w sobie dużo pokory wobec życia, zawodu. Myślę, że to chroni go przed zachłyśnięciem się tym, co dzieje się wokół niego”, twierdzi Małgorzata Kożuchowska.
8 z 8
Paweł Małaszyński: Z show-biznesem jest jak z karuzelą. Nigdy nie wiesz, kiedy będziesz na górze, a kiedy na dole. I tak słynę z tego, że większość propozycji odrzucam. Zdarza się, że rezygnuję z udziału w jakimś projekcie już po przeczytaniu kilku pierwszych kartek scenariusza. Bo najbardziej istotne jest, żeby ten czy inny projekt wnosił coś wartościowego, żeby mi samemu chciało się go potem zobaczyć. Mam taką zasadę, żeby każdą produkcję traktować jako ostatnią i podczas każdego dnia zdjęciowego dawać z siebie wszystko. Muszę mieć świadomość, że nie będę tak pracował do końca życia i że kiedyś w końcu mój telefon przestanie dzwonić. Nigdy nie wiesz, kiedy twoja kariera się zacznie ani kiedy się skończy. Staram się pamiętać, że nic nie jest nam dane raz na zawsze. Zresztą mam świadomość, że od skończenia szkoły aktorskiej zagrałem wiele ciekawych ról i że być może coraz mniej już będę dostawał takich, które będą czymś zupełnie nowym, odkrywczym dla mnie.
(...)
– Kiedy przyjechałeś do Warszawy, gazety pisały, że idziesz pod prąd, że jesteś niepokorny i masz swoje ideały. To się zmieniło?
Paweł Małaszyński: A kto powiedział, że ja idę pod prąd? A może to ja płynę sobie spokojnie, tylko co i rusz napotykam na jakieś przeciwności? Poważnie mówiąc, dalej mam poczucie, że jestem z tym całym show-biznesem na bakier. Myślę, że chyba chodzi o to, że nie zgadzam się na udzielanie 25 wywiadów, kiedy na ekrany kin wchodzi jakiś film ze mną, że nie chodzę na rauty, bankiety, bo mnie to nie interesuje. No i staram się nie eksploatować sam siebie we wszystkich możliwych telewizjach. Wiem, że promocja filmów jest również ważna, ale staram się być w tych sprawach rozważny, co wcale nie jest proste. Okładki w kolorowych pismach naprawdę nie są mi do niczego potrzebne, tak samo jak robienie parku rozrywki z mojego życia prywatnego.
– Kto Cię nauczył kreować swój wizerunek? Nawet nie masz agenta.
Paweł Małaszyński: Nikt mnie nie nauczył. Robię po prostu to, co uważam za stosowne. I jasne, że popełniam błędy, ale pocieszam się wtedy, że każdy, kto podejmuje decyzje, ma prawo do błędów.
Polecamy: "No, wariat! Ale fajny" Borys Szyc i Paweł Małaszyński: męski wywiad