Ugotowani z miłości, czyli jak Pascal Brodnicki z żoną mówią o uczuciach
- Beata Nowicka
Jego zna cała Polska. Ona stoi za nim murem już od 13 lat. Jest jego muzą i miłością życia. Kiedy Pascal Brodnicki poznał Agnieszkę Mielczarek, był przekonany, że jest Francuzką. Po pierwsze z urody, „mówią” przede wszystkim oczy. A po drugie sposób ze sposobu poruszania się, zachowywania. Pamięta, że Agnieszka trzymała pod pachą grubą książkę oczywiście po francusku i rozmawiała z jakąś koleżanką biegłą francuszczyzną. Ale to nie jest tak, że w centrum Warszawy Francuz nastawił się na to, że zakocha się we Francuzce. Pascal po prostu wierzy w coup de foudre. Wierzy, że to była ONA.
- Agnieszka ile jest w Tobie Francuzki?
Pascal: Dużo! (śmiech)
Agnieszka: To prawda. (śmiech). Miałam 19 lat kiedy po raz pierwszy w życiu wyjechałam z ponurej komuny prosto do pięknej Francji jako opiekunka do dzieci. Musiałam zarobić na następny rok studiów, stypendium i renta ledwo starczały mi na przeżycie. Na kino, buty i dziewczęce potrzeby już nie miałam. Przez całe studia pracowałam więc w każde wakacje od pierwszego do ostatniego dnia. Trafiłam do domu pani hrabiny, rodziny o wielowiekowych tradycjach.
- Jak się odnalazłaś?
Agnieszka: Poczułam się jakbym wróciła na swoje miejsce i nie chodziło tu o życie hrabiny, ale to dbanie o piękno nawet w pieczeniu porannej drożdżówki do kawy. W domu hrabiny dbało się o prostotę. Dzieci chodziły do szkoły w granatowych strojach, a moje Francuski w płaskich butach, prostych ubraniach, z przewieszonym szalem na szyi i czerwoną pomadką. Kuchnia również bardzo prosta, ale jaka ! Od rana mówiło się co będzie na obiad i kolację, planowane gościnne wieczorne spotkania wywoływały niekończące się dyskusje i spory co do serwowanego menu, ale i tak najstarszy dziadek miał ostatnie zdanie, bo nikt nie ośmielił mu się sprzeciwić. Ta dbałość o szczegół, umiłowanie do prostoty uwiodły mnie na całe życie. Zapewne miałam ogromne szczęście 20 lat temu trafiając do domu z zasadami, tradycją i takim rodzajem szlachetności wypływającym nie z tytułu i pochodzenia, a ze stylu życia, moralności, zasad. Pamiętam moje zaskoczenie gdy dzieci w mojej francuskiej rodzinie na komunię dostały… po złotym medaliku. To wszystko. Była oczywiście wystawna kolacja ciągnąca się w nieskończoność i dzieci cieszące się, że wyjątkowo mogą pójść spać później. Po 3 miesiącach wracałam na chwilę do moich dziadków i oślepiały mnie złote ramy obrazów, bibeloty w krzykliwych kolorach z odpustów, co dziś wspominam z ogromnym sentymentem. Wciąż mam szopkę bożonarodzeniową, tak przaśną że Jagna z nad Niemnem spokojnie mogła się przy niej modlić (śmiech).
- Gdzie to warszawskie „uderzenie piorunem” miłości Was dopadło?
Agnieszka: Zobaczyliśmy się w restauracji, ja byłam na biznesowym lanczu, a Pascal po prostu tam wszedł. Nie wiedziałam, że to jest Pascal, bo nie miałam telewizora. Ale pomyślałam, że ja już tego chłopaka widziałam któregoś dnia przed Prohibicją, nieistniejącą już knajpą Marka Kondrata i Bogusława Lindy. Byłam pewna, że to był on. Pamiętałam chłopaka z włosami związanymi w kitkę, w czarnym rozwalającym się jeepie i z psem na ramieniu.
Pascal: To był początek istnienia mojego programu.
Agnieszka: I w tej restauracji wróciło do mnie to wspomnienie mężczyzny, który łamał wszelkie schematy. To było trzynaście lat temu.
- Czym Cię ujął?
Agnieszka: Pascal jest ciepły, a jednocześnie ma bardzo silny charakter. Nie znosi niesprawiedliwości, nie podlizuje się ludziom. To nie jest mężczyzna, który nagnie swoje zasady, żeby zdobyć sławę. Jego nie można kupić. To jest facet z charakterem, za co bardzo go cenię. Jedną z jego lepszych cech jest to, że nie można nim manipulować w jakikolwiek sposób. To, co się stało, że jest znany i popularny jest tylko kwestią szczęśliwych wypadkowych. To nie jest chłopak, który marzył o tym żeby gotować w polskiej telewizji. On jest szczery i prawdziwy.
Pascal: Muszę opowiedzieć jeszcze jedną historię a propos francuskości Agnieszki. Leo nie było jeszcze na świecie, to było z 9-10 lat temu, z Francji pierwszy raz przyjechali do Polski moi znajomi. A ponieważ oboje z Agnieszką uwielbiamy uciekać na wieś, jeździliśmy z nimi po tej pięknej Polsce, kąpaliśmy się w Biebrzy, pływaliśmy po jeziorze Wigry i mój kolega prowadził dziennik podróży. Pamiętam, że któregoś dnia wstał i powiedział, że przy śniadaniu napisze, co nam się wydarzyło wczoraj. Otwiera ten swój pamiętnik i… czyta piękny, romantyczny opis wczorajszych przygód. Kompletnie zaskoczony pyta: „Ale kto to napisał?1 Skąd ten opis się tu wziął?!”
Agnieszka: To ja oczywiście wpisałam. (śmiech). Zawsze miałam zacięcie do pisania, tym bardziej po francusku. Dla mnie to była super zabawa, pomyślałam: ach, wszyscy śpią, to ja opiszę ten dzień po swojemu, oczami kobiety.
Polecamy też: Okrasa jak nastolatek, Gessler cała biała, Makłowicz na owieczce. Ta sesja zapada w pamięć!