Jakim ojcem był Papcio Chmiel? W poruszających słowach wspomina go córka
„Żyję pięknymi wspomnieniami. Nie zapomnę naszego ostatniego spotkania sprzed kilku miesięcy”
Umarł bardzo szlachetny, dobry, spokojny człowiek. Mam nadzieję, że był szczęśliwy”, mówiła o Henryku Jerzym Chmielewskim jego córka, Monique Chmielewska-Lehman, gdy żegnaliśmy go trzy lata temu. Artysta, grafik, autor komiksów o przygodach „Tytusa Romka i A’Tomka”. Był prawdziwym patriotą, uczestnikiem Powstania Warszawskiego. Papcio Chmiel odszedł 21 stycznia 2021 roku w wieku 97 lat.
Henryk Jerzy Chmielewski był spełnionym twórcą i dumnym ojcem dwójki dzieci – Monique Chmielewskiej-Lehman – artystki sztuki włókna i Artura Bartłomieja Chmielewskiego - naukowca pracującego w NASA. Przekazał im swoje życiowe wartości i rady, z którymi wyruszyli w świat. Ale „Papciem” był także dla wielu pokoleń wiernych czytelników. Tworzył ich dzieciństwo, ubarwiając świat, kształtował poczucie humoru i uczył historii. Taka była jego misja. Wielbiciele jego twórczości przyznali, że wraz z odejściem Papcia Chmiela skończyła się pewna epoka. Nestor polskiego komiksu do końca nie tracił pogody ducha. „Był najskromniejszym i najbardziej pracowitym człowiekiem jakiego znałam”, mówi nam Monique Chmielewska-Lehman w poruszającym wspomnieniu o ukochanym Tacie.
Wspomnienie Henryka Jerzego Chmielewskiego
„Czuję się słaby. Czekam z utęsknieniem na album dziesiąty, który Prószyński zabrał do druku. Ledwo chodzę po mieszkaniu, raczej leżę. Myślę o Was. Nic nie komponuję i rysuję. Papcio”, pisał w ostatnim liście do swoich dzieci Henryk Jerzy Chmielewski.
Pani Moniko, pamiętam naszą rozmowę sprzed kilku lat. Zależało Pani, by spełniło się marzenie taty. Papcio Chmiel pragnął dożyć 100 lat. Do końca był w kontakcie z czytelnikami, tworzył i… zachowywał pogodę ducha.
Monique Chmielewska-Lehman: Takie miał postanowienie. Tata do końca był zdrowy, bystry i cały czas żartował. Podczas jednej z naszych ostatnich rozmów wspominał, że jest słabszy. Mówił, że ten 10. album „Tytus, Romek i A'Tomek pomagają księciu Mieszkowi ochrzcić Polskę, z wyobraźni Papcia Chmiela narysowani" to jego spuścizna i tam mam znaleźć prawdziwą mądrość jego życia. Zawarł w nim wiele odważnych przemyśleń. Niczego się nie bał. Uważał, że ma już tyle lat, że o wszystkim może mówić.
Tego ostatniego albumu miało nie być. Papcio wahał się nad jego stworzeniem, ale ostatecznie zmienił zdanie.
Były momenty, w których Tato czuł się lepiej. Wtedy zasiadał do rysowania książeczki. Zazwyczaj materiał był gotowy do druku na maj. Tata żył swoją pasją, miłością do tworzenia, ale to było dla niego coś więcej... Kontynuowanie przygód „Tytusa Romka i A’Tomka” stało się jego misją! Zależało mu na tym, by nauczyć dzieci historii Polski i świata w bardziej przyswajalnej, przyjaznej formie. Chciał zaszczepić w nich miłość do zgłębiania wiedzy. Odwiedzał też małe miasteczka, by opowiadać dzieciom o swoich pomysłach. Najwięcej przyjemności sprawiało mu rozwijanie ich wyobraźni i rozmowy. A potem zajadał się ciastkami i herbatą przygotowanymi przez panie bibliotekarki.
Był najskromniejszym i najbardziej pracowitym człowiekiem jakiego znałam, dbał o swoje zdrowie. Codziennie wstawał o 4 rano, gimnastykował się, a następnie zaczynał rysować i tak aż do obiadu. Potem lubił wychodzić na bulwary wiślane biegać z miłością swojego życia - wyżłem Ramisiem. Nie cierpiał palenia papierosów, picia alkoholu, biurokracji, cenzury i lenistwa. Walczył z tym wszystkim dowcipem na łamach swoich książeczek, a szczególnie przygodami na Wyspach Nonsensu [przyp. Red. komiks, Tytus, Romek i A’Tomek księga XIII]. Bardzo brakuje nam Taty.
Po odejściu bliskiej osoby wszystko się zmienia, konfrontujemy się z bolesną stratą...
W tym trudnym czasie przede wszystkim czuję ogromne wsparcie najbliższych. Ale żyję pięknymi wspomnieniami. Nie zapomnę naszego ostatniego spotkania sprzed kilku miesięcy. Przyleciałam do Polski w sekrecie, bo przecież Tato nie chciał, żebym ryzykowała przyjazdu w trakcie pandemii. Bardzo się o mnie bał i troszczył. Mówił: „Mnie nic się nie stanie. Nie chciałbym, żebyś ty się zaraziła”. Przyleciałam do niego. Usiedliśmy naprzeciwko siebie i nie byliśmy pewni czy w ogóle możemy się przywitać. Ale Tata wtedy mnie mocno przytulił, widziałam, jak bardzo się cieszy. Wspominał: „Pamiętasz, jak chodziliśmy po gruzach Warszawy, a ty mówiłaś - „Tata „nie wypuściwaj” i kurczowo trzymałaś mnie za rękę?”.
Moje pierwsze spacery z Tatą odbywały się właśnie po gruzach stolicy. Pokazywał mi miejsca, gdzie walczyli Powstańcy. Byłam jego księżniczką, wychowaną na gruzach Warszawy, ale w wielkiej miłości. Nigdy nie odczułam, że byliśmy biedni, czułam się za to kochana kochana i szczęśliwa. Pamiętam, że rodzice wciąż się przytulali i nie mogli się nacieszyć, że przeżyli i, że udało im się stworzyć życie, czyli mnie. Potem na świecie pojawił się mój brat, Artur.
Tata podczas naszego spotkania wspominał jeszcze moją mamę, ona do końca była w jego sercu. „Była cudowną kobietą. Bardzo ją kochałem”, mówił. A moja mama, Anna po rozwodzie z Ojcem nigdy nie powiedziała o nim złego słowa. Zawsze darzyła go ogromnym szacunkiem, miała w sobie taką prawowitość. Kochali się do końca.
Pamiętam też, jak rozpierała mnie duma. Gdy kilka lat temu siedzieliśmy przy jednym stoisku wydawcy Prószyński i S-ka. Tata podpisywał swój album, a ja moją biografię - „Wątek sławy Monique Chmielewska-Lehman Niesamowite życie córki Papcia Chmiela”. Poza tym, to tata namówił mnie do jej stworzenia. Moją historię spisała Klaudia Frant.
Papcio Chmiel i Monique Chmielewska-Lehman podczas podpisywania swoich książek:
Tata zaszczepił w Pani miłość do podróżowania, sztuki…
Wiele mu zawdzięczam. Po mojej maturze powiedział, że teraz muszę się nauczyć prawdziwego życia. Byłam delikatna i niczego nieświadoma, nie znałam trudów dorosłości. Papcio zabrał mnie na statku handlowym do USA. Byliśmy tam przez pół roku. Oczywiście, miał rację. Nie znałam życia. Wszystkiego nauczyłam się w podróży, a po powrocie byłam już inną osobą. Zbudowałam pewność siebie i poszłam na wyższe studia. Niesamowite było w nim to pragnienie poznawania świata, przekraczania granic. Raz wsiadł na statek handlowy do Afryki i zniknął na pół roku. Wrócił ze skrzynią hebanowych rzeźb i szkicami kobiet z koszami na głowie. Przyjechał prawie nagi, ponieważ rzeźby zakupił handlem wymiennym za swoją garderobę.
Zagłębiając się w biografię Papcia, jego twórczość, a teraz Pani wspomnienia, jedno wiem na pewno. Dla niego nie było rzeczy niemożliwych. A to dzięki wyobraźni.
To prawda. Uczył nas, że czegokolwiek sobie nie wymarzysz, możesz to zrealizować. Pewnego razu zapragnął posmakować zakazanej Coca-Coli i kiedy skończył 40 lat, popłynął statkiem do Ameryki. Bez znajomości angielskiego znalazł pracę u pewnej pianistki, u której miał malować dom. Stojąc na drabinie z kubełkiem farby pod jej oknem, zaczął gwizdać symfonię Beethovena. Zaintrygowana pracodawczyni zaprosiła go do środka i poczęstowała Coca-Colą. Był wniebowzięty!
Papcio Chmiel i ja 50 lat temu
Opublikowany przez Monique Lehman Poniedziałek, 14 maja 2018
Zawsze się uśmiechał, wszędzie szukał pozytywów. Pamiętam, jak Tata tylko raz czuł się nieszczęśliwy. To było wtedy, gdy odwiedził nas na Hawajach i liczna rodzina mojego męża, Davida zaprosiła go do francuskiej restauracji. Zaproponowali mu ślimaki. Tata przerażony wybiegł i powiedział: „Moniko, ja chcę wracać do Polski na domowe jedzenie!”. Następnego dnia odwiedziliśmy plantacje kawy. Tata szczęśliwy i spokojny wrócił do Warszawy.
Jakie podobieństwa zauważa Pani między sobą i tatą?
Jeśli chodzi o wygląd zewnętrzny… To jestem identyczna jak Tato. Tak samo unoszę jedną brew, zmarszczki zaczynają się robić w tym samym miejscu, oboje mamy takie same bujne czupryny i bardzo szczupłe nogi (uśmiech). Mam też podobny charakter. Nie potrafię siedzieć bezczynnie, tylko tworzę, posiadam zdolność błyskawicznego reagowania. Z kolei mój brat odziedziczył więcej cech po mojej mamie.
Z Tatą różniło mnie jedno – styl sztuki. Miał niezwykłe zamiłowanie do nasyconych, wyrazistych kolorów. To dotyczy głównych bohaterów jego komiksu. Chociażby amarantowa koszulka Tytusa. Swoje rysunki obwodził czarną kreską. Ja nie cierpiałam tej wyrazistości, bo u mnie wszystko musi być rozwiane, pastelowe, delikatne... Przyznaję, że Tata próbował ze mnie zrobić komiksiarza. Chciał, żebym robiła małe komiksy i rozsyłała po amerykańskich gazetach.
Ale poszła Pani swoją drogą.
Tak, romantyczną i mistyczną. Gdy byłam malutką dziewczynką, próbował mnie namówić do malowania koszulki jego komiksowych bohaterów. Miałam być jego asystentem, który nanosiłby kolor na poszczególnych planszach. Bardzo mi się to nie podobało. W końcu, porzucił plany zatrudnienia asystenta i do końca sam wszystko malował. Dzięki temu na każdym drobiazgu widać jego kreskę, styl...
Mimo różnic wspólnie tworzyli Państwo niektóre projekty.
Mieszkając w USA otrzymywałam zamówienia na duże gobeliny do banków, kościołów, synagog. Tata często nas odwiedzał. Kiedy akurat miałam jakieś duże zlecenie, przyłączał się i wspólnie pracowaliśmy nad moimi projektami. Był to cudowny, twórczy czas...
Byliśmy swoimi największymi krytykami. To było wspaniałe... Nigdy w życiu się na mnie nie zdenerwował. Może tylko raz, gdy namalowałam na akademii portret dziewczyny z długą szyją, jak u żyrafy. Tata poprzekreślał mi cały szkic, wytykając, że nie znam anatomii człowieka.
Tata był z Państwem w stałym kontakcie.
Co kilka dni wysyłaliśmy sobie maile. Byłam na bieżąco z jego życiem, kłopotami, wiedziałam wszystko… Z kolei on na Facebooku widział wszystkie moje zdjęcia. Dodawałam je zawsze z dużą częstotliwością, ponieważ wiedziałam, że podgląda, co się u nas dzieje.
Pamiętam, jak wspominała mi Pani w poprzednim wywiadzie, że Papcio Chmiel nie potrafił sobie wyobrazić życia w USA i dlatego pozostał w Polsce.
Wielokrotnie był w Stanach. Podczas pobytu malował portrety na zamówienie i tropikalne kwiaty dla przyjemności, ale życie w kraju, gdzie nie rozumiano jego dowcipów byłoby dla niego torturą. W Polsce czuł się lubiany, znany i doceniany, a tworzenie książek było dla niego najbardziej satysfakcjonujące. Polska była dla niego prawdziwym domem, przystanią. Tata był patriotą i tą miłość do kraju zaszczepił także we mnie i w bracie. Rozczulało nas, kiedy regularnie kupował rzeźbione w drewnie kolorowe figurki na wiejskich targach, a potem przysyłał je nam do USA, abyśmy nie zapomnieli skąd pochodzimy.
Czy pamięta Pani radę Papcia, którą trzyma Pani głęboko w sercu i zawsze się nią kieruje w życiu?
Był wspaniałym ojcem. Nauczył mnie, żeby nie brać życia zbyt poważnie i realizować siebie, za nikim nie podążać, nikomu się nie podporządkowywać się, mieć własne zdanie na każdy temat. Tata nie podchodził do życia przedmiotowo, tylko idealistycznie. Zupełnie inaczej niż współczesne generacje, które w pościgu za materialnymi rzeczami gubią rzecz najważniejszą – siebie i własne idee.
Kiedy patrzę wstecz, widzę, że to była niezwykła przyjaźń między ojcem a córką. Szanowaliśmy się. W życiu prywatnym był kochany, wyrozumiały, opiekuńczy... Zawsze, bez ogródek wypowiadał się na każdy temat. Niczego nie zatajał przede mną i bratem. Uczył nas życia. Za wszystko jestem mu wdzięczna. Umarł bardzo szlachetny, dobry, spokojny człowiek. Mam nadzieję, że był szczęśliwy.