"Jestem arystokratką, choć nie przekłada się to na majątek". Omenaa Mensah o swoich korzeniach
1 z 7
Omenaa Mensah jest córką Polki i Ghańczyka. Od niedawna szefową Omenaa Foundation walczącej o edukację afrykańskich dzieci, o tolerancję dla innego koloru skóry i pokazującej, że w Ghanie można robić fantastyczne biznesy. Buduje tam nowoczesną szkołę, jeździ do króla na urodziny. Jakby tego było mało, realizuje własne projekty nowoczesnych mebli. Prywatnie – czeka na wielką miłość, a wolny czas poświęca córce Vanessie. Mówi: „Jestem zauroczona Ghaną”. I żartuje: „Szkoda, że nie jakimś facetem”.
W lutym 2015 roku rozmawiała z Krystyną Pytlakowską o długiej drodze do swoich korzeni i dlaczego zaangażowała się w pracę charytatywną.
Dlaczego pojechała do Ghany dopiero teraz?
Musiałam do tego dojrzeć. Wcześniej byłam na całkiem innym etapie życia. Nie myślałam o tym, żeby działać charytatywnie, nie byłam na to gotowa. Do tego trzeba dorosnąć. Mieć dodatkowy kierunkowskaz, który ja nazywam zdrowym egoizmem. Bo ja sobie samej sprawiam wielką satysfakcję, robiąc coś dla innych. Wtedy jeszcze tego w sobie nie odkryłam. Wyjazd do Ghany odsuwałam w czasie, bo nie był mi tak bardzo potrzebny. Pojechałam tam wreszcie, kiedy moje życie znowu zmieniło się o 180 stopni. Mój tata aż miał łzy w oczach, gdy dowiedział się, że chcę otworzyć fundację pomagającą w kształceniu afrykańskich dzieci i że chcę wreszcie wybrać się w podróż do jego ojczyzny.
2 z 7
Co konkretnie zmobilizowało ją do podróży?
Tym razem nie mogłam odłożyć wyjazdu, ponieważ od króla rodu Ashantee, z którego ja też się wywodzę, dostałam zaproszenie na jego urodziny i 15-lecie obchodów panowania Otumfuo Osei Tutu II. Tak się nazywa. Cała ta historia była bardzo dziwna. Opowiedziałam mojemu znajomemu, który dużo podróżuje po Afryce w interesach, o moim pomyśle utworzenia fundacji na rzecz tolerancji i upowszechniania współpracy polsko-afrykańskiej. Odrzekł, że chciałby mi pomóc, bo mu się ten plan podoba i że za trzy tygodnie leci do Ghany. Jak to, on leci, a ja nie? Po trzech tygodniach dostałam od niego SMS-a, że król Ashantee zaprasza mnie na swoje 15-lecie i czy będę mogła przyjechać w maju. Żart? Jednak nie, wszystko na poważnie. A potem dostałam e-maila od króla z oficjalnym zaproszeniem. Sprawdził, że nazywam się Amma Omen aa Yaa Ware Mensah. A te imiona świadczą o pochodzeniu z rodu Ashantee.
Co jeszcze oznacza jej imię?
Miałam też duży problem z nazwą fundacji. Aż w końcu wrzuciłam w Google moje imię – Omenaa. Wcześniej dowiedziałam się od króla Ghany, że oznacza ono siłę i złoto. To dobra nazwa dla fundacji. Chcę, żeby moje imię kojarzyło się z jakimś szczytnym celem.
3 z 7
Omenaa Mensah spełnia się teraz na wielu polach i korzysta z niezależności:
Wbrew temu, co myślą Polki, początkiem i końcem życia kobiety nie musi wcale być mężczyzna. Może być uzupełnieniem życia, sprawiającym od czasu do czasu przyjemność, i nie mam tu na myśli tylko przyjemności fizycznej. Fajnie być z kimś, kochać go, ale to nie koniec świata, gdy tego kogoś nie ma. Ja jestem naprawdę bardzo szczęśliwą kobietą. Spełnioną. Gdy ktoś mnie pyta, jaki jest sposób na sukces, odpowiadam: „Jeśli mówisz, że go osiągnąłeś, to pierwszy dzień twojej porażki. Na sukces cały czas trzeba pracować”.
4 z 7
Co poczuła po wyjściu z samolotu w Ghanie? Czy pomyślała: Ja stąd pochodzę, to też mój kraj?
To były takie emocje, że trudno o nich opowiedzieć. Przez cały lot byłam spięta, zdenerwowana – i tym, że będę w Ghanie, i tym, że poznam króla. Przecież cała moja ghańska rodzina, mieszkająca tam cały czas, nie miała szansy z królem się spotkać, a ja od razu jadę do niego na przyjęcie urodzinowe do Kumasi – drugiego co do wielkości miasta w Ghanie. Kiedy postawiłam nogę na ghańskiej ziemi, miałam kulę w gardle, niewiele brakowało, a wybuchnęłabym płaczem. Od pierwszej chwili jednak wiedziałam, że to nie taka Afryka, jaką sobie wyobrażamy, jaką znamy z filmów pokazujących głównie biedę, choroby i niedożywione dzieci. Że to inny kraj, inny kontynent, inna kultura, gdzie nie wszystko jest takie wymuskane jak w Europie, ale też nie tak strasznie beznadziejne jak w obrazach, które do nas docierają. I od razu zrodziła mi się myśl, że mam misję, że ludzie w Polsce muszą zobaczyć prawdziwą Afrykę, tę biedną i głodną, ale też tę piękną, rozwijającą się. I że to ja powinnam im tę prawdę pokazać.
5 z 7
A jak postrzegane były jej afrykańskie korzenie w Polsce? Czy spotkała się z rasizmem i nietolerancją jako dziecko?
W ogóle tego nie pamiętam. Wyparłam takie sytuacje, zepchnęłam gdzieś w głąb siebie i ich moja pamięć nie przywołuje. Ale mniej więcej rok temu zapytałam mamę, jak reagowałam na te przezwiska. „Omenko – odpowiedziała – ty przez pierwsze dwie klasy codziennie histeryzowałaś, że nie chcesz iść do szkoły, bo dzieci cię przezywają. Murzynek, asfalt”. Pomyślałam sobie: Przez co musiała przechodzić moja matka, która ponad 30 lat temu pokochała czarnoskórego.
Chciałabym, żeby Polska była takim krajem, którego nie będę się wstydzić, żeby nie było w niej ksenofobii, rasizmu. Ojciec zawsze mi powtarzał: „Omenaa, musisz być dumna ze swojego pochodzenia i z tego, jak wyglądasz, i z tego, co masz w głowie”. Kiedy był lekarzem w mojej szkole i szczepił uczniów, nikt się do niego nie ustawiał w kolejce. No bo taki ciemny, czekoladowy. Wpajał mi, że strach nie leży w naturze naszego rodu, że Ashantee to arystokracja wśród Ghańczyków. Król na afterparty po urodzinach spytał, jak się mój tata nazywa, mówię: „Opoku-ware”. „No to jeśli to Opoku-ware, znaczy, że jesteś z królewskiej rodziny”. Dopiero wtedy ojciec mi się przyznał, że mój pradziadek był wicekrólem. Nie mam prawa więc mieć żadnych kompleksów. Jestem arystokratką, choć nie przekłada się to na majątek.
6 z 7
Czy nigdy nie chciała być biała? Nie przymierzała blond peruki?
Nigdy. Nie próbuję być europejska, nie farbuję włosów na blond. Wręcz przeciwnie – podkreślam moje pochodzenie. Wróciłam do fryzury afro, choć wcześniej prostowałam włosy. Pół roku po rozstaniu z mężem, myjąc włosy, spojrzałam w lustro: mam afro, czemu nigdy tak się nie czesałam? Postanowiłam spróbować. A potem odwiozłam Vanessę do szkoły, gdzie spotkałam znajomego, który pochwalił: „Ale masz fajną fryzurę”. Z mojej strony był to też celowy zabieg, bo nie chciałam być postrzegana poprzez moją seksualność. Zmęczyły mnie te konsumpcyjne spojrzenia.
7 z 7
Jakie jeszcze cele stawia przed sobą?
Jestem spełniona, choć może za jakiś czas chciałabym jeszcze raz spróbować stworzyć pełną rodzinę. Może też z kolejnym dzieckiem. Nawet jeśli go nie urodzę, to może zaadoptuję. Tylko nie czarnoskóre, bo nie chciałabym go skazywać na mieszkanie w Polsce. Nie jesteśmy jeszcze tak tolerancyjni, jak bym sobie tego życzyła. Ale liczę, że to zmieni się za jakiś czas. Kiedy rodziłam Vanessę, prawie 13 lat temu, nie było to już jakąś sensacją. Ale kiedy ja się rodziłam, w szpitalu zbiegły się pielęgniarki, żeby oglądać, jakie dziwo moja mama wydała na świat. Urodziłam się jasna i od razu miałam bardzo dużo włosów, za moment jednak ściemniałam.