Olga Bołądź o roli Agaty Mróz: „Zagrałam walkę o siebie, miłość do dziecka i własną śmierć”
„Stała się niezwykłą postacią dla wielu kobiet”
- Beata Nowicka
Wspaniała kobieta, wrażliwa dusza i zaangażowana aktorka. Olga Bołądź na ekranie tworzy niezwykłe kreacje. Zbudowanie niektórych ról jest dla niej wymagające, niesie za sobą odpowiedzialność. Często staje naprzeciw skrajnych emocji. "Gram traumy, których nigdy nie chciałabym sama przeżyć", mówi Beacie Nowickiej. W rozmowie VIVY! opowiedziała o swojej wyjątkowej roli w serialu „Matka” i wróciła wspomnieniami do czasu, gdy wcielała się w postać Agaty Mróz w filmie „Nad Życie” w 2012 roku. „Stała się niezwykłą postacią dla wielu kobiet. Nie użalała się nad sobą, choć podejmowała cholernie trudne decyzje. Zostawiła córkę, czyli przekazała dalej cząstkę siebie. Liliana żyje swoim życiem i opowiada już własną historię”, mówi artystka.
Olga Bołądź — ekstremalnych sytuacji doświadcza w filmach
Los jest wobec Ciebie łaskawy. Sytuacji ekstremalnych doświadczasz tylko w filmach.
Czasem gram traumy, których nigdy nie chciałabym sama przeżyć. Wcielając się w Agatę Mróz, zagrałam oswajanie się z chorobą, walkę o siebie, miłość do dziecka i własną śmierć. Rodzisz dziecko, po porodzie odizolowana od świata czekasz na przeszczep, dziecko oglądasz za szybą, a na końcu umierasz w samotności. Czy może być coś trudniejszego dla kobiety? W „Matce” moja bohaterka traci syna. Czy jest coś straszniejszego dla rodzica niż śmierć dziecka? W ramach kampanii „Stop wykorzystywaniu seksualnemu dzieci” Warszawa została obklejona billboardami: „Nie wybaczysz sobie, że nie zapytałeś”. Moja bohaterka nie dość, że doświadcza traumy straty dziecka, to jeszcze dowiaduje się, że jej syn był molestowany seksualnie, a ona tego nie zauważyła. Dziesięciolatek popełnił samobójstwo…
…bo matka coś przeoczyła. Dziecko, które nie widzi wsparcia i pomocy z zewnątrz, nie widzi szans na ratunek. Myślisz, że coś takiego można sobie wybaczyć?
Nie wiem. Moja bohaterka musi nauczyć się żyć z poczuciem winy. W tej roli musiałam stanąć naprzeciw tych emocji. Pokazać rozpad emocjonalny, zatracenie, szaleństwo. Ale też siłę tej matki, kiedy się podnosi i próbuje złożyć na nowo. To musiało być uczciwe, żeby było prawdziwe. Aktorstwo jest sztuką układania puzzli. Wierzę, że może dzięki temu serialowi ludzie zaczną rozmawiać ze swoimi dziećmi. Sama jestem bardzo wyczulona na mojego syna. Staram się być świadomym rodzicem, choć popełniam błędy. Cholernie boję się, że czegoś ważnego nie usłyszę. Nie zauważę sygnału, coś przeoczę. Kiedy moja bohaterka w końcu odkrywa straszny sekret, zrobi wszystko, żeby dojść do prawdy. Ma cel. Igor Brejdygant, który stworzył tę postać, powiedział: „Nie ma nikogo groźniejszego dla przestępcy niż matka, która próbuje odkryć, co się stało jej dziecku. Jest jak lwica, rozerwie na strzępy”.
Czytaj też: Olga Bołądź o synku: „Powtarzam mu, żeby szedł za głosem serca, był szczęśliwy w tym, co robi”
Do jakich pokładów musiałaś sięgnąć, żeby zagrać taką rolę?
Do wnętrza siebie. Do serca matki. Mój syn ma dziewięć lat, chłopiec w serialu jest o rok starszy. Zastanawiałam się, kiedy moja bohaterka i ojciec chłopca przeoczyli wołanie o pomoc? Dlaczego żadne nie zauważyło, że życie ich dziecka zamieniło się w piekło. To było dla mnie szalenie ciekawe. Po 12 godzinach na planie wracałam do domu wypompowana. Ostatniego dnia zdjęciowego mieliśmy bankiet i nazajutrz wyjechałam na dwa tygodnie na Podlasie. Zafundowałam sobie rekonwalescencję. Paliliśmy w kominku, mój ojciec łowił ryby, syn skakał do jeziora, a my z Kubą prowadziliśmy długie dyskusje. Tak wracałam do siebie. Dom i rodzina to mój azyl. Własne gniazdo uspokaja, daje elementarną pewność: gdzie się jest, kim się jest. W domu nie gadamy o pracy, bo aktorstwo moich mężczyzn nie interesuje. Kuba jest pasjonatem autobusów, lotnictwa i podróży. A Bruno piłki nożnej, wie o niej wszystko. Podobnie jak o grach, w które gra na konsolach, i o ulubionych youtuberach. Potrafi godzinami o tym rozmawiać. W tych różnych pasjach łączą nas podróże.
[...]
Dużo rozmawiasz z Brunem?
Mam wrażenie, że bardzo dużo, czasem Bruno mówi mi, że już mamy przestać gadać. Przegadujemy różne sprawy, problemy, u nas nie ma tematu tabu. Na każde jego pytanie staramy się z jego tatą odpowiedzieć najlepiej, jak potrafimy. Ostatnio mieliśmy poważny dylemat dotyczący choroby Lusi. Czy powiedzieć Brunowi, że Lusia umiera? Jak przekazać dziecku, które wychowuje się z tym psem, że to są jego ostatnie tygodnie? Jeśli mu powiemy, że wszystko jest dobrze, to jak wyjaśnimy jej nagłą śmierć? Powiemy, że wyjechała na wieś, że uciekła? Tak zrobili moi rodzice, kiedy zginął mój pies, a oni bali się powiedzieć prawdę, żebym nie rozpaczała.
A co Ty zrobiłaś?
Powiedziałam prawdę, omijając słowa, które są definitywne i straszne. Najpierw musiał przetrawić, że Lusia jest bardzo chora. Było pierwsze wzruszenie, łzy. A potem pojął resztę. Dzięki temu mogę być sobą. Kiedy się wzruszam, patrząc na naszego psa, nie muszę chować się przed synem, udawać. Cieszę się, że Bruno uczy się przeżywania straty. Nie uchronię go przed śmiercią, bo jest częścią życia. Tłumaczę mu: „Zobacz, Lusia przyjmuje to spokojnie. Ona wie, że się męczy, jest coraz słabsza. Nie pogadamy z nią o tym, jak się czuje, ale możemy to odchodzenie ułatwiać. Dać jej dużo miłości, czułości i leki. Ona się urodziła i umrze, ja się urodziłam i kiedyś umrę, ty również”. Przebrnięcie przez tabu naszej śmiertelności i godzenie się z tym jest trudne, ale ma fundamentalne znaczenie. Kiedyś odejdę, ale jako osoba wierząca uważam, że moje życie ma głębszy sens, jestem elementem większej całości. Nie chcę, żeby mój syn był przerażony, że umrę. Że on umrze. Czasem myślę o wspomnianej już Agacie Mróz. Stała się niezwykłą postacią dla wielu kobiet. Nie użalała się nad sobą, choć podejmowała cholernie trudne decyzje. Zostawiła córkę, czyli przekazała dalej cząstkę siebie. Liliana żyje swoim życiem i opowiada już własną historię. Każde życie jest odrębną historią. Granie różnych bohaterek nauczyło mnie nie osądzać wszystkiego z góry ani się nie wymądrzać.
Kiedy zapytałam profesor Łętowską, jakiej rady udzieliłaby młodym, odpowiedziała: „Żyj i daj żyć innym. Tolerancja ułatwia życie, jest wygodniejsza. Nie trzeba kochać, wystarczy życzliwie tolerować”.
Mądre słowa, zgadzam się z panią profesor. Chcę być wolna od radykalnych ocen. Kiedy mi się udaje, traktuję to jako zwycięstwo mojego człowieczeństwa. Żyjemy w trudnych czasach: pandemia, wojna w Ukrainie, kryzys klimatyczny, tragiczne trzęsienie ziemi w Turcji i Syrii… Mnóstwo rzeczy się przewartościowało. Mam 38 lat, już niedługo dwójkę dzieci, chciałabym pielęgnować w nich miłość do życia. Chciałabym, żeby umiały wybaczać, żeby się nie zaperzały: smutek, gniew czy złość w końcu miną, nie warto się nad nimi zbytnio pochylać. Powtarzam synowi, żeby szedł za głosem serca, był szczęśliwy w tym, co robi. Uczę go, że ma mądrą głowę, dwie sprawne ręce i poradzi sobie. Tyle że sukces odnosi się ciężką pracą, to jest ważne. Chciałabym, żeby moje dzieci wyniosły z domu solidną bazę, na której będą budować swoją przyszłość: miłość, bezpieczeństwo, poczucie własnej wartości, wiarę w siebie, szacunek do innych ludzi. W pojedynkę nie będziemy szczęśliwi.
Sprawdź też: Olga Bołądź o ukochanym: „Zbudowaliśmy relację, w której oboje się dopełniamy”
Cały wywiad w nowym numerze VIVY! Magazyn w punktach sprzedaży w całej Polsce od 23 lutego