Reklama

Dzisiejszy dzień ma być dla protestujących dniem strajku generalnego. „Skoro Polska nie działa, zatrzymajmy ją! I zróbmy sobie nową!”, zarządził Ogólnopolski Strajk Kobiet. Specjalnie dla Viva.pl Maciej Stuhr w rozmowie z Beatą Nowicką daje wyraz swoim myślom i emocjom.

Reklama

Wywiad z Maciejem Stuhrem przeprowadzono 28 października tego roku.

Maciej Stuhr o strajku kobiet

Panie Maćku, gdzie Pan będzie dzisiaj o godzinie 18.00? I Pana żona?

MACIEJ STUHR: Wczoraj w nocy Nowy Teatr podjął decyzję o strajku i nie zagramy dziś „(A)Pollonii”. Miałem być w teatrze, ale będę z Kasią na ulicy.

Dwa dni temu spędził Pan sześć godzin uwięziony w samochodzie pod Pałacem Kultury przez demonstracje. Jaki był stamtąd ogląd rzeczywistości?

Wywoływał uczucia budujące, mimo że sytuacja jest trudna i jeszcze parę dni temu powiedziałbym, że beznadziejna. Ale te wczorajsze sześć godzin znów obudziło we mnie wiarę i nadzieję. Zobaczyłem przechodzącą obok mnie siłę, entuzjazm i potworną wściekłość. Autentyczną wściekłość tysięcy młodych ludzi.

Tych młodych, o których...

... marzyliśmy już pięć lat temu, kiedy w tłumie setek tysięcy ludzi protestowaliśmy przeciwko demontowaniu Trybunału Konstytucyjnego. Dokładnie z tego powodu wychodziliśmy na ulice, bo wiedzieliśmy czym to grozi, dokąd to prowadzi, jakie bedą konsekwencje. W tym sensie to, co wydarzyło się parę dni temu – mówię tu oczywiście o ogłoszeniu wyroku przez Trybunał Konstytucyjny – nie było dla mnie najmniejszym zaskoczeniem.

Przypomnę, że 22 października zapadł wyrok Trybunału Konstytucyjnego, który uznał przerwanie ciąży w przypadku ciężkiego lub śmiertelnego uszkodzenia płodu za niezgodne z Konstytucją RP. A 98% aborcji w Polsce wykonywane są właśnie w związku z tymi przesłankami. Co oznacza, że kobiety muszą rodzić za wszelką cenę. Przyznam, że mnie trochę zaskoczyły, ale bardzo pozytywnie, tłumy młodych ludzi wśród tysięcy wściekłych kobiet.

Sam nieco się zdziwiłem, ale przede wszystkim ogromnie ucieszyłem, choć przecież z drugiej strony kontekst tej sytuacji w ogóle nie powinien być źródłem radości. A jednak miało to jakiś powiew optymizmu, że w ludziach jest wiara, potężna siła. Że w naszych wspaniałych kobitkach jest to, czego nam brakowało przez ostatnie pięć lat ze strony opozycji. Czekaliśmy na coś takiego, co nas zmobilizuje, zjednoczy i da swój bardzo konkretny, ostry, mocny i autentyczny, podkreślam to słowo, głos i wymiar.

Ostry głos szczególnie.

Tutaj oczywiście mówimy o kilku, a zwłaszcza jednym, wulgarnym słowie. Jeszcze parę lat temu było niewyobrażalne, żeby takie słowo znalazło się w dyskursie politycznym. Rozumiem, że dla niektórych ludzi, zwłaszcza starszych ono wciąż jest nieakceptowalne, ale jednak to słowo, jak w zasadzie żadne inne, oddaje w punkt emocje i stan w jakim się znaleźliśmy. Hasło, które słyszeliśmy na wiecach Rafała Trzaskowskiego parę miesięcy temu: „Mamy dość”, było za słabe. Z hasła „Mamy dość” można się było nawet trochę ponabijać.

A dziś nie pasuje do tych emocji, tej wściekłości.

Hasło, zacytuję: „W...ć” nie daje żadnego marginesu do innej interpretacji ani do ironizowania. To jest hasło, które ma wywołać grozę i strach po drugiej stronie. Bo jesteśmy zdeterminowani. I w tym senie – nie sądziłem, że kiedykolwiek powiem to w swoim życiu – jestem fanem tego hasła.

Jak zareagowała Pana żona po decyzji Trybunału Konstytucyjnego?

Po prostu płakała. Płakała słuchając opowieści lekarzy, którymi byliśmy zarzucani przez media społecznościowe i oficjalne. Było to tak mocne, bo tak dramatyczne są te historie, że wrażliwej, choć mocnej kobiecie jak moja małżonka, wydawało się przez chwilę, że pomogą wyłącznie łzy. Ale szybko te łzy przemieniły się w złość. I absolutną niezgodę.

Co Pan myśli o milczeniu młodej doradczyni prezydenta, Kingi Dudy?

Nic nie myślę. Jej milczenie w ogóle mnie nie zaskakuje. Na pewno się nie wypowie, bo cóż miałaby powiedzieć tym dziesiątkom tysięcy kobiet, które protestują na ulicach miast i miasteczek całej Polski? Na pewno nie to, czego oczekują. Zresztą od pani Kingi Dudy chyba niczego nie oczekują... Jak wszystko już przycichnie - chociaż nie sądzę, żeby tak było – to córka prezydenta coś tam powie, na przykład żebyśmy się jednak kochali i trzymali za ręce, bo jedność jest najważniejsza. Wyłącznie czegoś takiego się spodziewam.

O nieobecności żony prezydenta i jej konsekwentnym nie wspieraniu Polek nie będziemy rozmawiali...

Nie ma sensu. W ogóle nie ma co patrzeć w tamtą stronę.

Wczoraj Jarosław Kaczyński zabrał głos. Powiedział między innymi: „Ten atak ma zniszczyć Polskę”.

W sumie wydaje mi się, że w pewnym sensie może dobrze, że tak sprawy się mają. Oczywiście jest to szalenie niebezpieczne i strasznie boję się, że komuś stanie się krzywda w najbliższych dniach... Oby nie. Będzie to wymagało ogromnej mądrości po obu stronach, jeśli coś takiego jeszcze istnieje. Natomiast wie pani, ja się bałem, że wczorajszy dzień przyniesie jakieś rozmiękczenie tematu. Jeszcze poranek wskazywał na jakąś próbę zagłaskania sprawy, wyciszenia i pseudo kompromisu, co w sumie byłoby chyba bardziej niebezpieczne niż to, że sprawa jest jasna.

Od prezesa PiS usłyszeliśmy również: „Wzywam wszystkich członków PiS i wszystkich, którzy nas wspierają do tego, by wzięli udział w obronie Kościoła”.

Nie potrafię tego skomentować. Wydaje mi się, że nie do końca o to chodzi. Nie na obronie kościołów polega problem. Wydaje mi się, że to jest strategiczny myk, żeby zmienić tory narracji, w czym dotychczas pan prezes był mistrzem. Już raz udało mu się sprawę o życie i zdrowie kobiet obrócić na obronę kościołów. Tym razem próbuje zrobić podobnie, tylko, że nikt już w to nie wierzy. Nikt, zwłaszcza z młodego pokolenia, nie złapie się na to kłamstwo. Wierni widzowie TVP pewnie wciąż tak myślą, ale coraz mniej ludzi nabiera się na taką rzeczywistość

W czwartek obudzimy się w innym kraju?

Nie wiem. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć, co się stanie. To jest trochę wróżenie z fusów. Sytuacja jest trudna nie tylko politycznie, ale też zdrowotnie. Jesteśmy na skraju przepaści gospodarczej, zdrowotnej, politycznej...

… i psychicznej.

Oczywiście. Przecież tutaj skupiły się emocje nie tylko jednej sprawy, ale też wielu miesięcy zamknięcia w domach, braku pracy, strachu o zdrowie i życie najbliższych, lęku o przyszłość... W takiej sytuacji drobna rzecz, jeden tweet w jedną albo drugą stronę może zaważyć na tym, co się wydarzy.

Boi się Pan trochę?

Troszkę się boję, tak.

O co konkretnie?

Powiem górnolotnie, o kraj. Wie pani kiedyś rozmawiałem z przyjacielem, który pracował z naukowcem badającym wojnę domową w Rwandzie między Tutsi i Hutu. Ta osoba potrafiła dowieść, że w Polsce każda z przyczyn tego strasznego konfliktu właściwie pokrywa się, punkt po punkcie, więc perspektywa była niewesoła. Ale nie tracę nadziei, że będziemy umieli mimo wszystko znaleźć inne rozwiązanie.

Reklama

Może na koniec więcej optymizmu…? Jak się Pan czuje?

Czuję się dobrze. Wszyscy u mnie zdrowi, na szczęście. Oprócz tego, że trochę się boimy, nie jest najgorzej. Cieszymy się sobą, jakąś resztką pracy, która jeszcze jest, choć już pewnie nie długo. A w tej konkretnej chwili czuję się wręcz bardzo dobrze, bo nasz wspólny znajomy, zatwardziały PiS-owiec, z którym pięć lat temu toczyłem burzliwą dyskusję na temat szkodliwości tego rządu – przy czym on dowodził, że jest wręcz przeciwnie – przed chwilą napisał na Facebooku, że wszystkich bardzo przeprasza, że to jest jednak nieudana i niezwykle szkodliwa inicjatywa, to całe Prawo i Sprawiedliwość.

Johannes Jansson/norden.org
Artur BARBAROWSKI / East News
Reklama
Reklama
Reklama