Edyta Górniak: „Pozwoliłam ludziom spojrzeć sobie w oczy, gdy jestem spanikowana”
Jak zmieniła się diwa?
Tego jeszcze nie czytaliście! Edyta Górniak zmienia się. Nie chce już pędzić, a nawet chce robić coś głupiego! W wywiadzie dla VIVY! opowiada, co poczuła, skacząc w 55 metrową przepaść i dlaczego dążenie do perfekcji jest obłędem. Przeczytaj fragmenty. Całość dostępna na rynku od 30 kwietnia 2019.
Dlaczego Pani pędzi?
Uwielbiam czuć, że codziennie się uczę czegoś nowego. Wciąż szukam inspiracji. Trudno mi też odmawiać i często przyjmuję na siebie tyle projektów, ile tylko udźwignę. Z upływem czasu stałam się też chyba jeszcze bardziej zachłanna na życie. Uwielbiam podróżować, uwielbiam odkrywać i chyba nie znam limitu poświęcenia w walce o szczęście ludzi. Marzenie goni marzenie.
Ciało nadąża?
(śmiech…) Od niedawna uczę się dawać sobie czas na regenerację. Wyłączam telefony, idę na spacer, piję jedną kawę 2 godziny, pozwalam sobie być samej ze sobą. Po prostu. Jestem niezmiennie ambitna i mam głęboko zakodowaną samodyscyplinę, więc luksusem jest dla mnie pozwalać sobie na normalne tempo dnia.
Wydawałoby się, że Pani już nic nie musi. Tyle Pani osiągnęła.
Odkąd pamiętam, zawsze ścigałam się głównie ze sobą. Mój największy przeciwnik, to ja sama. I nie jest on łaskawy.
Mocną ręką Pani siebie prowadzi?
Ciekawie pan to ujął, można tak właściwie powiedzieć. Codziennie staram się być najlepszą odsłoną człowieczeństwa, kobiecości, matki, artystki. Najlepszą wersją samej siebie po prostu. Ale zrozumiałam też, że ciągłe dążenie do perfekcji jest rodzajem obłędu, a z resztą ideały ponoć są nudne (śmiech...) Dlatego w trakcie Trasy Akustycznej wiele razy zwracałam się do publiczności, że fajnie jest czasem robić zwyczajne, a nawet głupie rzeczy.
- O!
Ludzie zaskakująco życzliwie to przyjmowali. Dzisiaj - myślę, że mogę mówić w imieniu milionów kobiet - mamy nazbyt wiele ról do odegrania. Jesteśmy matkami, żonami, partnerkami, rozwódkami, niejednokrotnie same wychowując dzieci. Robimy równocześnie kariery, zarabiamy pieniądze często utrzymując całe rodziny. Staramy się przy tym dbać o przyjaźnie, o przyszłość. Podróżujemy, podążamy za modą, by nie odstawać w czasach kultu młodości i piękna, które stały się tak mocno nadrzędne w ocenie drugiego człowieka.
Mężczyznom także trudno jest podstawiać swoje ramie, kiedy czują się niepotrzebni lub zdominowani. A jeszcze gorzej, gdy majętni mężczyźni stają się ofiarami (nazwijmy delikatnie) wyszkolonych uwodzicielek, które z rozmysłem okradają lub choćby wyzyskują zapracowanych i dobrze sytuowanych mężczyzn. Nieustannie więc wszyscy staramy się sprostać oczekiwaniom dzisiejszego świata.
Dlatego czasami dobrze jest się zatrzymać i być zwykłym, normalnym, biernym człowiekiem. Nie ma w tym nic złego. Mówiąc to do publiczności, próbuję przekonać także samą siebie. Musimy czasem być normalnymi, słabym ludźmi, który się mylą i mają do tego prawo. I czasem pozwolić sobie na głupotę, z której możemy się pośmiać, bo i tak żyjemy w bardzo trudnych i stresujących czasach.
Pani tak potrafi?
Staram się! Jestem śmiertelnie poważna tylko na punkcie bezpieczeństwa i zdrowia mojego syna. I na punkcie tego, żeby pozostawić w sercach ludzi dobry ślad. A wszystko inne jest dla mnie radością i zabawą. Uwielbiam się śmiać i wygłupiać. Ludzie nie znają mnie od tej strony.
W programie „Agent” pokazała Pani inną siebie.
Normalną. To był szok ? Pozwoliłam ludziom spojrzeć sobie w oczy, gdy jestem spanikowana.
Jak to jest, gdy trzeba rzucić się w przepaść?
Dotknęły mnie myśli od racjonalnych przez abstrakcyjne. Jeden głos mówił: „Jeśli zginiesz, nie będziesz już musiała płacić tych gigantycznych podatków (śmiech…)”. Inny: „W razie czego zabezpieczyłaś syna, jesteś ok”. Polemizowałam: „Tyle przeszkód pokonałam, a tego się boję ??”. Widziałam w dole duże łodzie z ratownikami, wierzyłam, że gdybym wpadła do wody, zdołają mnie uratować. Ostatecznie walczyłam ze sobą o wiele dłużej, niż pokazano to w programie. Nie jestem jednak pewna jak długo, bo moja pamięć to odliczanie wyparła (śmiech…)
Coś zostaje w człowieku po takim skoku?
Hmm… Dobrze jest zawierzyć samemu sobie. To cenne, bo często szukamy potwierdzenia naszej wartości, siły czy wrażliwości w opinii innych ludzi. Nie w swojej własnej. Ten skok spowodował, że spojrzałam na siebie nie tym krytycznym okiem, lecz tym łaskawym. I poczułam radość. Radość kobiety i dziecka zarazem. Nie wiedziałam kogo mocniej utulić, czy tę małą dziewczynkę, czy tę świadomą kobietę. Będę ten skok pamiętała do końca życia. Wróciłam z Hiszpanii z poczuciem szczęścia i satysfakcji. Po emisji programu mnóstwo ludzi pisało, że w sercu skoczyli razem ze mną. Było to dla mnie absolutnie niezwykłe.
Czyli głos krytyczny zelżał?
No widzi Pan ? Jest na niego sposób. Trzeba było tylko rzucić się w 55 metrową przepaść!
O miłości do mężczyzny i dziecku, które utraciła Edyta Górniak czytaj w najnowszym dwutygodniku VIVA! Na rynku od 30 kwietnia 2019.