Natasza Urbańska jest mamą jednej córki, pokochała macierzyństwo. "Był czas, kiedy walczyliśmy o kolejne dziecko"
Artystka opowiedziała o niespełnionym marzeniu...
Natasza Urbańska i jej córka Kalina, która w grudniu skończy 15 lat, mają ze sobą bardzo dobry kontakt. O wszystkim sobie opowiadają. Artystka nie szczędzi jej również opowieści o tym, co złego spotkało ją w życiu zawodowym, bowiem Kalina postanowiła pójść w ślady rodziców. Wzięła udział w castingu do musicalu „Metro” i od jakiegoś czasu w nim występuje.
Przed lata artystka mówiła w VIVIE!, że chciałaby mieć więcej niż jedno dziecko. Na pytanie Krystyny Pytlakowskiej odpowiedziała: „W ciąży z Kalinką pracowałam do ostatnich dni. Zewnętrznie się nie zmieniłam, błyskawicznie doszłam do formy. Wewnętrznie tak. Mam w sobie większy spokój. I nawet jeśli szukam nowych wyzwań, to myślę, że robię to dla Kalinki, żeby była dumna ze swojej mamusi”.
Dzisiaj Kalina może być dumna ze swojej mamy. Natasza ciężko pracuje, by być w doskonałej formie i robić to, co kocha najbardziej...
Całe Twoje życie to ciężka praca nad sobą. Nad swoim ciałem, głosem…
Już jako 13-letnia dziewczynka marzyłam o tym, że zostanę mistrzynią świata w gimnastyce artystycznej, a całe moje życie kręciło się wokół mojego postanowienia. To wtedy zrozumiałam, że bez samodyscypliny i samozaparcia do niczego nie dojdę.
Tata wojskowy miał w tym swój udział?
Tata też, bo jako zawodowy żołnierz sam miał wewnętrzną dyscyplinę i tego mnie nauczył. Ale jednocześnie miał miękkie serce. Wyobraź sobie taki zestaw (śmiech). Był najlepszym człowiekiem na
Wykorzystywałaś to?
No… trochę… Jednak nie przeginałam. Rodzice dali mi dużo wolności, a ja nigdy nie zawiodłam ich zaufania. A wracając do samodyscypliny. To, że jestem nauczona pracy z własnym ciałem, to zasługa wpojonych mi w dzieciństwie wartości oraz tego, że od najmłodszych lat bez przerwy ćwiczyłam. Moja codzienna droga przebiegała z domu do szkoły, ze szkoły na Legię, gdzie miałam treningi, z Legii do domu. Niezmiennie przez 10 lat.
To wtedy też poznałaś smak rywalizacji?
Nie wiem, czy smak to jest dobre określenie. Oczywiście rywalizacja jest wpisana w sport, a ja sama narzuciłam sobie dążenie do bycia najlepszą. Dlatego bardzo stresowałam się każdymi zawodami, w których brałam udział. Nie chciałam zawieść trenerki, rodziców, ale przede wszystkim siebie.
Natasza Urbańska z córką Kalinką, sesja dla magazynu „VIVA!”, 2009 rok
Natasza Urbańska, córka Kalina Józefowicz, sesja dla „VIVY!”, styczeń 2014 roku
Nie przeraża Cię upływający czas?
Chcesz powiedzieć, że bliżej mi już do pięćdziesiątki, a moja córka skończy w grudniu 15 lat? Czuję, że czas leci jak szalony, i miewam chwile, że chciałabym, żeby trochę przystopował, ale nie mam z nim problemu. Mam wrażenie, że im jestem starsza, tym bardziej pewna, świadoma i dumna z siebie, ze swojego ciała.
Ciężko pracujesz, by utrzymać się w doskonałej formie.
Mój zawód wymaga ode mnie doskonałej kondycji. Zdaję sobie sprawę z tego, że jeślibym odpuściła, nie dałabym rady tak pracować, jak pracuję. Samodyscyplina i dbanie o kondycję to nieodzowna część mojego zawodu. Koncerty, spektakle, w których gram, to tak naprawdę ciężka fizyczna robota. Musical „Polita” gram już 13. rok, bez żadnego zastępstwa. Muszę być w doskonałej formie, żeby „unieść” ten wymagający spektakl. A czas płynie i czuję, że moje ciało się zmienia i wymaga więcej uwagi i świadomej pracy.
Czujesz, że się zestarzało?
Nie ma co ukrywać, że od kiedy pierwszy raz zagrałam Polę Negri, zmieniłam się i psychicznie, i fizycznie. A przecież spektakl trwa dwie godziny bez przerwy, a ja nie tylko tam śpiewam, ale też tańczę. A reżyser Janusz Józefowicz wprowadza zmiany, co raz zmienia intencje w mojej Poli Negri.
Po tylu latach?
Pracujemy nad tym, żeby nie powtarzać sprawdzonych schematów, wyuczonych reakcji, bo ważne jest świeże podejście do roli. A po 13 latach to nie jest takie łatwe po raz tysięczny zaśpiewać czy zatańczyć znów to samo jednocześnie z intencją, że robię to po raz pierwszy. Cholernie trudno jest czasem wykrzesać z siebie taką energię. Na tym też między innymi polega praca w teatrze. A człowiek jest z natury leniwy. Nawet ja.
Niemożliwe. Znamy się tyle lat i ostatnia rzecz, jaką mogę o Tobie powiedzieć, to to, że jesteś leniwa.
(Śmiech).
Nic dziwnego, że ludzie postrzegają Cię jako perfekcjonistkę. Ale może masz jakieś słabości?
Faktycznie, dążę do perfekcji, bo nie wyobrażam sobie, że mogłabym coś robić na pół gwizdka. Ale mam też swoje słabości. Na przykład ta do czekolady, najczęściej dopada mnie, kiedy jestem w trasie (śmiech).
Niespełnione marzenie
W wywiadzie z 2011 roku Natasza mówiła: "Brat czy siostra dadzą Kalince poczucie bezpieczeństwa. Macierzyństwo mi się spodobało. Oczywiście rozpędziłam moją lokomotywę zawodową, ale mogę z niej wysiąść na jakiś czas". Niestety, jak przyznała w wywiadzie w najnowszym numerze VIVY! nie udało jej się spełnić marzenia o posiadaniu jeszcze jednego dziecka...
Kiedyś mówiłaś, że chciałabyś mieć więcej dzieci…
Ludzie mają swoje plany, a życie je weryfikuje. Był czas, kiedy walczyliśmy o kolejne dziecko. Po kilku latach okazało się, że niestety to marzenie pozostanie niezrealizowane. Trzeba jednak zostawić za sobą wszystkie demony i niespełnienia i cieszyć się tym, co się ma. A ja mam wspaniałą córkę, najcudowniejszą dziewczynę na świecie, która jest moim największym szczęściem. Na niej się skupiam. Jestem z niej taka dumna, że godzinami mogłabym o niej opowiadać. Wiesz, że to od Kaliny nauczyłam się, że nic nie muszę? W moim słowniku słowo „muszę” było na pierwszym miejscu. Musiałam iść na trening. Musiałam iść na próbę. Musiałam być mistrzynią świata. Dzięki Kalinie z czasem zrozumiałam, że nie muszę, tylko chcę. Ona z takim luzikiem idzie przed siebie, pracuje nad sobą, ale nie ma ciśnienia. Są rzeczy czy role, na których jej zależy, ale jeśli coś nie wydarzy się teraz, nie popada od razu w
Jednak chciałaś, żeby uczestnicy programu „The Voice Kids”, w którym jesteś trenerką, byli najlepsi.
Dzięki „The Voice Kids” mogłam widzieć, jak rodzą się wielkie talenty. Być świadkiem pięknych, wzruszających momentów, a przede wszystkim być dumna z moich podopiecznych. Moje „voice’owe” dziewczynki mówią na mnie mamusia. Od razu wiedziałam, kiedy są zdenerwowane. Może dlatego, że jestem mamą i wiedziałam, jak zareagować. Starałam się przekazać im wszystko to, czego sama przez te lata się nauczyłam. Miałam to szczęście, że mogłam z bliska obserwować mistrzów i się od nich uczyć. To możliwość nieustannego doskonalenia się jest najpiękniejsza. Mam niedosyt wszystkiego, ale czuję, że jestem w momencie, kiedy jestem „powerful”. A im więcej rzeczy dotykam, próbuję, tym mam większy apetyt na kolejne.
Cały wywiad dostępny w nowym numerze VIVY! Magazyn dostępny w punktach sprzedaży od czwartku, 23 listopada.