Reklama

Dłuto uderza w surowy kamień i on wydaje z siebie głuchy łoskot. Po wielu godzinach, dniach pracy powstaje rzeźba, w której zawarte są emocje i doświadczenia jej twórcy. Monika Osiecka o pracy z kamieniem mówi z miłością i pasją. Dla niej ten surowiec ma inny wymiar, znaczenie, dźwięk, miękkość i barwę. Artystka w swojej książce „Fragmenty lustra” łączy rzeźbę z poezją i otwiera się przed czytelnikiem, dzieląc się osobistymi zapiskami o życiu, pragnieniach czy poszukiwaniu. Kiedy zaczęła się jej miłość do sztuki? Jak wygląda proces tworzenia rzeźby? Tę tajemnicę Monika Osiecka odkryła przed nami w najnowszym wywiadzie.

Reklama

Monika Osiecka o pasji i sztuce - wywiad z artystką

Większość osób patrząc na kamień widzi – powiedzmy sobie szczerze – zwykły głaz, bryłę. Pani opisuje jego piękno, kolor, miękkość czy niepowtarzalną historię. Czytałam, że rzeźba jest jak sztuka dramatyczna, równocześnie najtrudniejsza i najłatwiejsza ze wszystkich sztuk

To prawda. Dla mnie każdy kamień jest niepowtarzalny, wyjątkowy, czy to alabaster, marmur czy granit. Kamień potrafi się zmienić pod wpływem promieni słońca, uderzeń dłuta i posiada też swoją naturalną szlachetność. Dla mnie stał się formą przekazu. W rzeźbie mam szansę na głębszy wgląd w siebie, oddanie silnych emocji, odczuć, potrzeb. W bardzo prosty sposób na kamień możemy przełożyć stany psychiczne człowieka – rozbicia, pęknięcia czy pustki, bo on sam może być rozbity czy pęknięty.

Od pustki zaczęło się Pani poszukiwanie swojej drogi. Wspominała Pani, że w kamieniu odnalazła siebie.

Trudno mi powiedzieć, kiedy dokładnie sztuka zaczęła mnie przyciągać do siebie coraz bliżej, to często nieświadomy proces... Rzeczywiście, jako dorastająca dziewczyna silnie odczuwałam, że w mojej rzeczywistości czegoś brakuje, czułam się niekompletna, jakby pusta. Wiedziałam, że muszę szukać, jakichś odpowiedzi, jakichś sensów, punktów oparcia. Zanim zajęłam się rzeźbą studiowałam orientalistykę i italianistykę, ale to było za mało, coś pchało mnie do dalszych poszukiwań.

archiwum prywatne Moniki Osieckiej

Mój ówczesny chłopak, Jacek, zdawał na Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie na grafikę, pięknie rysował. Obserwując go, zrozumiałam, czym dla twórcy może być sztuka, że tu można zaadresować wszystkie wewnętrzne niepokoje, emocje, doświadczenia, że to jest świat, do którego przynależę. Prowadziliśmy wielogodzinne rozmowy o przekładaniu jego rzeczywistości na rysunki. Wtedy mnie olśniło… i postanowiłam, że też będę zdawać na Akademię. Na początku wybrałam malarstwo grafikę, chociaż miałam taki potencjał, czułam, że równie dobrze spokojnie mogłabym zająć się grafiką czy performansem

Jak to się stało, że zdecydowała się Pani właśnie na rzeźbę, a zwłaszcza rzeźbę w kamieniu?

Na mój wybór wpłynęły pewne wydarzenia. W 1992 roku zostałam zaproszona na Sympozjum Rzeźby w Kamieniu do Fanano, we Włoszech. Nie zajmowałam się wtedy kamieniem, nie potrafiłam w nim rzeźbić, ale postanowiłam pojechać. Miałam dwa miesiące do rozpoczęcia sympozjum. Zorganizowałam sobie narzędzia. Od kolegi rzeźbiarza dostałam komplet dłut, znalazłam kawałek piaskowca i poświęciłam ten czas na naukę.

Spotkanie z innymi artystami było przełomem.

Na pewno otworzyło mi oczy i poszerzyło horyzonty. Na sympozjum przyjeżdża zawsze grupa rzeźbiarzy. Może być to dziesięć, a czasem i trzydzieści osób. Każdy dostaje blok kamienia i w określonym czasie ma wykonać swoją pracę. Rzeźbimy indywidualnie, ale w całym procesie jesteśmy cały czas razem. To było fantastyczne doświadczenie, zwłaszcza, że w tamtych czasach na warszawskiej Akademii w pracowni kamienia były może dwa niezbyt ostre dłuta, stare i twarde kawałki kamienia, a to wszystko w zakurzonym, nieogrzewanym garażu. W zimie trudno było wytrzymać tam pięć minut. Na sympozjum dostrzegłam drugą stronę lustra. Byli Japończycy z nowymi odkryciami technologicznymi – np. mini elektrycznymi wiertarkami, o których my mogliśmy pomarzyć. Przede wszystkim, mogłam podpatrzeć czym pracują inni artyści, jak traktują kamień i jaki mają do niego stosunek. Nie wróciłam wtedy od razu do domu. Pojechałam do kamieniołomów Carrary i przez kolejne miesiące uczyłam się, jak obrabiać marmur. Potem wielokrotnie byłam zapraszana na kolejne sympozja. Na tym polegała moja praca zawodowa.

Monika Osiecka podczas pracy na sympozjum w Morges w Szwajcarii

archiwum prywatne Moniki Osieckiej

Rzeźba Moniki Osieckiej pt. Płatek śniegu

archiwum prywatne Moniki Osieckiej

Pamięta Pani to pierwsze dzieło? O czym opowiadało?

Chyba o byciu i niebyciu. Z dużej płyty lokalnego kamienia, którą pokryłam fakturą fal, powstała praca przedstawiająca kobiecą postać. Kamień był centralnie w pionie pęknięty. Postanowiłam to pęknięcie poszerzyć, by przedstawiał zarys postaci. Dwie części połączyłam otoczakiem z pobliskiej rzeki, w miejscu, gdzie znajduje się brzuch kobiety. Pustkę wypełniła kula

Młoty pneumatyczne, szlifierki, dłuta… Spotyka się Pani ze stwierdzeniem, ze rzeźba w kamieniu to zbyt trudna dziedzina sztuki dla kobiet?

Często słyszę: „O, taka delikatna i szczupła. Rączka taka mała. Jak ona tę szlifierkę w niej utrzymuje?”. Takie XIX-wieczne podejście do kobiet. Jednak dajemy radę! Wszystko ułatwiają narzędzia dedykowane rzeźbiarzom. Trzeba tylko wiedzieć, gdzie ich szukać. Są wygodne i sprawiają, że cięcie, praca w kamieniu nie są takim obciążeniem fizycznym. Duża szlifierka ma wolniejsze obroty niż mała, dzięki czemu jest bezpieczniejsza i tnie kamień pod swoim własnym ciężarem, nie potrzeba pracy mięśni.

Co jest dla Pani najtrudniejsze w akcie tworzenia?

Najbardziej problematyczny jest proces wejścia w proces tworzenia, a następnie powrót do tzw. rzeczywistości. Jeśli mam dzień, w którym rzeźbię, to wiem, że nie mogę mieć już na ten dzień zaplanowanego niczego innego. Pracując w kamieniu po prostu nie mogę się spieszyć, narzucać sobie ram czasowych. Jeśli muszę nagle przerwać pracę, wybijam się z rytmu, coś zostaje stracone. Emocje można przekładać w kamień, ale nie na zawołanie. I następnego dnia już na pewno nie wyrzeźbi się tego samego, co można było dzień wcześniej.

Od czego zaczyna się proces tworzenia? Najpierw pojawia się pomysł? Czy może on rodzi się w momencie, w którym staje Pani przed wyborem tego „idealnego” materiału?

Wszystko zaczyna się już od podróży do kamieniołomu. Wybieram kawałki skał, w których przeczuwam już w środku moje rzeźby. To takie „wstępne przyciąganie”. Zazwyczaj są to nieregularne bloki, na których powierzchni jest już jakaś historia – ślady od wydobycia, cięcia albo geologiczne rysy. Najgorsze byłoby dla mnie dostać bryłę w postaci sześcianu. To mnie zupełnie nie inspiruje. Ale kiedy mam już swoje wybrane kawałki, ustawiam je w pracowni. Chodzę, przyglądam się i wybieram ten, który budzi we mnie niecierpliwość wydobycia z niego formy. Pomysł nie zawsze przychodzi od razu. Pracuję w materiale „na żywca”. Temat czy forma często przychodzą w podczas pracy, ale bywają wyjątki.

3 rzeźby pt. Wrzeciono. Fotografia wykonana w pracowni artystki:

archiwum prywatne Moniki Osieckiej

Czasem sam rodzaj kamienia, chociażby granit belgijski, wymaga ode mnie rysunku, “żąda” precyzji, ponieważ sam ją oferuje. Można wyrzeźbić w nim formę co do milimetra, jest twardy, nic się w nim nie ukruszy, i do tego , ja to nazywam, graficzny. Sam z siebie jest ciemnoszary, z kolei po wypolerowaniu staje się czarny, a tam, gdzie natniemy go szlifierką, staje się prawie biały. To niesamowite! Lubię również pracować w alabastrze, który jest miękkim, poddającym się materiałem. Teraz robię taki cykl: bryłę, na której powierzchni widać właśnie różne koleje jej losu, wpisuję w swoją formę. Forma jest trochę za duża na ten kawałek kamienia i widać, że tego kamienia miejscami brakuje, by ją wypełnić. Może to wyglądać jak uszczerbek, jakby kawałek odłamał się z gotowej rzeźby, ale jest odwrotnie, tego fragmentu od początku tam nie było.

Opisuje Pani pracę w kamieniu z taką subtelnością. Kamień wpływa na Panią kojąco, a może rzeźbienie jest dla Pani pewną formą medytacji?

Taak… Praca przy rzeźbie raczej wymaga samotności, rzeźbiarze często są introwertykami. Dużo czasu każdy spędza sam ze sobą w pracowni. Rzeczywiście, często słyszałam, że wyglądam na osobę, która dużo medytuje, że mam w sobie jakiś spokój wewnętrzny. Wśród rytmicznie powtarzających się uderzeń młotka, pracy dłuta czy monotonnym dźwięku szlifierek, wpada się trochę w inny stan świadomości. Praca w kamieniu jest także moją prywatną strefą niezakłóconej wolności i często sam czas spędzony przy pracy ma dla mnie ostatecznie większą wartość od zrealizowanego dzieła.

Wybór marmuru do stworzenia pomnika, upamiętniającego 70­tą rocznicę zwycięskiej bitwy I Dywizji Pancernej generała S. Maczka

archiwum prywatne Moniki Osieckiej

Wiem, że natchnieniem są dla Pani kamieniołomy Carrary, ale także ruiny Persepolis. A czyja twórczość jest dla Pani inspiracją?

Kamień sam w sobie jest inspirujący, niepowtarzalny. Raz asystowałam, z moim synem Janem, też artystą, przy wycięciu i wydobyciu, i zrzuceniu na dół, z marmurowej góry w Carrarze 300-tonowego bloku, to dopiero było inspirujące! Zazwyczaj przy tym pytaniu artyści zaczynają wymieniać wielkie nazwiska, ale ja nie mogę jednoznacznie wskazać wielkich mistrzów. Na ogół inspirowali mnie rzeźbiarze poznani na sympozjach. Mogłam bezpośrednio przyglądać się temu, jak podchodzą do kamienia, czym on dla nich jest. Od każdej z tych osób uczyłam się czegoś innego, fascynowała mnie czymś innym. Do odkrycia tego, że kamień może w bardzo bezpośredni sposób oddawać ludzkie stany psychiczne, doszłam dzięki szwajcarskiej rzeźbiarce, którą poznałam w Carrarze. To był dla mnie przełom. Od rzeźbiarza z Albanii, Ariana, nauczyłam się, że mogę, a nawet powinnam, przekraczać swoje wewnętrzne granice, iść na całość, za tym, co podpowiada intuicja, i pragnienie. To było na jednym z sympozjów na Sardynii. Od dwóch dni wszyscy w pocie czoła pracowali nad swoimi rzeźbami, tylko jedno stanowisko, obok mnie, było puste. Trzeciego dnia, gdy z grubsza kończyliśmy już projekty, pojawia się obok mnie jakiś chłopak i w ciągu dwóch dni z dwumetrowego kamienia wyciął udany, figuratywny akt kobiecy, bez żadnego szkicu czy modelu. Zaimponował mi. Pomyślałam sobie, że może i ja tak potrafię, i tak zaczęła się moja przygoda z rzeźbą figuratywną w kamieniu. Z kolei tego, jak podchodzić do materiału, nauczyłam się od francuskiego artysty. Pepito Espin-Anadon kształcił się u francuskich mistrzów rzemiosła i ma niesamowity warsztat.

W 2014 roku zrobiliśmy razem rzeźbę upamiętniającą 70. rocznicę zwycięskiej bitwy 1. Dywizji Pancernej gen. Stanisława Maczka o wzgórze Montormel. Wtedy pracował jako mój asystent i z każdym dniem, obserwując jego doświadczenie i wiedzę, mój szacunek do niego tylko rósł. Kiedyś, jeszcze na ASP, przeżyłam twórczy szok widząc małą pracę Kasi Kozyry, koleżanki z roku. Zobaczyłam na podłodze w pracowni odlany prostokąt w gipsie, pęknięty w poprzek. Na niego założony był zawias, który łączy dwie pęknięte części. Nie wiem, co to znaczyło dla Kasi, czy ona to w ogóle pamięta, ale mi to pokazywało, że coś, co pęknie, wprawdzie można złączyć, ale rysa pozostanie na zawsze.

Odsłonięcie pomnika „Maczuga”, upamiętniającego 70­tą rocznicę zwycięskiej bitwy I Dywizji Pancernej generała S. Maczka o Montormel

archiwum prywatne Moniki Osieckiej

Kiedy indziej do całej serii rzeźb zainspirował mnie amerykański fotograf, Edward Weston, który w niezwykłym świetle i pozie sfotografował swoją modelkę. Z kolei przedstawiciel modernizmu amerykańskiego, architekt – Frank Lloyd Wright, w piękny sposób upewnił mnie w przekonaniu, że piękne jest to, co lokalne. Przy budowie domów korzystał wyłącznie z miejscowych materiałów, często z działki, na której stawiał dom, dzięki czemu jego projekty były organicznie związane i zatopione w otoczeniu.

Urodziła się Pani i wychowywała we Włoszech, następnie w Iranie i Polsce. Gdzie czuje się Pani jak w domu?

Mam różne poziomy domów. Mieszkałam w kilku krajach, posługuję się kilkoma językami, mogę czuć się dobrze chyba w każdej szerokości geograficznej. W Polsce mieszkam od piętnastego roku życia. Tutaj zawiązałam podstawowe przyjaźnie, te tak zwane, na życie. Bliskie mi osoby wiążą mnie z krajem. W Polsce wychował się, i do niedawna mieszkał, mój syn. Teraz jest już dorosłym mężczyzną i mieszka w Amsterdamie. Tutaj mam również pewną pozycję, jako rzeźbiarka, ale nie ukrywam, że czuję się lepiej poza granicami Polski. Trudno mi się tutaj pogodzić z wieloma sprawami, sytuacją polityczną, głównymi rysami mentalności. Kiedyś mój syn zauważył, że we Włoszech zachowuję się inaczej: „Mamo, uśmiechasz się do wszystkich i zagadujesz”. Nie mogłam nie przyznać mu racji. We Włoszech można liczyć na bezinteresowną uprzejmość… Gdybym miała stworzyć wizję swojego idealnego życia, to chciałabym mieszkać w dwóch, trzech krajach i przemieszczać się między tymi lokalizacjami.

Pani twórczość zdominowała postać kobiety. Wielu zwraca uwagę na cielesność i to, że nie poddaje Pani kobiecego ciała deformacjom, zmianom… Czy to było Pani intencją?

Nie przeprowadzam procesów dekonstrukcji w rzeźbie, a wręcz przeciwnie, staram się budować. W życiu jest tak dużo destrukcji i deformacji, że wydaje mi się, że światu, ani mnie, nie potrzeba ich jeszcze i w sztuce. To nigdy nie będzie moja droga, ale szanuję wybory innych artystów. Kobiece akty robiłam głównie, aby pokazać wrażliwość człowieka, te wewnętrzne subtelności, które odzwierciedlają się w jakiś sposób w ciele, ale teraz przemyśliwuję tą ikonografię, czy bezwiednie jednak nie wpisywałam się w przedstawienie kobiety zaimplementowane nam przez mężczyzn.

Jedna z Pani rzeźb zdobi pomnik Kory. Dzieło wpasowuje się w misję, którą Kora miała w życiu, opowiadając się za kobietami.

To rzeźba z brązu pt. „Ola”. Kamil Sipowicz powiedział, że jest to też poza, podobna do tej, w której Kora lubiła siadać. A do samej rzeźby zainspirowała mnie fotografia Edwarda Westona.

Rzeźba pt. Ola, która zdobi pomnik Kory

archiwum prywatne Moniki Osieckiej

Moją szczególną uwagę zwróciła rzeźba „Lusterkowa”, akt kobiety pokrytej lusterkami. Piękna i wymowna

Bywa bardzo różnie interpretowana, na przykład jako obraz mimesis idealnego - kobiety tylko odbijającej świat, która wypracowuje sobie taką strategię, aby w nim przetrwać. Dla mnie ta rzeźba znaczy coś innego, ale bardzo cieszy mnie fakt, że ludzie często przychodzą i chcą podzielić się ze mną swoimi żywymi emocjami, które ona w nich wzbudza.

Nad czym teraz Pani pracuje?

Kontynuuję cykl zderzania mojej formy z tym, co może zmieścić się w konkretnej bryle kamienia. W kamieniu w Polsce mogę pracować, gdy jest ciepło – od maja do listopada. W pozostałych miesiącach robię małe formy z brązu, czyli z gliny lub wosku. Niedawno kupiłam sobie przeróżne materiały do zajęć plastycznych, nieprofesjonalne, dla dzieci – różne modeliny samoutwardzalne, do wypiekania, z brokatem, masy porcelanopodobne, do nich farbki, robię sobie eksperymenty – bawię się, w oczekiwaniu na wiosnę. Coś na pewno z tego wyniknie na przyszłość.

Pani Moniko, która z prac ma dla Pani największą wartość, znaczenie? Która jest najbliższa sercu?

Zawsze najbliższa jest ta, którą robię aktualnie i wzbudza największe emocje. Ale ja w ogóle czuję się dobrze w otoczeniu swoich prac. W moim mieszkaniu, w dużym pokoju urządziłam showroom. Na białej ścianie mam wymalowany, antracytowy prostokąt, a na jego tle w rzędzie stoją prace. To moja armia (śmiech).Czerpię siłę z moich prac. W końcu są częścią mnie.

Rzeźba pt. Lusterkowa

archiwum prywatne Moniki Osieckiej

Słyszę to szczęście w Pani głosie.

Kiedy pracuję, jestem szczęśliwa, a to emanuje z rzeźb, jest odbierane przez widzów i wraca do mnie ze zdwojoną siłą.

U Pani rzeźba jest nierozerwalnie złączona ze słowem, poezją. Silnie się wzajemnie dopełniają. Z pewnością potwierdzą to posiadacze książki „Fragmenty lustra”, w której opisuje Pani własne doświadczenia. Dzięki Pani odpowiedziałam sobie na wiele pytań. Można powiedzieć, że poczułam się sterapeutyzowana i żałowałam, że nie powstała kontynuacja.

Ależ mi miło, bardzo dziękuję! Zapamiętałam Pani uwagę co do moich wierszy! “Fragmenty Lustra” wyszły dziewięć lat temu, czas na coś nowego, pomyślę o tomiku poezji. Liczę na to, że czas pandemii pozwoli mi się do tego zabrać i podzielić się tym, co gra w mojej duszy teraz.

archiwum prywatne Moniki Osieckiej
Reklama

Reklama
Reklama
Reklama